REKLAMA

Pędźcie do kin. "Czas krwawego księżyca" Scorsesego przypomina, jak wielkim jest twórcą

"Czas krwawego księżyca", najnowsze dzieło Martina Scorsesego, może odstraszać koniecznością spędzenia w kinie blisko trzech i pół godziny. Fani osiemdziesięcioletniego już, legendarnego twórcy, powinni być do takiego metrażu przyzwyczajeni, choć po solidnym, acz niedoskonałym "Irlandczyku" wielu widzów odgrażało się, że to lekka przesada, a jak Scorsese, to tylko w domowych warunkach z dostępną opcją pauzy. Miejmy jednak nadzieję, że podobne narzekania nie przełożą się na frekwencję - ta adaptacja powieści Davida Grana to wybitnie zrealizowana i opowiedziana, prawdziwie epicką saga o chciwości, zbrodni i wyparciu. Mimo nieśpiesznego tempa, seans upływa w okamgnieniu.

czas krwawego księżyca film recenzja opinie kino premiera scorsese dicaprio
REKLAMA

Martin Scorsese powrócił i przypomniał, że mimo ośmiu dekad na karku wciąż pozostaje jednym z największych filmowych reżyserów naszych czasów. "Czas krwawego księżyca" to obraz właściwie kompletny - każdy z jego komponentów doskonale spełnia swoją rolę, działa, jak powinien. Mnogość perspektyw, psychologiczna złożoność, antropologiczne zacięcie, odrobina zadumy i ponura konstatacja - oto pesymistyczne studium charakterów osadzone w ramach westernu i, jakżeby inaczej, kina gangsterskiego. Z najwyższej półki.

Opowieść skupia się na jednym z plemion rdzennych Amerykanów, Osagach, które zbiło wielką fortunę na czarnym złocie - ropie. Niedługo później członkowie rodzin milionerów zaczęli umierać w tajemniczych okolicznościach lub padać ofiarą zagadkowych morderstw. W większości przypadków nie wszczęto żadnego śledztwa i musiało upłynąć sporo czasu i śmierci, by sprawą zainteresowało się FBI. Nietrudno się domyślić, że bogactwo Osagów przyciągnęło białych intruzów, którzy manipulowali, wyłudzali i kradli, ostatecznie posuwając się do morderstw. A wszystko to za przyzwoleniem (czy nawet poleceniem) miejscowych białych elit.

Czytaj więcej o filmowych nowościach:

REKLAMA

Jedną z centralnych postaci filmu jest Ernest Burkhart (Leonardo DiCaprio), weteran I wojny światowej, który bierze za żonę Indiankę Millie - jedną z członkiń bogatego rodu. Szczera miłość prostolinijnego mężczyzny ściera się z jego chciwością. Wuj Ernesta, wpływowy handlarz bydła, William "King" Hale (Robert De Niro), manipuluje siostrzeńcem; kusi go i nęci, modelując po swojemu - uczy go wykonywać rozkazy i usuwać wszelkie przeszkody, które mogą stanąć rodzinie na drodze do większego majątku.

Czas krwawego księżyca - recenzja filmu

Niemal żadna ze scen nie pozostawia wątpliwości, jaki cel przyświecał Scorsesemu w realizowaniu tego obrazu. Chodziło tu przede wszystkim o rozliczenie, o oddanie sprawiedliwości Osagom w formie medytacji nad bezmiarem chciwości. Dlatego też twórca, pochylając się nad parą głównych bohaterów, przy okazji pokazuje nam kolonizatorów, którzy traktowali morderstwo - zwłaszcza Amerykanów - jako najzwyklejszy element codzienności; rozkazy zabójstw wydawali przecież z lekkością równą zamówieniu kolejki w saloonie. Balansuje między snuciem konkretnej fabuły, a tkaniem szerszego komentarza na temat natury zła. W tym świecie liczyły się tylko korzyści. Każdy środek był uświęcany przez cel, o ile tylko było nim bogactwo.

REKLAMA

Legendarny filmowiec wykorzystuje prawdziwą historię, by prześledzić, jak amerykańskie społeczeństwo dotarło do miejsca, w którym znajduje się współcześnie, wiek później. Za jej pomocą ukazuje ściśle związaną z historią Stanów Zjednoczonych niesprawiedliwość oraz to, w jaki sposób wyrosły na niej bogactwa i nierówności. Dodaje kilka spostrzeżeń na temat tej niemal nonszalanckiej przemocy wobec innego człowieka, którego ktoś kiedyś uznał za mniej wartościowego, gorszego. Odnosi się do szerszego kontekstu zakłamania, rasistowskiego horroru (nieprzypadkowo odnosi się przecież do masakry w Tulsie) i bezbrzeżnej pazerności. I choć robi to przez ponad trzy godziny, nie potyka się ani razu. Wie, o czym mówi; pozostaje szczery, pamiętając, że prawda jest po jego stronie.

Dlatego też "Krwawy księżyc" funduje seans trudny i bolesny, a zarazem pochłaniający i... przepiękny. Zbliżenia spoconych twarzy regularnie ustępują miejsca szerokim, westernowym ujęciom ziem Osagów. Elektro-folkowe brzmienia dodają konsumpcji całości charakteru prawdziwego przeżycia. Aktorskie kreacje zwalają z nóg - fantastyczny DiCaprio miota się w bodaj najbardziej złożonej charakterologicznie roli w karierze; Lily Gladstone miesza w sobie dumę i bezradność; De Niro daje nam jedną z najlepszych kreacji - uśmiechniętego socjopatę, który przekona cię do wszystkiego, kłamiąc prosto w oczy. A jak ci bohaterowie są napisani! Czuć, że "Księżyc", choć nie jest tradycyjnym filmem gangsterskim, świetnie wpisuje się w historie o brutalnych, skorumpowanych facetach, którym Scorsese poświęca swoje kino od pół wieku - i doskonale wie, jak zbudować z jednej strony wiarygodną, z drugiej zaś charakterystyczną postać. Wielka to będzie strata dla kina, gdy Martin Scorsese przestanie kręcić filmy. To dla takich obrazów warto odwiedzać ciemne sale kinowe.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA