REKLAMA

Mordercza woda atakuje. To nie żart, to fabuła nowego sci-fi Netfliksa pt. "The Silent Sea"

"The Silent Sea" ma szczęście, że do sukcesu "Squid Game" doszło jeszcze stosunkowo niedawno. W przeciwnym wypadku trudno mi uwierzyć, by ktokolwiek zwrócił uwagę na to nowe koreańskie science fiction. Nowy serial Netfliksa sięga po zużyte chwyty i nie ma na siebie kompletnie pomysłu.

the silent sea recenzja serial science fiction
REKLAMA

Uwaga! Tekst zawiera spoilery z filmu "The Silent Sea".

Nie oszukujmy się, "Squid Game" to prawdziwy serial-fenomen, ale powtórzenie tego sukcesu nie będzie czymś łatwym. Tylko dlatego, że kolejne produkcje Netfliksa również powstały w Korei Południowej, nie oznacza automatycznie ich wysokiego poziomu. Debiutujące w listopadzie "Hellbound" zebrało co prawda całkiem niezłe recenzje, ale przypadek "The Silent Sea" należy umieścić dokładnie po drugiej stronie spektrum. Tak słabego science fiction Netflix dawno nie wypuścił, a przecież też nie jest znany jako najbardziej przyjazne miejsce dla fanów tego gatunku.

Platforma produkuje dużo międzygwiezdnych opowieści, ale często przy niskim budżecie i w bardzo masowej formie. Również dlatego wielu widzów z wytęsknieniem czekało na ambitną i wizualnie zachwycającą "Diunę". Chcieli czegoś poruszającego zmysły, ale też prezentującego pociągającą i intelektualnie stymulującą wizję świata przyszłości. Można się sprzeczać na ile dostali wszystkie te elementy w "Diunie", ale produkcja Warner Bros. i tak wypadła lepiej niż "Altered Carbon", "Nightflyers", "Another Life" oraz pozostałe sci-fi Netfliksa.

REKLAMA

"The Silent Sea" powtarza błędy tych produkcji i dokłada do nich swoje własne.

Akcja "The Silent Sea" rozgrywa się w alternatywnej rzeczywistości, gdzie katastrofa klimatyczna przybrała niewyobrażalne rozmiary. Duża część cywilizacji wymarła, a pozostali mają ściśle reglamentowany dostęp do wody pitnej. Im wyższy twój status, tym więcej wody otrzymujesz, ale nawet bogacze nie mogą sobie pozwolić na wielkie luksusy. Jeżeli taki zarys historii wydaje się wam ciekawy, to muszę was rozczarować. Na Ziemi spędzamy bowiem zaledwie chwilę. Głównymi bohaterami serialu są pracownicy koreańskiej agencji kosmicznej wytypowani do pewnej szczególnej misji. Mają oni za zadanie polecieć na Księżyc i odnaleźć w porzuconej stacji kosmicznej Balhae tajemniczą próbkę najwyższej wagi.

Lotem dowodzi nieznoszący sprzeciwu kapitan Han Yunjae, ale najważniejszą członkinią misji jest astrobiolog doktor Song Jian, której siostra służyła przed laty na porzuconej stacji badawczej. Sama podróż na Księżyc przebiega początkowo bez problemów, ale tuż przed lądowaniem dochodzi do poważnego wypadku z pierwszą ofiarą śmiertelną. To jednak nie koniec, bo pozornie proste zadanie wkrótce okazuje się diabelnie niebezpieczna. Nie tylko z powodu typowych zagrożeń dla misji kosmicznych, ale też obecności szpiegów i powodującej dziwaczną chorobę wody.

"The Silent Sea" to typowe niskobudżetowe sci-fi z wyjątkowo głupim scenariuszem.

Współczesne seriale science fiction tego typu wyspecjalizowały się w opowieściach o grupie kosmonautów zamkniętych na statku lub stacji kosmicznej i mierzących się z coraz bardziej morderczym zagrożeniem. "The Silent Sea" nijak nie odchodzi od tego trendu, ale jednocześnie czyni go w jakiś sposób mniej wizualnie interesującym. Jakieś 90 proc. koreańskiego serialu rozgrywa się w jednym lokacji składającej się identycznych korytarzy i sal konferencyjnych mających delikatnie futurystyczny wygląd. Bardzo szybko widza zaczyna to nużyć, a sama historia i uczestniczący w niej bohaterowie bynajmniej nie poprawiają sytuacji.

"The Silent Sea" zalicza się do tego rodzaju seriali, w których z góry wiadomo, kto jest głównym bohaterem, a kto został przeznaczony do szybkiej śmierci. Z tego powodu trudno połączyć się emocjonalnie z kapitanem Yunjae i doktor Jian, w czym nie pomaga również wyjątkowo sztywna gra aktorska (zwłaszcza w wykonaniu Bae Doony). Pozostali członkowie załogi w zdecydowanej większości pełnią rolę tła lub mięsa armatniego dla zabójczych sił działających w Balhae. W "The Silent Sea" mamy do czynienia z szeregiem różnych zagrożeń, ale jedno z nich przewyższa pozostałe.

the silent sea recenzja class="wp-image-1866184"
Foto: The Silent Sea/Han Sejun/Netflix

Pamiętacie horror "Zdarzenie" o zabójczych drzewach? W "The Silent Sea" mamy morderczą wodę księżycową.

REKLAMA

To nie jest żart, ani pomyłka. Scenarzyści koreańskiego sci-fi wpadli na pomysł twistu, który jest tak absurdalny i idiotyczny, że ostatecznie pogrzebał jakiekolwiek szanse na udaną opowieść. Okazuj się, że misja bohaterów "The Silent Sea" polega na odzyskaniu próbek magicznej księżycowej wody, która z jakiegoś powodu zachowuje się jak wirus i w kontakcie z materią ożywioną nieskończenie się namnaża. Nie trzeba jej nawet wypić, wystarczy jakiekolwiek najdrobniejsze dotknięcie, by ciało ofiary zaczęło nadprodukcję wody. Co błyskawicznie prowadzi do utopienia się człowieka niejako "od środka".

Mówiąc wprost, powyższy koncept jest tak absurdalny, że trudno brać na poważnie jakąkolwiek opowieść z nim powiązaną. Do momentu jego przedstawienia bynajmniej nie brałem "The Silent Sea" za udany serial, ale na pewno nie poprawiło to oceny całości. Ta zaś może być wyłącznie negatywna. Mamy tutaj do czynienia z serialem robionym po kosztach (CGI wygląda gorzej niż w telewizyjnych produkcjach sprzed dekady), bardzo słabo zagranym i napisanym, a także pozbawionym krzty oryginalności we wszystkim poza absolutnie idiotycznym motywem przedstawionym powyżej. Zresztą nawet to nie jest do końca prawdą, bo w "Zdarzeniu" mieliśmy do czynienia z równie zabójczymi drzewami. Tam przynajmniej zostało to jednak jakoś wytłumaczone i miało cokolwiek wspólnego z ogólnym przesłaniem opowieści. "The Silent Sea" nie stać nawet na tyle.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA