Ben Affleck powrócił do roli reżysera, by opowiedzieć nam historię zawiązania rewolucyjnej współpracy między początkującym Michaelem Jordanem a nowo powstającym działem koszykarskim Nike. Nie miałem pojęcia, czego spodziewać się po Afflecku raz jeszcze próbującym sił po obu stronach kamery - po "Nocnym życiu" obawy były spore, ale niepotrzebne. "Air" to solidne rozrywkowe kino.
OCENA
Gdy w 1985 roku rozpoczęto produkcję butów Air Jordan, kariera koszykarza Michaela Jordana dopiero nabierała rozpędu - wówczas zainteresowała się nim drużyna Chicago Bulls. Był to rok podpisania ze sportowcem pięcioletniego kontraktu, który zapoczątkował jedną z najbardziej rozpoznawalnych linii obuwia na świecie i wywołał prawdziwą rewolucję w branży butów sportowych. Nie dość, że koncern zdecydował się złamać zasady NBA dotyczące kolorów i płacić za zawodnika karę pięciu tysięcy dolarów za każdy mecz, to jeszcze jako pierwszy podpisał umowę, zgodnie z którą sportowiec miał otrzymywać procent od każdej sprzedanej pary Nike’ów sygnowanych charakterystycznym logo Jordanów.
Właśnie tę historię opowiada Ben Affleck w swoim najnowszym filmie wg scenariusza Aleksa Convery’ego. To biograficzna opowieść o podpisaniu legendarnej umowy, która zdaje się być fajną, małą ciekawostką, ale - w żadnym wypadku - materiałem na pełnometrażowy film z gwiazdorską obsadą. A jednak: Affleck i Convery zrobili z niej wartki, angażujący i świetnie napisany na poziomie dialogów komediodramat.
Czytaj także:
- Najlepsze filmy Matta Damona. Czy jest wśród nich "Air"?
- Najrzadsze buty Nike wracają. Wyprodukowano tylko dwie pary, jedną z nich sprzedano za cenę samochodu
- Do Bena Afflecka trafia statuetka dla najbardziej znudzonego uczestnika Grammy. Aktor znowu został memem
- Ben Affleck i Matt Damon mieli wspólne konto, aby było ich stać na castingi
Air - recenzja filmu Bena Afflecka
Dlaczego "Air" działa? To proste: bo twórcy postanowili z tej teoretycznie nudnawej opowieści wycisnąć maksimum rozrywki. To prosta opowieść skupiona na staraniach Sonny'ego Vaccaro (Matt Damon) - marketingowca Nike, który od początku przeczuwał, że Michael Jordan może być jego strzałem w dziesiątkę - przepowiadał chłopakowi wielką karierę. Rzecz w tym, że nikt inny tego nie widział, a co więcej sam sportowiec był miłośnikiem Adidasa.
Affleckowi i Convery'emu udało się sprawić, że lubimy tych bohaterów - wiarygodnych, niepozbawionych skaz, ale i nieco przerysowanych. Sympatia do tych postaci jest bowiem konieczna, by widz wkręcił się w opowieść i szczerze kibicował ulubieńcom. Udaje się to osiągnąć przede wszystkim za sprawą fantastycznych dialogów - zgrabnych, błyskotliwych, ciętych oraz, przede wszystkim, autentycznie i niewymuszenie zabawnych. A to, co słyszymy, obnaża przed nami charaktery - dowiadujemy się o postaciach wszystkiego, co trzeba, choć kamera nie poświęca ich życiu osobistemu minimum uwagi.
Sam oceniam "Air" przede wszystkim jako połączenie komedii z inspirującym biopikiem; dla dramatu nie znalazło się tu zbyt wiele miejsca. I w porządku - to dość miła odmiana i powiew świeżości w kategorii "oparte na faktach".
"Air" oczarowuje też świetnym soundtrackiem i duchem retro, któremu bliżej jednak do wiarygodnego niż, jak to często bywa, przestylizowanego obrazu lat 80.
Właściwie wszystko w tym filmie sprawia frajdę - włącznie z możliwością prześledzenia działań rodziny Jordanów, którzy nie pozwolili się wykorzystać i rozegrali branżę na swoich warunkach. Rozumieli swoją wartość, przetarli szlaki. Co ciekawe - i słuszne - Affleck najmniej skupia się tu na samym Michaelu, zdecydowanie więcej uwagi poświęcając jego matce, Deloris (Viola Davis): osobie, której koszykarz ufa najbardziej.
I mimo tego, że te inspirujące z założenia fragmenty odrobinę rujnują lekkość odbioru, by znienacka strzelić widzowi w pysk oscarbaitowym patosem, całość ogląda się z żywym zainteresowaniem i w skupieniu - byle tylko nie umknęła nam jakaś kąśliwa uwaga jednej z postaci. A odrobina uczciwego sentymentalizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.