O co chodzi w inbie z „Julką”? Nauczyciel i literaturoznawca wyjaśnia, co się stało z Młodzieżowym Słowem Roku
„Nie uwzględnimy słów zaostrzających konflikt społeczny” – zdecydowała kilka dni temu kapituła plebiscytu na Młodzieżowe Słowo Roku. Poszło o „Julkę”, pogardliwe określenie kierowane w stronę młodych zaangażowanych dziewcząt. Decyzja organizatorów wywołała niemałą dyskusję na temat konkursu, wojny płci i współczesnego języka. – Słowa zmieniają swoje znaczenie – przypomina Piotr Szwed, literaturoznawca i nauczyciel.
Wywiad z Piotrem Szwedem – Rozrywka.Blog:
Rozmawiasz ze swoimi uczniami o sytuacji wokół Ogólnopolskiego Strajku Kobiet? Jak wyglądają te rozmowy?
Tak, rozmawiamy. Mam lekcję z jedną z klasą, która jest klasą „zero”. To formuła przygotowująca uczniów do nauki w klasie dwujęzycznej z językiem niemieckim. Prowadzę tam swój autorski program, dosyć duży nacisk kładę na kwestię etyki wypowiedzi, etyki słowa. Czytaliśmy różne teksty teoretycznie opracowujące to zagadnienie, ale stwierdziłem, że muszę skorzystać z okazji, jaką stwarzają te protesty stwarzają, by skonfrontować teoretyczne założenia z różnymi wypowiedziami, które budziły kontrowersje. Omawialiśmy hasła pojawiające się podczas protestów, jak i wypowiedzi polityków PiS.
Zależało mi na tym, żeby rozróżnić dwie kwestie, czyli język gniewu i język pogardy. Sięgaliśmy po różne cytaty, hasła, slogany i zastanawialiśmy się, czy w danej wypowiedzi dominuje pogarda, czy jednak gniew. Bo gniew można zrozumieć, z gniewu może powstać coś twórczego. Natomiast pogarda z jednej czy z drugiej strony zamyka człowieka w swoim światopoglądzie, łączy się z jakimś obrzydzeniem, niechęcią, odrzuceniem. O ile gniew bywa twórczy dla wspólnoty, o tyle pogarda jest zjawiskiem w języku, z którym dobrze jest walczyć.
Perspektywa młodej osoby żyjącej teraz w Polsce jest mi dość nieznana. Zastanawiam się, jak to wygląda z twojej perspektywy – na pewno zauważasz wzrost zaangażowania w sprawy polityczne czy społeczne u swoich uczniów?
W ciągu ostatnich 2-3 lat zdecydowanie zaczęło się to zmieniać, rośnie zaangażowanie młodych ludzi w kwestie polityczne. Wcześniej oczywiście spotykałem się z osobami lewicującymi czy sympatyzującymi z Korwinem, ale to było raczej kilka osób w klasie. Pierwsze duże zmiany zacząłem zauważać, gdy rodzice wysyłali mi usprawiedliwienia za nieobecności uczniów biorących udział w Młodzieżowym Strajku Klimatycznym. Nie były to pojedyncze osoby, tylko na przykład ⅓ klasy. Teraz w związku ze Strajkiem Kobiet jest to bardzo widoczne. Gdy zaczynam lekcje online, uczniowie na zdjęciach profilowych mają często ustawione błyskawice. Niedawno chciałem zrobić lekcję o zaangażowaniu społecznym i politycznym w utworach Żeromskiego. Uczniowie wysłali mi wiadomość, że całą klasą biorą udział w proteście.
Oczywiście w każdej klasie znajdą się osoby podchodzące do tego sceptycznie lub z innymi poglądami. To też spotyka się z reakcjami – gdy jeden uczeń zmienił nakładkę na zdjęciu profilowym na taką z hasłem pro-life, rozpętała się dyskusja, padały mocne hasła – „odwrócę wzrok, gdy zobaczę cię na korytarzu”. W takich sytuacjach staram się reagować, apelować, by języka gniewu z protestu nie przekładać na relacje w szkole. Czym innym jest hasło „wypierdalaj” napisane na transparencie, a czym innym „wypierdalaj” powiedziane koledze z klasy. Staram się nauczycielsko łagodzić emocje, jednocześnie dawać im przestrzeń do rozmowy. Nie stawiać się w roli trybuna. Nauczyciel nie jest od tego, żeby kreować młodych ludzi na swoje podobieństwo.
Rozmawialiście też o przekleństwach na transparentach? Pytam o to także w kontekście dyskusji, która w pewnym momencie rozgorzała w mediach. Przekleństwa na protestach to przesada i zły kierunek?
