„Miłość, śmierć i roboty” pełne jest arcydzieł animacji. Recenzujemy antologię Netfliksa od Davida Finchera
Netflix od pewnego czasu jest idealnym domem dla twórców animacji. Na platformę trafiło mnóstwo dzieł tego typu skierowanych do najmłodszych, ale też dorosłych widzów. Do tej drugiej grupy właśnie dołączyła antologia krótkometrażowych animacji w stylu science fiction. Na „Miłość, śmierć i roboty” zdecydowanie warto było czekać.
OCENA
O „Miłości, śmierci i robotach” było głośno na długo przed premierą. Animacje Netfliksa zyskują sobie coraz większą renomę w branży, a „BoJack Horseman” słusznie uważany jest za jeden z najlepszych seriali satyrycznych ostatniej dekady. Zainteresowanie mediów wzbudziła jednak przede wszystkim obecność na pokładzie „Miłości, śmierci i robotów” takich twórców, jak David Fincher i Tim Miller. Reżyser „Siedmiu” i „Fight Clubu” trzymał pieczę nad antologią jako producent wykonawczy, a Miller wraz z należącym do niego Blur Studio zajął się produkcją, ale też reżyserią jednego z filmów.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że „Miłość, śmierć i roboty” nie jest serialem, tylko serią krótkometrażowych filmów animowanych. Każdy opowiada zupełnie inną historię, do większości wykorzystano również odmienne techniki animacji: od ręcznie rysowanej po zrobioną w pełni za pomocą CGI. Do współpracy oprócz Blur Studio zaproszono innych liderów z branży, w tym polskie Platige Image Studio z filmem „Rybia noc”.
Finałowy efekt ich połączonej działalności pod wieloma względami zwala z nóg. Ale po kolei...
„Miłość, śmierć i roboty” reklamowane było jako produkcja znajdująca się na pograniczu science fiction, cyberpunku, fantasty, horroru i komedii. Oczywiście nie oznacza to, że każde pojedyncze dzieło składa się z tylu różnorodnych gatunków (całe szczęście!). Po prostu nowe dzieło Netfliksa jest zbiorem bardzo różnorodnym, miejscami wydaje się nawet, że zbyt różnorodnym.
Filmom takim jak „Sonnie ma przewagę”, „Udanych łowów” i „Martwy punkt” najbliżej do cyberpunku i steampunku. „Zmiennokształtnych” „Wysysacza dusz” oraz „Tajną wojnę” można by nazwać horrorami wojennymi. A „Trzy roboty”, „Gdy zapanował jogurt” i „Historie alternatywne” to komedie grające z konwencjami science fiction. Wiele z pozostałych animacji nie ma jednak wiele wspólne z tytułową miłością, śmiercią i robotami. Dlatego nowe dzieło Netfliksa nie do końca broni się, gdyby oceniać ją jako spójną i sensownie połączoną antologię. To bardziej wysłany przez Tima Millera miłosny list do uwielbianych za młodu gatunków popkultury niż rozbita na różne historie, ale wciąż konkretna opowieść.
Nie będzie to miało jednak olbrzymiego znaczenia dla fanów animacji. Bo niektóre z zawartych w antologii filmów trzeba wprost nazwać arcydziełami gatunku.
To utwory cudownie zaanimowane, pełne barw i pomysłów, a każdy ma swój własny głos i styl. Każdemu zapewne do gustu przypadnie co innego, ale w tym aspekcie różnorodność „Miłości, śmierci i robotów” staje się jej ich siłą. „Sonnie ma przewagę” to feministyczna opowieść z brutalnym twistem, „Trzy roboty” wielu rozbawią do łez, a zachwyceni „Udanymi łowami” będą... fani „Wiedźmina”. W filmie udaje się bowiem pokazać w doskonały sposób polowanie na potwora.
Pod wieloma względami pomaga w tym mniejsza skala wymagana przez krótkometrażową formę. Zmusza to do skupienia się na jednej kwestii, ale pozwala też jej w odpowiedni sposób wybrzmieć. Dlatego twórcom „Za szczeliną Orła” udaje się zrobić lepsze „Nightflyers” niż autorom niedawnego serialu, a „Pomocna dłoń” w ciekawszy sposób opowiada o ekstremalnej sytuacji w życiu astronauty niż „Grawitacja”. W antologii siłą rzeczy znalazło się też kilka słabszych produkcji, ale odnotowałem tylko jedną poważną wpadkę („Mechy” - z powodu ogromnych problemów z płynnością animacji). Trudno też było oczekiwać, żeby wszystkie filmy stały na równie wysokim poziomie.
Antologia „Miłość, śmierć i roboty” nie próbuje reinterpretować czy odkrywać na nowo wspomnianych wcześniej gatunków. Trudno to jednak traktować jako wadę. W krótkometrażowych filmach (najdłuższy trwa siedemnaście, a najkrótszy sześć minut) nie sposób byłoby przedstawić wszystkich zawiłości horroru czy cyberpunku. W oddawaniu hołdu ukochanym dziełom nie ma niczego złego. Zwłaszcza że poza dwoma-trzema przypadkami, gdy zakończenie było oczywiste od samego początku, większości filmów potrafiła znaleźć coś nowego do powiedzenia. Co w połączeniu z piękną, zróżnicowaną animacją przyniosło Netfliksowi kolejny gwarantowany hit.