REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. VOD
  3. Netflix

To jest jedyna pozytywna recenzja finału 3. sezonu „Wiedźmina”

Na Netfliksie wylądowała właśnie 2. część 3. sezonu "Wiedźmina". Trzy ostatnie odcinki okazały bardzo bliskie książkowemu finałowi "Czasu pogardy", a przy okazji - w moim odczuciu - godnie żegnają Henry'ego Cavilla, którego nie zobaczymy już więcej w roli Geralta z Rivii. Wyłamując się z szeregu oskarżycieli, otwarcie przyznaję: oglądając epizody 6-8 bawiłem się, ku własnemu zaskoczeniu, naprawdę nieźle.

27.07.2023
9:00
wiedźmin sezon 3 część 2 recenzja opinie netflix serial
REKLAMA

3. sezon "Wiedźmina" Netfliksa dobiegł końca - a wraz z nim serialowa przygoda Henry'ego Cavilla, którego wielu widzów określa mianem najmocniejszego (a nawet jedynego naprawdę dobrego) komponentu całej produkcji. 2. seria adaptacji spotkała się z bezwzględną, jednogłośną krytyką - sam zresztą pisałem na łamach naszego serwisu o licznych problemach tytułu i przyczynach tak potężnej, wręcz agresywnej niechęci polskich widzów.

Tragiczny "Rodowód krwi" nie poprawił sytuacji franczyzy. Nic dziwnego, że powszechne oczekiwania względem 3. odsłony głównej serii były bliskie zeru - przyzwoity 1. sezon i animacja o Vesemirze to za mało, by wybaczyć bezlitosne zmasakrowanie materiału źródłowego i decyzję o tak skrajnym odejściu od oryginalnej fabuły.

Dlatego też pierwsza część 3. sezonu - choć w gruncie rzeczy nieporównywalnie bardziej wierna książkom - spotkała się z równie wielką awersją. Ba, część recenzentów, którzy nie byli dla "dwójki" zanadto surowi, teraz oceniła nowego "Wiedźmina" znacznie bardziej bezwzględnie - mimo tego, że jest on niemal pod każdym względem lepszy: scenariuszowo, adaptacyjnie i realizacyjnie. Oczywiście - "lepszy" nie oznacza "dobry". Dlatego też w pełni zgadzam się z recenzją Konrada Chwasta: na poziomie "trójki" serial jest - ni mniej, ni więcej - do bólu przeciętny. A jednak jego drugą część uznaję za "coś więcej".

Czytaj także:

REKLAMA

Wiedźmin, sezon 3., część 2.: recenzja serialu Netfliksa

Podczas seansu ósmego odcinka 3. sezonu "Wiedźmina" naszła mnie myśl, że gdyby produkcja utrzymywała podobny poziom rozrywkowy przez większość czasu (o 1. serii nie wspominam, bo - mimo wszystko - nawet ją lubię), to mógłbym jej naprawdę wiele wybaczyć. Po kilku godzinach pogodziłbym się z faktem, że mój ukochany cykl książek najzwyczajniej w świecie nie doczeka się jakościowej, spektakularnej adaptacji (cóż, przeżyłem z podobną świadomością większość życia) - co, rzecz jasna, byłoby ogromnie rozczarowujące, ale do przełknięcia.

Przywykłbym do kulejącego CGI (inna sprawa, że paskudna warstwa wizualna to współcześnie zmora nawet najdroższych blockbusterów z dużych franczyz), do niepotrzebnych dodatków fabularnych, chaotycznego scenariusza, nieumiejętnego wprowadzania kolejnych wątków i postaci, spłycenia całości i przepisania wybitnych dialogów tak, by przywodziły na myśl serial young adult. Gdyby tylko cała adaptacja opierała się na fundamentach kluczowych książkowych wydarzeń i bohaterów tak, jak robią trzy ostatnie godziny "trójki", wówczas oglądałbym całość z nieskrępowanym zadowoleniem.

Finałowe rozdziały 3. sezonu "Wiedźmina" przypominają mi bowiem starsze produkcje fantasy - w pozytywnym tych słów znaczeniu. Filmy i seriale pełne sympatycznych, dających się lubić postaci, uroczego kiczu i ekscytujących potyczek. Momentami dziurawpoe i niemądre, a czasami zaskakująco angażujące. Nie, "Wiedźmin" Netfliksa nie jest jakościową adaptacją, na jaką zasługują powieści Andrzeja Sapkowskiego - a jednak, gdy tylko zachowuje powściągliwość w modyfikowaniu oryginału, potrafi sprawić frajdę. Nawet pomimo faktu zinfantylizowania całości.

Wiedźmin, sezon 3., cz. 2

6. odcinek, obrazujący przebieg i zakończenie przewrotu na Thanned, w przyczynach i skutkach pozostaje bardzo wierny "Czasowi pogardy" - największe różnice dotyczą przebiegu poszczególnych potyczek. Te zaś wyglądają naprawdę świetnie: zarówno w wykonaniu magów, jak i nieczarujących wojowników. Kultowy pojedynek wiedźmina z jego nemezis działa, jak należy - z jednej strony oddaje honor oszczędnemu opisowi z powieści, z drugiej pozwala nacieszyć oczy choreografią. Kij-różdżka antagonisty śmiga w jego dłoniach, pojawia się i znika; od początku czujemy, kto ma przewagę, ta zaś jest w pełni uzasadniona. Wizualnie i fabularnie satysfakcjonujące - zresztą, ten epizod to w ogóle ścisła topka najlepszych odcinków serialu.

Siódmy - "Out of the fire into the frying pan" - okazał się natomiast fascynującym połączeniem. Mniej więcej do połowy medytacyjny, zagadkowy i oniryczny, dalej: absurdalnie wręcz kampowy. Freya Allen nareszcie zaczęła "coś" grać, a jej Ciri znów przywodziła na myśl tę książkową. Co więcej, emocjonalna waga rozstania naprawdę wybrzmiała tu, jak należy - a wszystko za sprawą jednej z niewielu słusznych zmian (nie to, żeby książce czegoś brakowało, ale dla serialu okazało się przydatne). Główne trio miało bowiem czas, by ze sobą pobyć, zacieśnić więzi; by przyzwyczaić się do myśli o byciu pewnego rodzaju rodziną. Początek 3. serii sprawił zatem, że niepokoje, działania i reakcje bohaterów otrzymały należytą podbudowę. Dobra decyzja. Ah - przedostatni odcinek bywa też naprawdę atrakcyjny wizualnie, a to za sprawą pięknych plenerowych kadrów (sekwencje Korath kręcono na Saharze, a dokładniej: jej Markoańskiej części).

REKLAMA

Sam finał wypada najsłabiej, ale świetnie radzi sobie z najważniejszym: pożegnaniem Cavilla, genezą wiedźmińskiej drużyny i wprowadzeniem nowych postaci. Oczywiście i tym razem większość z nich (Szczury, Milva) charakterologicznie odbiega od oryginałów, ale otrzymuje garść naprawdę solidnych scen - i już teraz zasiewa w odbiorcy zalążek sympatii. A choć i tym razem nie obyło się bez niepotrzebnych dodatków, kilka słowo w słowo powtórzonych cytatów czy przełożonych na serialowe medium oryginalnych scen sprawiło, że przez kilka chwil dało się w tym wszystkim poczuć wiedźmińskiego ducha (Jaskier i driady!).

"Wiedźmin" Netfliksa nie jest dobrą adaptacją prozy - i najpewniej już się nią nie stanie, mimo tego, że poziom całości się podniósł, a twórcy obiecują wierniejszy przekład (jak widać: im bardziej się go trzymają, tym lepsze efekty). Nie potrafię jednak z pełnym przekonaniem nazwać go złym serialem - tym bardziej, że nowe odcinki łyknąłem za jednym posiedzeniem i naprawdę przyzwoicie bawiłem się podczas seansu. Nie chodzi o to, by z braku laku zaakceptować każdy syf, który studia i koncerny próbują nam opchnąć: ostatnie godziny "trójki" znajduję najzwyczajniej w świecie wystarczająco rozrywkowymi (dającymi okazje do uśmiechu, lekkiego wzruszenia, fabularnie angażującymi i naprawdę sprawnymi w sferze scen akcji), by obejrzeć je bez bólu i z przyjemnością, nie żałując ani minuty.

Pełna świadomość powyższego spłynęła na mnie w chwili, nazwijmy to, chwilowego i delikatnego emocjonalnego poruszenia, gdy wpatrywałem się w plecy znikającej w lesie drużyny - temu symbolicznemu odejściu towarzyszyły wspaniałe brzmienia folkowej kompozycji Sonyi Belouscovej, Giony Ostinelli i Declana de Barry. Zrobiło się melancholijnie. W jakiś sposób polubiłem tych bohaterów, choć w wielu przypadkach, powtórzę, nie mają zbyt wiele wspólnego z pierwowzorami. Polubiłem te serialowe relacje - choć uproszczone, to i tak interesujące, teraz wreszcie zyskujące na wiarygodności. Szkoda, że Cavill i Joey Batey nie nagrają już więcej wspólnych scen - ostatnie sekwencje z ich udziałem przypomniały mi, za co między innymi polubiłem ten serial w 2019 roku.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA