"Doktor Strange w multiwersum obłędu" miał ocalić 4. fazę Marvela. Ludzie, tutaj nie ma czego ratować
"Doktor Strange w multiwersum obłędu" był jednym z najmocniej wyczekiwanych filmów Marvel Cinematic Universe, co potwierdza świetne otwarcie produkcji w globalnym box office. Nie da się natomiast powiedzieć, że nowy "Doktor Strange" spełnił wszystkie wiązane z nim oczekiwania. To lepszy pojedynczy film niż część większej całości. Dalej nie sposób powiedzieć, co dalej z MCU.
Przed premierą filmu "Doktor Strange w multiwersum obłędu" w jednym ze swoich tekstów wymieniałem warunki, które musi spełnić, by nie okazać się klapą. W dużym skrócie chodziło o danie większej swobody twórcom i pójście za artystyczną wizją Sama Raimiego, sięgnięcie po elementy z kina grozy oraz zapewnienie nowego otwarcia dla Marvel Cinematic Universe. Dziś, po obejrzeniu produkcji mogę powiedzieć, że dwa pierwsze z nich jak najbardziej udało się spełnić. Dlatego "Doktor Strange 2" to udany film, który w swojej bezpoilerowej recenzji oceniłem naprawdę wysoko.
Niestety, jest jedna rzecz, która wyraźnie łączy film Ramiego z w większości nieudanymi próbami Marvel Studios z poprzedniego roku. Podobnie jak wszystkie pozostałe tytuły, należące do 4. fazy MCU, trudno odnaleźć tutaj jakikolwiek głębszy pomysł na rozwój marki. Jesteśmy już po pięciu filmach pełnometrażowych i sześciu serialach Disney+, a wciąż nie sposób znaleźć między nimi żadnej tkanki łącznej. Marvel ogranicza się do jednej czy drugiej wzmianki rzuconej trochę na odwal i w sumie pozwala wszystkim nowościom z 4. fazy latać samopas.
"Doktor Strange w multiwersum obłędu" miał otworzyć MCU na bohaterów z innych światów. Po tym pomyśle zostały zgliszcza.
Przez pierwszą dekadę istnienia MCU Kevin Feige trzymał pieczę nad rozwojem marki, jej złożonością i powiązaniami między poszczególnymi tytułami. Nie trzeba było obejrzeć wszystkich poprzednich filmów, żeby zrozumieć kolejny kinowy debiut, ale ta historia podążała z grubsza w stronę konkretnego celu. Najpierw chodziło o stworzenie grupy Avengers, a potem przygotowanie gruntu pod ostateczną rozgrywkę z Thanosem o Kamienie Nieskończoności. W 2021 i 2022 roku nie widać podobnie zwartej strategii.
"Czarna Wdowa" była prequelem wrzuconym na siłę między dwa istniejące filmy i domkniętym w taki sposób, by nie musieć potem nigdy wspomnieć o zawartych tam wydarzeniach, o ile nie nastąpi taka potrzeba. W lipcu zeszłego roku wydawało się jeszcze, że Marvel trochę nie miał wyjścia i w przypadku tytułów rozgrywających się po "Avengers: Koniec gry" będzie inaczej. Nadzieje ku temu dawały zresztą seriale "WandaVision" oraz "Falcon i Zimowy Żołnierz". Opowiadały one nową, zamkniętą historię, ale ich warstwa emocjonalna była bardzo silnie powiązana z 3. fazą MCU.
Potem jednak nastąpiło jakieś dziwne rozprężenie. "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" oraz "Eternals" były produkcjami mającymi co najwyżej incydentalne powiązanie z resztą Marvel Cinematic Universe. Ich sceny po napisach dawały niby trochę nadziei na mocniejsze włączenie nowych bohaterów w szerokie uniwersum, ale od tego czasu zarysowane tam wątki leżą odłogiem i to pomimo faktu, że taki Wong pojawił się już w dwóch kolejnych tytułach. Zresztą o ile sequel "Shang-Chi" zapowiedziano oficjalnie (powstanie też serialowy spin-off na Disney+), o tyle o ciągu dalszym "Eternals" nic nie słychać.
Wydawało się, że "Doktor Strange w multiwersum obłędu" odmieni tę sytuację, ale tak się nie stało.
Uwaga! Od tego miejsca znajdziesz spoilery z "Doktora Strange'a w multwiersum obłędu". Czytasz na własną odpowiedzialność.
Przed premierą filmu Raimiego dużo mówiło się o tym, jak wiele filmów i seriali Marvela będzie trzeba obejrzeć, żeby wszystko zrozumieć. Część z wymienianych tytułów była ze strony dziennikarzy i fanów czystą spekulacją, ale lista z takimi produkcjami jak: "WandaVision", "Loki", "What If...?", "X-Men" czy "Avengers: Koniec gry" robiła spore wrażenie. Ostatecznie zakres powiązań "Doktora Strange'a 2" okazał się znacznie skromniejszy. W filmie wspomina się wydarzenia z trzech poprzednich filmów i jednego serialu. Chodzi o "Doktora Strange'a", "Avengers: Koniec gry", "Spider-Man: Bez drogi do domu" i "WandaVision".
To i tak lepiej niż w przypadku innych produkcji 4. fazy MCU, prawda? Niby tak, ale wciąż trudno mówić tutaj o szczególnej jakości powiązań. O Spider-Manie przypomina się w jednym dialogu, podobnie jak o użyciu przez Strange'a Kamienia Czasu, by znaleźć sposób na pokonanie Thanosa. Większe wpływ na fabułę znajdującego się obecnie w kinach blockbustera mają oryginalny "Doktor Strange" i "WandaVision", lecz akurat o ten drugi tytułsporo widzów ma do Marvela pretensje. Całkiem słusznie wskazują oni, że obraz Wandy Maximoff w obu produkcjach jest skrajnie inny, a jej przemiana z członkini Avengers w masową morderczynię ma niewiele sensu.
Filmy Marvel Cinematic Universe w 4. fazie przypominają puzzle wymieszane z kilku różnych pudełek.
Przykład Scarlet Witch pokazuje, że w dawaniu twórczej wolności też jest pewne ryzyko, bo każdy reżyser i scenarzysta może widzieć tę samą postać w zupełnie inaczej. Wystarczy przypomnieć sobie wyrwanie Luke'a Skywalkera niczym szmacianej lalki przez J.J. Abramsa i Riana Johnsona, by wiedzieć do jak fatalnych skutków może to prowadzić. Na ten moment nie sposób właściwie powiedzieć, jaka będzie dalsza rola Wandy w MCU. Zginęła czy przeżyła? A jeśli to drugie, to czy stanie się znów bohaterką, odkupi winy, a może dalej pozostanie złoczyńcą? Czy da się w ogóle zrzucić z siebie status morderczyni i jakie właściwie mogą być teraz jej motywacje?
"Doktor Strange w multiwersum obłędu" nie daje odpowiedzi na powyższe pytania. Wszystko zostawia w eterze, tak jakby Marvel czekał na reakcję widzów i dopiero po niej podjął tak istotną decyzję. Niewiele na przyszłość otrzymaliśmy też w związku z innymi uniwersami. America Chavez pozostała na Ziemi-616 i szkoli się na mistyczkę. Nie wiemy nic o tym, czy planuje dalej podróżować po innych wymiarach, czy na dłużej wybrała swój dom. Otwarte pozostaje też pytanie, co dalej ze światem Ziemi-838. Illuminati zginęli w sposób brutalny i ostateczny, wszyscy poza Baronem Mordo, o którego dalszym losie film nic nam nie mówi. Czy kiedykolwiek do niego wrócimy? A jeśli tak, to po co?
W świecie tak podobnym do tego, który znamy z poprzednich faz, a jednak tak odmiennym krył się olbrzymi potencjał. Co Marvel z nim zrobił? Zabił Black Bolta i Pana Fantastycznego w sposób tak błyskawiczny, że wręcz obraźliwy dla ich fanów. Kapitan Carter i inna Kapitan Marvel podjęły przynajmniej jakąś walkę ze Scarlet Witch, ale też zginęły. Podobnie jak Profesor X z tego uniwersum. Zamiast nowych bohaterów z własnymi opowieściami i sporym potencjałem pozostała spalona ziemia. Na dziś nie sposób powiedzieć, czy jeszcze kiedykolwiek wrócimy do multiwersum.
Marvel może ma jakiś genialny i tajemny plan, który zaskoczy wszystkich. Ale jeśli tak, to bardzo go przed nami ukrywa.
"Doktor Strange w multiwersum obłędu" wiązał się z olbrzymią obietnicą czegoś nowego. Właśnie dlatego tyle ludzi poszło go zobaczyć weekend otwarcia. Jak podaje Variety, produkcja zarobiła 185 mln dol. w USA i 450 mln dol. globalnie, co już uczyniło ją trzecim najbardziej dochodowym blockbusterem roku. Jednocześnie oceny nowego "Doktora Strange'a" są trochę gorsze niż większości tytułów MCU, a to świadczy o poczuciu małego zawodu wśród widzów.
Nie dostaliśmy historii, która w pełni wykorzystałaby szaleństwo multwiersum i nie zostawiła nas niemal z niczym na przyszłość. Scena po napisach rzuca trochę światła na przyszłość Stephena Strange'a, ale nie szerszego MCU. O tym nie wiemy właściwie niczego, więc znów będziemy czekać na kolejną premierę (tym razem "Thor: Miłość i grom") z nadzieją, że ukaże nam się jakiś większy pomysł na 4. fazę MCU. Jeżeli Marvel naprawdę go ma, to najwyższy czas odkryć karty.