Dawno nie widziałam tak przyjemnego serialu. To propozycja od Netfliksa idealna na długi weekend

Siaja (Anna Lambe) jest młodą Inuitką, która na oczach społeczności arktycznego miasteczka kończy swoje małżeństwo z aroganckim Tingiem (Kelly William). Jest to dla bliskich o tyle szokująca informacja, że jej mąż, choć arogancki i bezczelnie pewny siebie, był jedną z najlepszych partii w malutkiej mieścinie. Sytuację komplikuje fakt, że Siaja, nie dość, że ma pod opieką kilkuletnią córeczkę (Keira Cooper), to w dodatku nigdy nie pracowała i nie ma żadnego doświadczenia zawodowego.

Inuitka postanawia jednak zawalczyć o swoje, odciąć się od męża i zacząć żyć na własnych zasadach. Najpierw bierze dziecko pod pachę i przeprowadza się do matki, a w dalszej kolejności zabiera się za poszukiwanie pracy. W akcie desperacji zwraca się do Helen (Mary Lynn Rajskub), urbanistki Ice Cove, i prosi ją, by zatrudniła ją na stanowisku koordynatorki wydarzeń kulturalnych. Kobieta daje jej szansę, dzięki czemu przed Siają otwierają się nowe drzwi. Przejście przez próg nie będzie jednak takie łatwe i bezbolesne.

Każdy odcinek zostawił mnie z uśmiechem na twarzy - mniejszym lub większym, bo nie zawsze te doświadczenia bohaterki napawały optymizmem, za to zawsze pozostawiały poczucie nadziei, że będzie lepiej. Perypetie Siaji są intrygujące, ponieważ kobieta zostaje postawiona w interesującym punkcie wyjścia - może iść albo ścieżką wytyczoną przez tradycję i społeczność, albo obrać zupełnie inny kierunek. A kiedy obiera tę inną drogę, jesteśmy ciekawi, jak poradzi sobie z nieznanym i jak daleko zajdzie.

Siaja jest w ogóle jedną z ciekawszych bohaterek, jakie w ostatnim czasie wykreował Netflix - jest ona nie tylko kolorową, charyzmatyczną i upartą kobietą, ale taszczy również ze sobą bagaż trudnych doświadczeń. Znajdują się w nim problemy z dzieciństwa w związku z tym, w jaki sposób wychowywała ją matka, a także wątpliwości w kwestii tego, czy chce być wyłącznie żoną i matką, czy może pragnie dla siebie innego życia. Mimo to Siaja podejmuje walkę, choć nie do końca wie, co czeka ją po drugiej stronie. Zostało to bardzo autentycznie przedstawione, ponieważ główna bohaterka jest normalną dziewczyną, z którą wiele osób mogłoby się utożsamić. W jej działaniach można znaleźć piękny przekaz - warto walczyć, nawet jeśli nie do końca jest się pewnym, jaki będzie rezultat tej walki.

Oprócz tego, jak została przedstawiona główna bohaterka, warto podkreślić, że jest to serial przyjemny dla oka, a to wszystko dzięki żywym kolorom, pięknym krajobrazom i strojom, które akcentują kulturę Inuitów. Nie dajcie się jednak zwieść, bo nie jest to wyłącznie laurka dla tej społeczności - "Na północ od północy" potrafi pokazać również te mniej przyjemne strony, choćby przedstawiając Tinga jako mężczyznę, który myśli wyłącznie o sobie. Przykładowo: w początkowej scenie Ting mówi, że jego asystent się wycofał i prosi Siaję o pomoc, bagatelizując jej obowiązki związane z pracą, no i generalnie nie jest to najprzyjemniejszy typek, choć przez swoją społeczność jest uważany za najlepszą partię.

"Na północ od północy" to niesamowicie przyjemny serial i wcale się nie dziwię, że jest tak dobrze oceniany. Wpadł na Netfliksa idealnie przed Wielkanocą i chociaż zszedł już z TOP-ki serwisu, to nie dajcie mu zaginąć w nawale innych premier. Tak pokrzepiającej, błyskotliwej i inteligentnej produkcji już dano w bibliotece streamingowego giganta nie było, dlatego warto wykorzystać ten doskonały moment na to, by nadrobić zaległości.

O produkcjach Netfliksa czytaj w Spider's Web: