Dużo pracy jeszcze przed serwisem Disneya. Jego produkcje oryginalne muszą być bardziej oryginalne
Opadł już kurz po lądowaniu Disney+ w Polsce i to dobry moment, żeby zacząć rozmowę już nie o tym, co możemy tam obejrzeć, ale też – jakie jest to, co oglądamy. Przyjrzałem się produkcjom oryginalnym platformy i mam wrażenie, że przed nowym serwisem jeszcze długa droga, aby móc powiedzieć, że jest naprawdę dobrze.
Załóż konto Disney Plus z tego linku, skorzystaj z promocyjnej ceny (2 miesiące gratis).
Ideą produkcji oryginalnych każdego serwisu jest to, że nie można obejrzeć ich nigdzie indziej. Choć początkowo chodziło właśnie o to, żeby były to takie tytuły, które serwis sam wyprodukował (lub zlecił ich produkcję, co w sumie na jedno wychodzi). Netflix rozciągnął tę kategorię na wszystkie te filmy i seriale, które w danym kraju posiada na wyłączność, nawet jeśli w jakimś miejscu na świecie to samo dzieło wyświetla telewizja. Dziś sprawa robi się jeszcze bardziej skomplikowana, bo do gry włączyły się medialne molochy, takie jak Warner Bros czy właśnie Disney. Już na samym starcie posiadają one licencje na setki tytułów i jeśli się zdecydują, mogą ich po prostu nie udostępniać nikomu innemu.
Czytaj także: Disney+ to królestwo animacji. Filmy i seriale dla dzieci i dorosłych na wyciągnięcie ręki
W pewnej mierze HBO Max i Disney+ stały się hubami łączącymi wiele marek i studiów pod jednym szyldem. Zaryzykuję jednak stwierdzenie, że dostęp do zasobów Pixara, biblioteki filmów i seriali DC/Marvela czy – dajmy na to – kultowych animacji, które dzisiejsi trzydziestolatkowie pamiętają z dzieciństwa, nie świadczy o sile serwisu. Jasne – duża biblioteka pełna świetnych tytułów, zwłaszcza tych, o których myśli się z nostalgią, to spora zaleta Disney+, ale to właśnie produkcje przygotowywane z myślą o danej platformie są jej wizytówką.
Disney+ stoi na dwóch nogach, w tym jednej z "odległej galaktyki".
Kiedy przeglądam przepastną (choć cały czas czekam na więcej) bibliotekę serwisu widzę sporo tytułów, które od lat były w Polsce niedostępne albo emitowane w telewizji na mniej lub bardziej niszowych kanałach. Jest też trochę rzeczy, które premierowo trafiły do nas, ale tworzono je pod sztandarem zupełnie innych marek, jak na przykład "Pam & Tommy".
Tych najważniejszych, które przygotowano specjalnie dla Disney+ jest niemało, ale jeśli spojrzycie na ich listę, to łatwo zauważyć, że Myszka Miki większość jajek wsadziła do koszyka z Marvelem i Gwiezdnymi wojnami. Mam z tą strategią pewien problem, bo choć rozumiem, że najtaniej z perspektywy marketingowej wziąć jedną z tych marek, które mają silny i żywy fandom, to trudno nie odnieść wrażenia, że Disney próbuję wyciskać kolejne krople z cytryn, w których nie zostało już wiele soku.
Marvel nie jest jeszcze problemem, bo baza wyciąganych z komiksowego świata bohaterów i fabuł jest cały czas całkiem spora. I choć produkcje są nierówne i momentami wydaje się, że nie ogląda się ich dla historii, a tylko po to, żeby zobaczyć, jak te korespondują z całym MCU, to nie ma się poczucia, że zostały wytłoczone z jednej sztancy – tak jak to było w przypadku wielu filmów superbohaterskich. Pamiętajmy jednak, że przez to, że lwia część ich sukcesu wynika z tego, że są częścią większej, przetestowanej i sprawnie działającej całości. Co będzie dalej? Trudno powiedzieć.
Zupełnie inaczej sprawa ma się z "Gwiezdnymi wojnami".
Kolejne seriale spod znaku "odległej galaktyki" są – co tu dużo mówić – rozczarowujące. "The Mandalorian" jest wyjątkiem, ale "Obi-Wan Kenobi" trzyma się tylko na Ewanie McGregorze i to trzyma się słabo, a "Księdze Boby Fetta" można powiedzieć tyle, że to produkcja dla fanów, a nie pełnoprawny, ambitny serial. Wszystkie trzy tytuły łączy jednak to, że są one szalenie wtórne, pozbawione oryginalnego pomysłu i przede wszystkim, że pokrywa je gruby puder nostalgii, który ma zakryć to, że pod spodem prawie nic nie ma. Rozumiem, że Disney nawiązuje do najlepszych tradycji "Star Wars", najciekawszych postaci, najbardziej brawurowych wątków, ale jednocześnie warto pamiętać, że bez nowych historii i nowych bohaterów za chwilę każde ważniejsze wydarzenie z epizodów IV-VI będzie miało swój serial.
Na horyzoncie widać już zmiany, bo D+ też chce mieć zróżnicowaną bibliotekę, nie nastawioną tylko na dwie wyżej wymienione marki. Warto pamiętać jednak, że to plan bardzo ambitny, którego efekty zobaczymy dopiero za kilka lat. Gdybym mógł sobie czegoś życzyć, to chciałbym wreszcie zobaczyć, czy Disneyowi uda się wyjść z pułapki dwóch wielkich marek i czy będzie zainteresowanym dostarczaniem ambitnych i przełamujących schematy seriali i filmów. Netflix (a wcześniej HBO) pokazały, że twórcom wystarczy dać przestrzeń, żeby mogły powstawać rzeczy wybitne. Czy platforma Myszki Miki też chce być takim miejscem? Moim zdaniem musi chcieć.
Publikacja zawiera linki afiliacyjne Grupy Spider's Web.