REKLAMA

Netflix kasuje „Rozłąkę” po 1. sezonie. Nie jest to pierwszy taki przypadek w ostatnim czasie

Netflix zdecydował się skasować „Rozłąkę” po pierwszym sezonie. Do podobnych informacji jesteśmy przyzwyczajeni, bo w ostatnich miesiącach platforma zrezygnowała z produkcji wielu swoich tytułów. Jaki jest tego powód?

rozlaka netflix kasuje seriale
REKLAMA
REKLAMA

Jak podaje portal Deadline, Netflix zdecydował się skasować serial „Rozłąka” po jednym sezonie. Dzieje się to ponad miesiąc po premierze produkcji. Decyzja ta nie powinna być jednak dla nikogo zaskoczeniem. Nie była ona bowiem zbyt udana (o czym pisałem w swojej recenzji). Stereotypowe postacie, tendencyjna narracja i tanie granie na emocjach nie pozwalają zaangażować się widzowi w opowiadaną historię,

W „Rozłące” Andrew Hinderaker opowiada o pierwszej, załogowej misji na Marsa, jaka ma miejsce w niedalekiej przyszłości. Międzynarodowa załoga astronautów pod dowództwem Emmy Green (Hilary Swank) wyrusza na Czerwoną Planetę. Po drodze czeka na nich mnóstwo problemów, ale najbardziej doskwiera im tęsknota za pozostawionymi na Ziemi bliskimi. Twórcy bardziej niż na kosmosie, relacji człowieka z technologią, oniemianiu widza przestrzenią kosmiczną, skupiają się na sprawach całkowicie przyziemnych. Pomimo imponujących efektów specjalnych, serial ogląda się więc niczym telenowelę.

Wysoki budżet widać tu na każdym kroku. Wystarczy spojrzeć na imponujące wnętrza statku kosmicznego czy baz kosmicznych. Jeśli chodzi o aspekty realizacyjne twórcom udało się w pełni rozwinąć skrzydła. Netflix z pewnością nie pożałował grosza. I prawdopodobnie poszło właśnie o pieniądze. Co prawda serial spędził kilka tygodni w listach najpopularniejszych tytułów na platformie w różnych krajach, jednakże dla włodarzy serwisu mogło nie być to wystarczająco satysfakcjonujące. Wysokie koszty produkcji nie przełożyły się na odpowiednie zainteresowanie widzów.

Ileż to razy słyszeliśmy podobne powody.

Netflix wielokrotnie podawała informację, że „za mało osób oglądało daną produkcję, by uzasadnić koszty jej dalszego tworzenia”, aby usprawiedliwić decyzję o skasowaniu konkretnych tytułów. W ostatnich latach mieliśmy tego przykładów aż nadto. Wystarczy przecież wspomnieć lubiane i popularne wśród widzów seriale („One Day at a Time”, „Sense8”, „Tuca i Bertie”, „The OA”). Wtedy przywołane hasło brzmiało jak komunał i mogliśmy podejrzewać, że wcale nie chodzi o brak zainteresowania widzów.

Jak już pisaliśmy na łamach naszego portalu, mogło to wynikać z przyjętego przez Netfliksa modelu produkcyjnego. Kiefer Sutherland wspominał, że umowa od platformy znacząco różniła się od standardowego kontraktu telewizyjnego. Przez źle rozpisaną terminowość, część ekipy „Designated Survivor” mogła otrzymać angaż przy innych tytułach. Aktorzy kontraktowani są na zaledwie kilka sezonów, a przy wygaszaniu umowy należy ją każdorazowo renegecjować. Normalne jest więc, że osoby zaangażowane w powstawanie popularnego serialu będą żądać podwyżki, a to wpłynie na zwiększenie kosztów produkcji, zmuszając włodarzy serwisu do przeanalizowania ewentualnych zysków i strat.

Weźmy też pod uwagę, że Netflix preferuje krótsze sezony i seriale. Z jednej strony wpływa to na jakość danych tytułów i podsyca ciekawość publiczności. Bardziej realnym powodem takiego stanu rzeczy jest jednak fakt, że ten model nie wyklucza nowego widza. Ten chętniej sięgnie po produkcje liczącą np. dwa sezony po osiem godzinnych odcinków, niż tę, która liczy łącznie kilkadziesiąt godzin.

Rozłąka” akurat pasuje do tego modelu.

Pierwsza odsłona serialu liczy 10 godzinnych odcinków i nawet, gdyby powstał drugi, równie długi sezon, z pewnością nikogo by to nie zniechęciło do sięgnięcia po produkcję, nawet pomimo niezbyt pozytywnych recenzji. Jeszcze w zeszłym roku pewnie usłyszelibyśmy o przedłużeniu tytułu, jednakże aktualnie znajdujemy się w o wiele dziwniejszych czasach.

Pandemia i związane z nią obostrzenia blokują popkulturę. Zmusiły one dystrybutorów kinowych do przesunięcia swoich najgłośniejszych premier nawet o rok, a Netfliksa do zrobienia porządków we własnej stajni. W ostatnich miesiącach decydenci z platformy zdecydowali się anulować mnóstwo tytułów („Nastoletnie łowczynie nagród”, „Norseman”, „To nie jest OK”). Najczęstszy powód? „Za mało osób oglądało daną produkcję, by uzasadnić koszty jej dalszego tworzenia”.

Może to dziwić ze względu na fakt, że w czasie pandemii popularność platformy znacząco wzrosła. Niedługo dowiemy się ilu użytkowników zyskał Netflix w III kwartale 2020 roku, a na dzień dzisiejszy wiemy, że jest ich niemal 193 mln. Przekłada się to na wyższe dochody serwisu. Teoretycznie więc kolejna odsłona, takiego lubianego „Glow” mogłaby powstać. Tym bardziej że podobno pierwszy odcinek 4. sezonu serialu o wrestlerkach został już nagrany.

Dla Netfliksa pandemia ma jednak również negatywny wymiar.

Mające zapobiegać rozprzestrzenianiu się koronawirusa obostrzenia sprawiają, że organizowanie planów filmowych i serialowych jest ryzykowne. Nie wiadomo czy ktoś się przypadkiem nie zarazi COVID-19, albo czy rząd nie wprowadzi ograniczeń dotyczących zgromadzeń. Łącznie z potrzebą zachowania wszelkich środków ostrożności wpływa to na koszty realizacji danej produkcji. Chcąc nie chcąc, platforma zmuszona jest zaciskać pasa w kwestii liczby produkowanych treści własnych.

REKLAMA

W zeszłym roku przewidywano, że 2020 będzie dla Netfliksa rekordowy pod względem wydatków na „originalse”. Platforma miała wydać łącznie ponad 17,3 mld dolarów na treści własne. Według przewidywań kwota ta będzie jednak mniejsza o 3 mld dolarów. Kapitał zgromadzony dzięki jest więc aktualnie niejako zamrożony. Serwis słusznie więc robi rewizję swojego katalogu oryginalnych produkcji. Być może dzięki temu zamiast na ilości, jego włodarze zaczną skupiać się na jakości. Tym samym „Rozłąka” okaże się kiedyś tylko jedną z dawnych wpadek platformy, o której łatwiej zapomnieć niż ją obejrzeć.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA