„Wiedźmin” w multiwersum szaleństwa. Netflix naśladuje Marvela, a fani łapią się za głowy
„Wiedźmin” nie ma dobrej prasy, a ostatnia wypowiedź Tomasza Bagińskiego wcale mu nie pomaga. Fanom nie podoba się fakt, iż Netflix najwyraźniej idzie tropem Warner Bros. i krytykują pomysł na zastąpienie Geralta z Rivii… innym wariantem Geralta. Wcale im się nie dziwię, bo multiwersum rodem z Marvela pasuje do Kontynentu jak pięść do nosa.
Ze świecą szukać fanów oglądających „Wiedźmina” od Netfliksa bez grymasu niezadowolenia na twarzy. Oczekiwania były ogromne, a przed premierą twórcy wielokrotnie podkreślali, że z namaszczeniem czytają książki Andrzeja Sapkowskiego, więc spodziewaliśmy się wiernej adaptacji. W praktyce dostaliśmy pisaną na kolanie luźną ekranizację, której scenariusz ociera się o fanfic.
Nie chodzi nawet o to, że świat przedstawiony nijak nie przypomina Kontynentu z gier CD Projekt RED, a bawidamek Jaskier miał romans z mężczyzną. Największym problemem „Wiedźmina” jest to, że Netflix kompletnie zmienił charaktery bohaterów i to do tego stopnia, że nie da się teraz tego już odkręcić. Do tego w 4. sezonie w Geralta wcieli się inny aktor, bo Henry Cavill opuścił statek.
Jak wyjaśnić nieobecność Henry’ego Cavilla w „Wiedźminie”? Fani podsunęli Netfliksowi kilka pomysłów.
Najprostszym wyjściem z sytuacji byłoby nieodnoszenie się do tego wcale. Fani nie robili halo z tego, że w „Iron Manie” w pułkownika Jamesa Rhodeya wcielał się Terrence Howard, a potem w MCU tego bohatera zagrał zupełnie niepodobny do poprzednika Don Cheadle. To samo było z profesorem Albusem Dumbledore’em w filmach o Harry’m Potterze, gdzie recasting wymusiła śmierć Richarda Harrisa.
Inny zgrabny pomysł to danie Jaskrowi krótkiej lini dialogowej, która byłaby takim puszczeniem oczka do widza - coś pokroju „O hej Geralt, wyglądasz jakoś inaczej” i tyle. Do tego można było to zgrabnie wyjaśnić fabularnie leczeniem Geralta przez driady po pojedynku: wchodzi do brokolińskiego lasu ogolony Henry Cavill, wychodzi z niego zarośnięty Liam Hemsworth z twarzą pokrytą bliznami.
A w jaki sposób Netflix wyjaśni, że Geralt wygląda teraz jak Liam Hemsworth?
Tego nie wiemy, ale wygląda na to, że twórcy „Wiedźmina” nie rezygnują z zasady „wiemy lepiej”. Już dawno słyszeliśmy, że serial tej zmiany nie przemilczy, a teraz Tomasz Bagiński zasugerował, że na Kontynencie pojawi się… inny Geralt z Rivii. Wynika z jego wypowiedzi, że Netflix sięgnie po motyw multiwersum, a naszego Geralta o twarzy Cavilla zastąpi wariant Geralt z twarzą Hemswortha.
Zaraz po tej wypowiedzi fani zaczęli krytykować twórców „Wiedźmina” za próby naśladowania Marvela, gdzie motyw wieloświatu został już wyeksploatowany do cna. Problem bowiem w tym, że Sfery w świecie wykreowanym przez Andrzeja Sapkowskiego to nie są alternatywne rzeczywistości rodem z superbohaterskich komiksów, tylko zupełnie inne światy, które się ze sobą przenikają i zderzają.
Netflix idzie drogą wydeptaną przez Warner Bros. i ekranizacje filmów DC o Supermanie i Batmanie.
Po zapoznaniu się z wypowiedzią Tomasza Bagińskiego odniosłem nieoparte wrażenie, że to wszystko już gdzieś widziałem. Netflix miota się tutaj niczym Warner Bros., które w podobny sposób zaorało nieźle rokujące DC Extended Universe (czyli serię filmów na podstawie komiksów o Supermanie, Batmanie i innych superbohaterach wydawnictwa DC Comics). Podobieństwa w podejściu są uderzające.
Obie firmy miały na pasku ukochanego geeka Hollywoodu i go straciły. W przypadku DC grał Człowieka ze Stali, a chociaż po latach przerwy jego Superman pojawił się w filmie „Black Adam”, to chwilę później aktora… zwolniono. W przypadku Netfliksa aktor również dostał główną rolę, a odszedł podobno sam, bo tak jak fani liczył na wierną ekranizację. Widzowie nie dają wiary doniesieniom, że to jego wyrzucono.
Obie firmy najwyraźniej za nic mają sobie głos fanów, co odbija im się czkawką.
Zarówno kierownictwo Warner Bros. (z Davidem Zaslavem i Jamesem Gunnem na czele), jak i Netflix (a tym samym Lauren S. Hissrich i Tomasz Bagiński) są krytykowani za kierunek rozwoju swoich uniwersów. W obu przypadkach wytykane są nielogiczne scenariusze i fabularne dziury, kiepsko rokujące spin-offy i nieudane prequele oraz ogólny brak poszanowania dla materiału źródłowego (i nie tylko).
W przypadku „Wiedźmina” dochodzi teraz nowy zarzut o kopiowanie motywów z produkcji Marvela. Zamiast zamieść sprawę podmiany aktora wcielającego się w tytułową postać jak najszybciej pod dywan, twórcy zaczynają robić z tego cyrk. Dokładanie do historii wariantów Geralta z multiwersum - i to po tylu obietnicach, że serial będzie wierniejszy książkom - to przepis na katastrofę.
Filmowe uniwersum DC wykoleiło się poprzez podobne zagrywki.
Punktem przełomu dla DC Extended Universe był film „Liga Sprawiedliwości”, który miał być creme de la creme tego cyklu. Niestety studio, zamiast realizować swoją dotychczasową strategię, zatrudniło do dokończenia projektu Jossa Whedona, który próbował przerobić film Zacka Snydera na „Avengersów”. W rezultacie odpowiedź na sukces Marvela okazała się jedną z największych wtop w historii kina.
Mam nadzieję, że Netflix po reakcji fanów na wypowiedź Tomasza Bagińskiego wyciągnie wnioski. Co prawda na odwołanie premiery ostatnich odcinków z Henry’ym Cavillem, by je przerobić, nie ma już co liczyć, ale jest jeszcze czas na to, by przepisać scenariusz 4. sezonu, jeśli faktycznie pierwotna wersja zakładała ściągnięcie nowego Geralta z multiwersum. To byłoby przecież istne szaleństwo.