REKLAMA

De Niro wrócił do gangsterki. The Alto Knights - recenzja filmu dostępnego w Max

Mafijny kryminał z Robertem De Niro już na papierze brzmi jak coś, o co powinny zabijać się kina. Tak się nie stało - w Stanach się kompletnie nie sprzedał, polscy widzowie mogą go zobaczyć dopiero teraz, na platformie Max. Postanowiłem sprawdzić, czy warto.

the alto knights recenzja
REKLAMA

Barry Levinson to jeden z najsłynniejszych amerykańskich reżyserów. Dla świata kina już się zasłużył. "Rain Man", "Uśpieni", "Good Morning, Vietnam", "Fakty i akty" - to tylko kawałek jego dorobku. Stary mistrz nakręcił swój pierwszy film po czteroletniej przerwie i zrobił to z pomocą swojego dobrego znajomego - Robert De Niro zagrał już w niejednej produkcji autorstwa Levinsona. Najnowsza współpraca dwóch legend kina zaowocowała filmem, co do którego mam dość mieszane uczucia, nie potrafię go jednak spisać w pełni na straty.

The Alto Knights - recenzja. Robert De Niro vs Robert De Niro

REKLAMA

Historia opowiadana przez słynnego reżysera bazuje na rzeczywistych wydarzeniach i postaciach. Centralnym bohaterem filmu jest Frank Costello (Robert De Niro) - człowiek instytucja w świecie przestępczym, "premier półświatka", którego rządy przyniosły prosperity zarówno jemu, jego środowisku, jak i przekupywanym lokalnym urzędnikom. Spokój i pokój jednak zostaje zaburzony, kiedy do Ameryki powraca Vito Genovese (Robert De Niro) - przyjaciel Costello z młodości, obecnie boss, który pragnie odzyskać dawną władzę, prestiż i nie cofnie się przed niczym, by to zrobić.

"The Alto Knights" zaczyna się od dość intensywnego, zdecydowanie niechronologicznego względem póżniejszych wydarzeń momentu - zamachu na Costello. To wydarzenie otwiera historię, którą poznamy - długotrwałej relacji między nim a Genovesem, która rozpoczęła się od wspólnego chwytania za rogi byka o imieniu "american dream". Fabuła koncentruje się na najnowszej odsłonie tej relacji - podczas gdy Frank reprezentuje starą szkołę wpływowości, dyplomacji, honoru i respektu wobec zasad, Vito to znerwicowany i groźny maniak, dużo śmielej poczynający sobie po powrocie do półświatka. Niestety, Levinson wraz ze scenarzystą Nicholasem Pileggim (gość napisał "Chłopców z ferajny"!) nie zadbali o czytelne przejścia pomiędzy tym co się dzieje i czasem można odnieść wrażenie, że nie do końca wiadomo w którym miejscu opowieści się znajdujemy. Nie mówiąc już o rozwiązaniu pt. "gadająca głowa opowiadająca o swoim życiu" - wiadomo kto opowiada, ale po co, dlaczego, i do kogo?

The Alto Knights - zwiastun

Lepiej twórcom idzie, jeśli chodzi o odtworzenie mitycznego "klimatu tamtych lat". Odzwierciedla go przede wszystkim bardzo porządna scenografia, łatwo przenosząca w lata 50. a zwłaszcza w jej okołomafijne realia. Można czasami odnieść wrażenie, że jest to tylko dekoracja, a fabuła mogłaby się rozegrać niemal tak samo w każdej innej epoce, ale mimo wszystko czuć w tym dbałość i chęć jak najefektywniejszego powrotu do odwzorowania ówczesnej Ameryki skażonej korupcją oraz mniej lub bardziej jawnymi mafijnymi wpływami.

Koniec końców De Niro spełnia się ekranowo w obu rolach, znów na korzyść świadomego swojej starości, myślącego dwa kroki do przodu Costello.

Levinson nie kieruje historii w stronę jakiegokolwiek wygładzania, czynienia z któregokolwiek z głównych bohaterów nadmiernego wizjonera czy idealisty, który chciał zmieniać świat i przypadkiem stworzył mafię. W postrzeganiu i Costello, i Genovesego nie ma wątpliwości, że obaj są (na różnych etapach, ale wciąż) umoczonymi w najciemniejsze interesy gangsterami, których nie chciałoby się mieć jako wrogów. Reżyser czytelnie rysuje kontrasty pomiędzy Frankiem i Vito, nie czuć w nich nadmiernego przerysowania, obie postacie są też bardzo porządnie napisane. Tyczy się to zwłaszcza tego pierwszego - niech nikogo nie zmyli jego opanowanie czy strategiczny umysł. To wciąż gangus, ale z głową na karku.

Czasami się zdarza, że jeden aktor wciela się w dwie główne postacie. Najczęściej tyczy się to sytuacji, w których są one bliźniakami, zatem taka decyzja względem postaci, które zdecydowanie do takiej grupy się nie zaliczają, była na pewno odważna, ale też dziwna. Robert De Niro jest jednym z najwybitniejszych aktorów w historii kina i nic mu tego statusu nie zabierze - jego nieoczywista, podwójna kreacja w "The Alto Knights" także. 

Jasne, lepiej byłoby obsadzić w roli Vito kogoś innego (Joe Pesci byłby idealny), ale koniec końców De Niro spełnia się ekranowo w obu rolach, znów na korzyść świadomego swojej starości, myślącego dwa kroki do przodu Costello. Genovese zaś w jego wydaniu bardziej przypomina (i wizualnie, i charakterem) Jake'a La Mottę z "Wściekłego byka", tylko w tym późniejszym wydaniu. Udanie partneruje mu drugoplanowa obsada - Debra Messing udanie (choć za rzadko) portretuje jego żonę Bobbie, bez pudła obsadzono też Cosmo Jarvisa jako Vincenta Gigante.

"The Alto Knights" to generalnie przyzwoite kino, które pomimo swoich niestety widocznych wad, zdecydowanie da się oglądać. To niesiony na barkach aktorskiej klasy De Niro mafijny kryminał, który na poziomie pomysłu miał spore ambicje. Jednak gdy przyszło do ich realizacji, za często się potykał, przez co ciężko o pełną satysfakcję. 

Więcej informacji ze świata kina przeczytacie na Spider's Web:

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-06T20:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-06T15:35:46+02:00
Aktualizacja: 2025-06-06T09:57:16+02:00
Aktualizacja: 2025-06-06T07:43:24+02:00
Aktualizacja: 2025-06-05T19:37:17+02:00
Aktualizacja: 2025-06-05T16:24:57+02:00
Aktualizacja: 2025-06-05T15:05:30+02:00
Aktualizacja: 2025-06-05T13:57:45+02:00
Aktualizacja: 2025-06-05T13:48:54+02:00
Aktualizacja: 2025-06-05T08:39:34+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T19:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T18:01:31+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T13:30:25+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T09:21:29+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T09:02:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA