REKLAMA

Serial "Stróżowie prawa: Bass Reeves" miał być spin-offem "Yellowstone". Dobrze, że tak się nie stało

Starszym czytelnikom weekendy mogą się kojarzyć z westernami. Swego czasu były bowiem obowiązkowym punktem niedzielnych ramówek telewizyjnych i skacząc po kanałach w okolicach południa, trudno było się na jakiś nie natknąć. Dzisiaj nie jest to już takie pewne.

bass reeves skyshowtime co obejrzeć
REKLAMA

Obecnie jeśli chce się obejrzeć western to najlepiej odpalić SkyShowtime. Oferta platformy obfituje wręcz w filmy i seriale należące do gatunku i ciągle pojawiają się nowe. Oczywiście, nie są one już w tym samym stylu, co produkcje królujące niegdyś w ramówce telewizyjnej, gdzie co niedziele porządek na Dzikim Zachodzie zaprowadzał John Wayne. Dzisiaj konwencja wygląda już zupełnie inaczej. Niekoniecznie jednak gorzej, o czym przekonacie się, oglądając dostępnych od niedawna w całości "Stróżów prawa" poświęconych osobie "Bassa Reevesa". W czasach świetności westernu taka mieniąca się różnorodnością produkcja by nie przeszła.

REKLAMA

Wedle informacji na samym początku "Zemsty rewolwerowca", choć przedstawione w filmie wydarzenia są fikcyjne, "Ci. Ludzie. Istnieli". Adnotacja ta ma uzasadniać dobór afroamerykańskiej obsady. W okresie klasycznym Hollywood wybielało bowiem Dziki Zachód z takim uporem i determinacją, że jeszcze w latach 70. Mel Brooks obśmiewał obowiązującą w westernach konwencję, obsadzając w roli szeryfa czarnoskórego aktora. Tacy rewolwerowcy znajdowali się bowiem w gatunkowym marginesie błędu. O ile nie wcielali się w nich Sidney Poitier czy Sammy Davis Jr. można było ich zobaczyć co najwyżej w kinie blaxploitation w stylu "The Legend of Nigger Charley". Dla głównego nurtu w dużej mierze Nie. Istnieli.

Z czasem westerny wyleczyły się ze swojej homogeniczności. Dzisiaj, w dobie rewizjonistycznego podejścia do gatunku, twórcy szczególnie chętnie pochylają się nad losem mniejszości rasowych. Obok odzieranych ze stereotypów twardzieli ("Psie pazury") w pejzażu Dzikiego Zachodu znalazło się więc miejsce dla bohaterów o innym niż biały kolorze skóry. Dzięki temu Bass Reeves coraz śmielej rozpycha się w powszechnej świadomości widzów, jakby w popkulturowym panteonie rewolwerowców chciał zająć miejsce tuż za, a najlepiej obok Wyatta Earpa.

Więcej o westernach poczytasz na Spider's Web:

Stróżowie prawa: Bass Reeves - co obejrzeć w weekend?

Bass Reeves znalazł się w awangardzie Afroamerykanów, mogących pochwalić się odznaką zastępcy szeryfa U.S. Marhals Service na zachód od Mississipi. Podobno (nie można tego udowodnić) to właśnie on był protoplastą tytułowego "Jeźdźca znikąd". Z całą pewnością stwierdza to nawet Lenny w jednym z odcinków 34. sezonu "Simpsonów". Bo po tym jak Reevesa odkryli już historycy i literaci, zaczęli się o niego upominać twórcy filmowi i telewizyjni. Nie tylko pojawia się we wspomnianej "Zemście rewolwerowca", ale jest też wzorem do naśladowania dla Willa Reevesa w "Watchmenach".

Stróżowie prawa: Bass Reeves - SkyShowtime - co obejrzeć?

"Stróżowie prawa: Bass Reeves" nie opiera się ani na biografiach tytułowego szeryfa, ani książkach historycznych. To adaptacja dwóch pierwszych części literackiej trylogii Sidneya Thompsona. Podwójne udramatyzowanie prawdziwych wydarzeń przekłada się na uwydatnienie fabularnych szwów tej opowieści. Scenariusz okazuje się bowiem istnym potworem Frankensteina, jakby Chad Feehan chciał poskładać kilka seriali w jeden. Narracja trzyma się co prawda na słowo honoru, ale się nie rozsypuje, bo twórca prowadzi ją pewną ręką. Choć trzeba przyznać, że robi to w sposób mozolny i męczący dla widza. W końcu przez pierwsze trzy odcinki oglądamy coś na kształt origin story głównego bohatera.

Pierwsze odcinki oddzielone są od siebie wieloletnimi elipsami czasowymi. Reevesa poznajemy jako niewolnika, zmuszonego do walki w wojnie secesyjnej po stronie konfederatów. Po pobiciu swojego pana Cola przejdzie jednak ścieżkę od zbiega do stróża prawa. Wtedy serial zmienia się w "Justified: Bez przebaczenia" osadzone w realiach Dzikiego Zachodu. Główny bohater przyjmuje kolejne zlecenia na zbirów i konsekwentnie odprowadza ich przed oblicze sędziego Isaaca Parkera. Na ironię zakrawa jednak fakt, że w nowoczesnym westernie o wyemancypowanym Afroamerykaninie o jego losie decydują głównie biali. Załatwiający mu odznakę Sherrill potrafi godzinami perorować na temat swoim zacietrzewionym pojmowaniu sprawiedliwości, a Parker lubi prawić przydługie kazania. Być może jednak właśnie przez ich nadmierną gadatliwość Reeves staje się tak hipnotyzującą postacią.

Główny bohater zamiast gadać, woli działać. Jest typem cichego faceta w stylu Clinta Eastwooda. Charakteryzuje go przy tym niezachwiany kompas moralny godny Johna Wayne’a. Nie wiadomo, z czego on dokładnie wynika, bo przecież działa w służbie zaprojektowanego przez białych systemu, który służy do represji mniejszości. Nie dostaniemy lepszego wyjaśnienia niż to, że nie radzi sobie z uprawą roli, a musi jakość utrzymać całkiem sporą rodzinę. Odznaka szybko jednak zaczyna mu ciążyć. Prowadzeni przed oblicze sędziego Parkera czarnoskórzy nie zawsze w jego opinii zasługują na wydany wyrok, a rasistowskie zbrodnie zdają się nikogo nie obchodzić. Z każdym kolejnym zadaniem w Reevesie rośnie więc napięcie między poszanowaniem prawa a poczuciem sprawiedliwości.

W jednym z ostatnich odcinków chłopiec pyta Reevesa, czy jest szeryfem, czy przestępcą. "Tym i tym" - odpowiada. Feehan podkreśla tu bowiem rozdarcie głównego bohatera. Odważnie bada jego psychikę, nie bojąc się ubarwiać realistycznej opowieści elementami oniryzmu, czy nawet wchodząc na tereny zarezerwowane dla horroru. Pojawia się tu bowiem wątek Mr. Sundowna. Początkowo słyszymy tylko w opowieściach. Staje się folklorystycznym boogeymanem Afroamerykanów, urasta do rangi nienamacalnego symbolu rasizmu, aby z czasem zyskać twarz i sylwetkę.

Trudno sobie wyobrazić, żeby "Stróżowie prawa: Bass Reeves" mieli skupiać się na czymś innym niż na rasie. To zresztą temat całkiem nośny we współczesnych westernach. Do jego podjęcia Feehan wybiera ścieżkę gdzieś pomiędzy eksploatacyjno-sensacyjnym "Django" Quentina Tarantino, a melodramatycznym "Czasie krwawego księżyca" Martina Scorsesego. Podczas gdy główny bohater prowadzi wojnę z samym sobą i demonami Dzikiego Zachodu, jego rodzina, za którą ciągle tęskni, mierzy się z własnymi problemami. Pozwala to Feehanowi poszerzyć katalog gatunkowych zainteresowań o dramat społeczny, zabarwiony zresztą elementami opowieści inicjacyjnej. Wchodząca w dorosłość córka na randce zwraca uwagę wpychającej się do kolejki białej dziewczynki, co przecież w świecie przedstawionym nie może zostać bez odzewu. Chociaż wojna secesyjna skończyła się przegraną konfederatów, ci wciąż bowiem walczą o utracony status quo.

REKLAMA

Brawurowo wcielający się w główną rolę David Oyelowo przez osiem lat walczył o zrealizowanie serialu o Reevesie. Projekt ruszył dopiero gdy poznał Taylora Sheridana. Początkowo "Stróżowie prawa" mieli być nawet kolejnym spin-offem "Yellowstone". Z czasem jednak postanowiono, że staną się osobną serią antologią. Każdy z sezonów ma być poświęcony innej postaci. I bardzo dobrze, bo na porównaniach z "1883" czy "1923" produkcja wypadałaby niekorzystnie. "Bass Reeves" nie zadowoli bowiem fanów uniwersum Sheridana. Podąża własną drogą, bo jest luźniejszy, czystszy i lżejszy. Stojąc na własnych nogach nawet się jednak nie chwieje.

Wszystkie odcinki serialu "Stróżowie prawa: Bass Reeves" obejrzycie na SkyShowtime.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA