Polski fandom robi z Tolkiena rasistę. Dlaczego? Bo nie podoba mu się czarnoskóra elfka w „Wiedźminie”
Serwis Netflix ogłosił wczoraj popołudniu, że czarnoskóra aktorka Jodie Turner-Smith wcieli się w elfkę w prequelu „The Witcher: Blood Origin”. Taka decyzja wywołała wściekłość w dużej grupie polskich fanów fantastyki, którzy dali temu wyraz w komentarzach. A za broń w imię rasizmu posłużył im nie kto inny jak J.R.R. Tolkien.
Nazwisko Jodie Turner-Smith wywołało gniew polskiego internetu i wielką debatę wokół poprawności politycznej już po raz drugi w ciągu zaledwie kilku miesięcy. O ile jednak w przypadku jej angażu do roli Anny Boleyn faktycznie możemy mówić o pewnej kontrowersji, o tyle zamieszanie dotyczące „The Witcher: Blood Origin” budzi jak najgorsze skojarzenia. Olbrzymia część polskiego fandomu fantastyki wręcz zagotowała się bowiem na myśl, że w produkowanym przez platformę Netflix prequelu w ważną postać elfki może wcielić się czarnoskóra aktorka (więcej o samej bohaterce przeczytacie TUTAJ).
Opublikowany na Facebooku post z zapowiedzią występu Jodie Turner-Smith doczekał się w ciągu 18 godzin od publikacji już 2,5 tys. komentarzy, a liczba ta stale rośnie. Nie jest to oczywiście pierwszy przypadek, gdy decyzje obsadowe podejmowane przez Netfliksa budzą sprzeciw rasistów, bo podobna dyskusja przetoczyła się już w sieci po ujawnieniu czarnoskórych mieszkańców Blaviken. Zresztą argument o rzekomej słowiańskości cyklu Andrzeja Sapkowskiego był zbijany wielokrotnie, również przez samego pisarza. Co tylko delikatnie zniechęciło obrońców czystości pigmentu elfiego rodu.
Andrzej Sapkowski i treść książek nie pomagają, więc fani fantasy znaleźli sobie innego towarzysza broni. Białych po wsze czasy elfów chciał ich zdaniem J.R.R. Tolkien.
Pod opublikowaną przez polskiego Netfliksa informacją można znaleźć dziesiątki domorosłych specjalistów od prozy autora „Władcy Pierścieni”. W ich opinii Brytyjczyk wymyślił sobie elfy jako istoty należące do rasy białej i tylko jej. A ponieważ nic podobnego nie znajdziemy ani w jego książkach, ani prywatnych listach, to polscy fani z uporem maniaka zaczynają uprawiać mentalną gimnastykę. Da się więc usłyszeć argumenty o alabastrowej skórze, białej Galadrieli i Mrocznych Elfach, co prowadzi siłą rzeczy do całkowitego pomieszania z poplątaniem.
A cała sprawa jest w rzeczywistości zdecydowanie prostsza i zarazem dużo bardziej skomplikowana. W korespondencji Tolkiena możemy znaleźć wiele dowodów na jego sprzeciw wobec nazistowskich teorii na temat rasy. Krytykował też panujący w RPA rasizm, a w trakcie II wojnie światowej był przeciwny pojawiającym się w prasie wezwaniom do eksterminacji narodu niemieckiego. Jednocześnie wielkim błędem byłoby przymykanie oczu na epokę, w jakiej wychowywał się J.R.R. Tolkien, a która wywarła na niego swój wpływ.
Jest coś niepokojącego w tym, że rasistę z Tolkiena chcą zrobić przedstawiciele obu stron sporu o rasę w fantastyce.
W dyskusjach naukowych i mediach pojawiały się w przeszłości głosy krytyków Tolkiena oskarżających o rasistowskie tendencje. Co miało się przejawiać przede wszystkim w opisie i charakterystyce orków, określaniu Wschodu Śródziemia jako siedliska zła i wątku mieszania się ras we „Władcy Pierścieni”. Czy ojciec współczesnego fantasy był całkowicie wolny od panujących w swojej epoce uprzedzeń dotyczących choćby osób pochodzenia azjatyckiego? Wydaje się, że nie, czego efektem było podkreślanie skośnych oczu jako elementu wyglądu charakterystycznego dla goblinów i orków.
Głosy części lewicowego środowiska intelektualnego jakoby „Władca Pierścieni” był książką z elementami rasistowskimi można jednak z łatwością obalić. Teza oparta na wyrwanych z kontekstu zdaniach czy głosach postaci negatywnych (np. Golluma) nie jest w stanie się obronić. Wbrew utartemu przekonaniu Tolkien był jak najdalszy od prostej dychotomii między dobrem a złem. Dobrze świadczy o tym choćby fragment, w którym Samwise Gamgee zastanawia się nad przeszłością martwego wojownika z Haradu i motywacjami stojącymi za jego decyzją o przybyciu do obcego sobie kraju.
Można też przypomnieć o różnicach między mieszkańcami Rohanu a ludźmi z Gondoru, istnieniu działających w imię dobra Druedainów (zwanych też Dzikimi Ludźmi i ciemiężonych w przeszłości z powodu swojego wyglądu) czy pozytywnych przykładach mieszania się ras. Bo o ile tworzeni w Isengardzie półorkowie są traktowani przez bohaterów jako coś nieczystego, to mariaż elfów i ludzi zostaje przez Tolkiena wyniesiony niemal na piedestał. Jak na warunki epoki naprawdę trudno byłoby oczekiwać od pisarza czegoś więcej.
Nigdy nie dowiemy się, jak dokładnie J.R.R. Tolkien wyobrażał sobie swoich bohaterów. Być może wszyscy byli biali, a może wcale nie.
Podobna dyskusja jest w gruncie rzeczy jałowa, bo nie tylko nie jesteśmy w stanie wejść do głowy nieżyjącego autora, ale też od jego czasów minęły całe dekady. Czasy się zmieniły i zmieniło się też spojrzenie większości społeczeństwa na kwestię reprezentacji w popkulturze. Polscy fani fantastyki nie są w stanie spojrzeć dalej niż kończy się czubek ich własnego nosa i nawet nie próbują zrozumieć widzów o innym kolorze skóry niż ich własny.
Czy to takie trudne wyobrazić sobie, że czarnoskóra osoba, czytając Tolkiena, Sapkowskiego czy Martina mogła sobie wyobrażać bohaterów podobnych sobie? I może pragnie ujrzeć to też w adaptacji? Jak widać tak. Osobiście byłbym jednak bardzo wdzięczny, gdyby komentujący zamieszanie wokół „The Witcher: Blood Origin” powstrzymali się od sprowadzania Tolkiena do swojego poziomu. Bo w ten sposób pokazują nie tylko, że nie zrozumieli nic z wiedźmińskiego cyklu, ale też zupełnie nie trafiło do nich przesłanie Sama Gamgee'ego. Bliżej im do Golluma i jego pełnego jadu spojrzenia.