Na planie „Gwiezdnych wojen” jak w CIA. Mark Hamill zdradza, jak ekipa dba o to, by widzowie nic nie wiedzieli o IX Epizodzie
Najważniejsze produkcje od kilku lat stosują jednak szereg zabezpieczeń, które mają uniemożliwić jakikolwiek wyciek informacji. Nie inaczej jest w przypadku Epizodu IX nowej trylogii Gwiezdnych wojen. Mark Hamill zdradził, w jaki sposób Disney dba o zachowanie tajemnicy i dlaczego kiedyś było zupełnie inaczej.
Spoilery to plaga współczesnego internetu. Niejeden z nas zdradził komuś zakończenie filmu czy serialu, zanim ta osoba zdołała go obejrzeć. Nikt nie lubi tego uczucia zawodu, ale wbrew pozorom nie jest to jeszcze koniec świata. Choć widząc, jakie skomplikowane i agresywne zabezpieczenie stosują takie firmy jak HBO czy Disney, można czasem odnieść odwrotne wrażenie.
Najbardziej znanym ze swoich antyspoilerowych zabezpieczeń współczesnym serialem jest oczywiście „Gra o tron”. HBO w przeszłości sporo ucierpiało przez ataki hakerów, co - jak pokazały - badania niesie za sobą straty finansowe. Dlatego stacja zdecydowała się ponieść koszty bardziej restrykcyjnych metod walki nie tylko z nielegalnie zdobytymi danymi, ale też z jakąkolwiek możliwością wycieku informacji. Lista zabezpieczeń stosowanych przy okazji „Gry o tron” wykracza poza typowe kręcenie alternatywnych zakończeń czy ograniczony dostęp do skryptów. Aktorzy otrzymywali ulegające samozniszczeniu scenariusze, a gdy zwykłe mury nie wystarczały, to do akcji został wysłany tzw. zabójca dronów.
„Gra o tron” to nie jedyna duża produkcja cierpiąca z powodu wycieków informacji. Tak też jest z „Gwiezdnymi wojnami”.
Od pierwszych przedpremierowych pokazów „Przebudzenia Mocy” sieć była pełna ludzi, którzy zdradzali kluczowe informacje fabularne. Często po prostu chcieli podzielić się swoimi wrażeniami, ale niektórzy komentujący zwyczajnie czuli satysfakcję, mogąc popsuć innym widzom zabawę. Wiele osób o śmierci Hana Solo dowiedziało się więc, zanim zdołało zasiąść w sali kinowej.
Dlatego przy okazji zdjęć do Epizodu IX panujące na planie zasady są restrykcyjne jak nigdy. Ekipa pracująca nad nową częścią filmu „Gwiezdne wojny” spoilery chce stłamsić w zarodku, zanim te zdołają wydostać się na zewnątrz. Jak w rozmowie z serwisem Entertainment Weekly przyznał Mark Hamill, tego typu podejście potrafi być bardzo uciążliwe dla aktorów. Zwłaszcza takich, którzy wolą korzystać z papierowych skryptów i pamiętają dawne czasy:
W jaki dokładnie sposób Disney chroni Epizod IX przed spoilerami? Aktorzy otrzymują scenariusze na czarno-czerwony papierze, który jest niemożliwy do skopiowania. Niestety, jak zaznaczył Hamill, czytanie z nich powoduje u niego straszne bóle głowy. Przy okazji „Ostatniego Jedi” zasady były mniej restrykcyjne, dlatego aktor mógł zatrzymać papierową wersję scenariusza u siebie, jedynie musiał zawsze zamykać go na noc w sejfie. Tym razem nie ma nawet takiej możliwości.
Najnowsze poprawki w skrypcie trafią do Hamilla wraz z przedstawicielem Disneya, który ma za zadanie poczekać aż aktor skończy czytać i potem odebrać materiał.
Hamill nie wyobraża sobie jednak czytania scenariuszy na komputerze, ponieważ uwielbia robić notatki i rysunki na marginesach, co podobno pomaga mu wyobrazić sobie graną postać i zapamiętać bardziej skomplikowane momenty. Na ten moment nie wiadomo jak wielka będzie rola Hamilla w ostatnim epizodzie nowej trylogii, ale skoro otrzymuje poprawki, to chyba większa niż można by się spodziewać zważywszy na zakończenie „Ostatniego Jedi”. Wkrótce gwiazdora będzie można też zobaczyć w serialu „Templariusze”. Znany z roli Jokera aktor kontynuuje także pracę w dubbingu, a w rozmowie z EW wspomniał, że wkrótce zdradzi informacje na temat nowego dużego projektu.