Hasło „wypierdalać” jest oczywiście wulgarne, także nie jestem zwolennikiem tego, żebyśmy na co dzień rozmawiali ze sobą w ten sposób. Sytuacja protestu jest jednak czymś innym. I to hasło z definicji nie jest strasznie pogardliwe. Co innego na przykład „abortujmy Kaję Godek”. Hasło „abortujmy” kojarzy się z likwidacją, wzywa do agresji.
Jedną z rzeczy, która powinna się bardzo zmienić jest taka przesadna koncentracja na tych wulgaryzmach. Naprawdę z językiem można robić znacznie gorsze rzeczy niż używanie wulgaryzmów. One mogą być przecież twórcze, o czym świadczą piosenki czy klasyczne teksty literatury. Samo użycie wulgaryzmu nie jest tragedią. Jest nią pogarda w języku, stereotypizowanie kogoś, demonizowanie, negowanie faktów, manipulacja. To jest naprawdę niepokojące, ale łatwiej jest zauważyć, że ktoś użył wulgaryzmu, niż dostrzec granicę między językiem dopuszczalnym, a językiem nienawiści. To wymaga większych kompetencji, w które szkoła czy media nas nie wyposażyły. Ubolewanie nad tym, że ktoś użył brzydkiego słowa w momencie, gdy mamy ogromne problemy z manipulacją, propagandą, pogardą, nienawiścią jest niedostrzeganiem powagi sytuacji i tego, w jakim kryzysie relacji międzyludzkich jesteśmy.
Twoja znajomość popularnych słów młodzieżowych, tych, które pojawiają się w zgłoszeniach do tegorocznego plebiscytu na Młodzieżowe Słowo Roku (takie jak „dziaders” czy „Julka”), wywodzi się bardziej z internetu czy od twoich uczniów?
Trochę z internetu, ale z uczniami też poruszałem kilka razy ten temat. Pytałem o konkurs, o ich propozycje. Wiadomo, że konwencja lekcji języka polskiego jest taka, że mamy mówić językiem raczej formalnym, natomiast często rozmawiamy o nowych popularnych młodzieżowych słowach, skąd się biorą, co oznaczają. Określenie „Julka” poznałem nie przez czytanie prawicowej publicystyki, tylko dzięki jednemu uczniowi. Zapytałem go później, czy to jest słowo, którym młodzież rzeczywiście się posługuje, czy raczej sztuczny twór. Odpisał, że tak, jest powszechnie używane, a także, że to określenie obraźliwe, kierowane do dziewczyny, która wypowiada się na jakiś temat, niekoniecznie w precyzyjny, dojrzały sposób. Jedna uczennica szkoły, w której pracuję, ma ustawione hasło pod zdjęciem profilowym: „call me Julka, I don't care”. To tylko świadczy o tym, że to słowo funkcjonuje wśród młodych.
Gdy już zatem poruszyłeś temat Młodzieżowego Słowa Roku 2020, jakie jeszcze propozycje padły?
Oczywiście „sasin” jako jednostka miary. Co ciekawe, kiedy poruszyłem na lekcji temat słowa „dziaders”, uczniowie go nie znali, bardziej kojarzyli „Julkę”. Zastanawiali się nad tym „dziadersem”, czy to może przetłumaczenie słowa „boomer”? Poruszyłem ten temat przy rozmowie o „Romantyczności” Mickiewicza, pasowało mi to do postaci starca.
Wracając jednak do plebiscytu – na pewno trochę się odmłodzieżowił, zaczął interesować także nieco starszych ludzi i rozmaite grupki, które postanowiły dzięki niemu coś dla siebie ugrać. Najbardziej popularne w tym roku słowa, czyli „Sasin”, „dziaders” czy „Julka” to słowa, które mają polityczne nacechowanie. W poprzednich latach wygrywały raczej słowa, które były faktycznie powszechnie używane, jak „dzban”. Wcześniej było „XD”. Nie wiem, czy w tym roku da się znaleźć takie słowa albo czy mają one szansę na wygraną. Język młodzieżowy potrafi zaskakiwać. Kiedyś przyniosłem do klasy maturzystów felieton Anny Dziewit-Meller i usłyszałem opinię: „koks”. Nie wiedziałem, jak to zrozumieć, okazało się, że to pozytywne określenie. Koks to chyba nowy sztos.
Chyba też nie znałam znaczenia tego określenia.
No widzisz, i na słowie „koks” nie da się zrobić takiego politycznego, ideologicznego kapitału. Nikomu tym nie dowalimy. Dlatego może słowa przez młodzież naprawdę używane będą niewidoczne w tym plebiscycie, bo wszyscy dali się wkręcić w taką ogromną polaryzację i coraz mniej jest rzeczy, które nie są polityczne.
Porozmawiajmy jednak o „Julce” i wystosowanym kilka dni temu oświadczeniu kapituły plebiscytu. Dlaczego „Julka” wywołała aż taką burzę?
Cytując stanowisko kapituły: „W sytuacji, w której wyśmiewane „julki” są bite na ulicach, kapituła plebiscytu na mocy regulaminu zdecydowała, że nie wygra słowo wyśmiewające czyjeś poglądy”. Wyszydzane tym słowem dziewczyny o lewicowych poglądach spotykają się z pogardą, muszą mierzyć się z agresją, więc przyznanie tytuły takiemu słowu byłoby może dołączeniem do tego szyderstwa, wsparciem go – tak rozumiem to stanowisko.
Jednocześnie historia słów jest pełna przypadków, że obelgi zmieniają się w znaczenia pozytywne. Dlatego mam raczej krytyczne nastawienie do tego stanowiska. Nie chcą uwzględnić słów zaostrzających konflikt, a jednocześnie swoim działaniem konflikt zaostrzają i w efekcie stanęli w rozkroku. Myślę, że bez trudu dałoby się znaleźć osoby, które trochę ironicznie, trochę przewrotnie mówią: jestem Julką i jestem z tego dumna. Przecież słowo „punk” też było kiedyś obelgą. Nie jestem zwolennikiem odcinania się od słów, które wywołują czy zaostrzają konflikt, bo język młodzieżowy nigdy nie był wyważony, obiektywny, poza tym słowa zmieniają swoje znaczenie.
Czyli to pewnego rodzaju asekuranctwo ze strony kapituły, czy może próba upiększania rzeczywistości?
Myślę, że asekuranctwo. Różne środowiska w Polsce mają tendencję do upraszczania wizerunku młodzieży, najchętniej widziałyby ją w jakiejś określonej konwencji. Prawicowcy widzą młodzież jako osoby wychowane w tradycji i broniące jej przed złą nowoczesnością. Z drugiej strony liberałowie cieszą się, że rośnie młodzież prodemokratyczna, coraz bardziej krytycznie nastawione do dawnych norm, kompromisów. Nagle się okazuje, że Młodzieżowe Słowo Roku zostało zgłoszone przez krytyków tych dzielnych dziewczyn, które tak mocno zaznaczyły swoją obecność. To jednak komiczne – oczekiwanie, że młodzież wpisze się w naszą wizję, nasz scenariusz, a jak jej gniew idzie w przeciwnym kierunku, to wtedy jest wielki smutek i dziwne oświadczenia.
Moim zdaniem, gdyby wygrało słowo, które krytykuje zaangażowanie młodych kobiet, przewrotnie pokazałoby też ich siłę, to, że są istotne, zauważalne. Nie obrażałbym się na to słowo. Ono też jest jakimś znakiem czasu, może związanym też z lękiem przed tymi dziewczynami. Z tym, że może one drażnią, irytują, budzą skrajne emocje. Porzuciły postawę niewychylania się, pragną się określić. Może często nie wyrażają się dojrzale czy precyzyjnie, ale to zdarza się czasem każdemu. Zobaczymy, może to słowo szybko zostanie zapomniane, a może stanie się symbolem strachu przed dziewczynami, które nie dają się łatwo spacyfikować.
To wkurzenie kobiet swoją muzyką zapowiedziała Siksa. Projekt, którego nazwa wzięła się od pogardliwego słowa mającego obrażać kobiety niedojrzałe, infantylne. To modelowy przykład tego, że wyraz, który jest narzędziem męskiej opresji, kobiety są w stanie wykorzystywać do czegoś przeciwnego, nadając mu całkiem innego znaczenia. To lepsza taktyka – rywalizacja o znaczenie słowa. To zdecydowanie bardziej twórcze niż mówienie: nie używajmy takiej czy innej formy, bo ona wprowadza podziały społeczne. Brzmi to trochę fałszywie, a trochę też nie pasuje do nastrojów młodych ludzi, którzy mają dosyć takiego koncyliacyjnego tonu apelującego do rozmowy, rozsądku. Jest dość powodów, żeby być wkurzonym. A że ten gniew wywołuje u innych szyderstwo, to niestety też jest naturalna konsekwencja.
______________________________________________________________________________________
Piotr Szwed – literaturoznawca zajmujący się krytyką muzyczną, na co dzień przede wszystkim nauczyciel, autor książki „Oddaleniec. Poezja Bolesława Leśmiana wobec romantyzmu polskiego”, regularnie publikuje w Dwutygodniku i Czasie Kultury, były redaktor naczelny serwisu Screenagers.pl.
* Zdjęcie główne: praszkiewicz / Shutterstock.com