Każdy z odcinków "Czterech pór roku" otwiera muzyka Antonio Vivaldiego i przepiękne obrazki żywej przyrody. Gdyby wyciąć wszystko inne, byłby to całkiem niezły serial przyrodniczy. Niestety, twórcy postanowili buszować z kamerą wśród ludzi.
OCENA

"Cztery pory roku" to remake filmu Alana Aldy z 1981 roku. Twórca oryginału pojawia się nawet w jednym z pierwszych odcinków, na swój sposób dając nowej wersji swoją akceptację. A przecież Tina Fey, Lang Fisher i Tracey Wigfield postanowili przerobić jego jakże uroczą i błyskotliwą opowiastkę na kolejny serial Netfliksa. To wciąż poprzecinana elipsami czasowymi historia trzech par w średnim wieku, ale tym razem dostajemy rozwleczoną i nudną komedię romantyczną, która zamiast śmiechów i wzruszeń, potrafi wywołać jedynie ciarki żenady.
Podążając za wzorem oryginalnego filmu, twórcy próbują opierać siłę swojego serialu na dialogach. Potężna grupa scenarzystów nie ma tak przenikliwego ucha jak Alda. Chcąc przypodobać się współczesnej publiczności, postanawiają wyostrzyć żart, co kończy się serwowaniem nam gagów wyjątkowo niskich lotów. Bohaterów obserwujemy podczas wspólnych wyjazdów w kolejne pory roku. Produkcja sili się przy tym, żeby być zabawną. Dlatego za każdym razem, gdy postacie nadrabiają zaległości lub próbują odnaleźć się w nowej sytuacji, ktoś rzuca żartem rodem z dostępnych niegdyś w kioskach Ruchu książeczek z dowcipami.
Cztery pory roku - recenzja nowego serialu Netfliksa
Choć każdy z bohaterów oryginału miał do przepracowania jakiś problem, w ogólnym rozrachunku mieliśmy do czynienia z grupą dających się lubić osób. O ich nowych inkarnacjach nie można powiedzieć tego samego. Bo cała ewentualna sympatia do nich, ginie gdzieś pod toną prostackich - sprośnych lub kloacznych - żartów. To są ludzie, których nawet nie chcemy znać. Na szczęście na przestrzeni kolejnych odcinków wcale ich nie poznajemy.
Jest to całkiem zabawne, bo Aldzie w o wiele krótszym metrażu udało się zmieścić znacznie więcej. Twórcy serialu na wydarzenia z każdej pory roku poświęcają dwa odcinki (porównując czas trwania - dwa razy więcej niż w filmie), a jednak nie potrafią ze swoich bohaterów uczynić ludzi z krwi i kości. Nawet utalentowana obsada - Steve Carell jako przechodzący kryzys wieku średniego Nick, czy Colman Domingo w roli imprezowego geja - nie jest w stanie wycisnąć z tych postaci jakiegokolwiek charakteru. To świszczące klisze.
W teorii stopniowo odkrywamy, jak zmienia się dynamika grupy, gdy jeden z jej członków porzuca żonę na rzecz znacznie młodszej dziewczyny. Starcie pokoleń sprowadza się do typowych konfliktów - Ginny leży na sercu dobro planety i lubi imprezować, a reszta ceni sobie wygodę i próbuje dotrzymać jej kroku. Prowadzi to do serii niezręcznych zdarzeń, bo twórcy większą wagę niż Alda przykładają do humoru sytuacyjnego. Ujmują tym samym z opowieści całą prawdę o starzeniu się czy relacjach międzyludzkich.
Twórcy zachowują się, jakby mieli nam coś ciekawego do powiedzenia, podczas gdy "Czterem porom roku" najlepiej wychodzi szpanowanie budżetem. Uwspółcześnienie pierwowzoru rozumie bowiem jako większą pompę. Dlatego każda z wycieczek kończy się katastrofą - wybuchem pieca, tornado czy wypadkiem podczas wycieczki na hulajnogach. Oryginał lubował się w subtelnościach, tutaj wszystko jest wygrane na wysokim C, przez co traci cały swój urok.
Poza nieudolnym przetwarzaniem oryginału "Cztery pory roku" nie mają na siebie żadnego pomysłu. To serial zupełnie niepotrzebny i zrobiony na siłę. To jak wycieczka szkolna z podpitym nauczycielem, który tak bardzo próbuje być cool, że traci zdrowy rozsądek.
Więcej o nowościach Netfliksa poczytasz na Spider's Web:
- Jeśli nie ograniczamy się do słabych kryminałów, Netflix ma do zaoferowania naprawdę sporo
- Na ten serial Netfliksa czekałem, jak jeszcze nie było Netfliksa. Oby platforma nie zawiodła
- Polski serial przebił nowe Yellowstone. Po latach trafił na szczyt Netfliksa
- Gwiazda Reachera w 2. sezonie Wednesday. Obsada serialu Netfliksa robi wrażenie
- Netflix: maj 2025. Mocna lista pełna nowości