"Poskromienie złośnicy" to porażka. Netflix zrobił film o tym, że każda baba musi mieć chłopa
"Poskromienie złośnicy" już na Netfliksie. To polska komedia romantyczna platformy, która wygląda jak... wiele innych polskich komedii romantycznych. Wtórna fabuła idzie w parze ze sterotypami i humorem wyjętym z Sopockiej Nocy Kabaretowej. Dlaczego nie warto tego oglądać? Recenzja "Poskromienia złośnicy".
OCENA
Nie dajcie się zwieść początkowi "Poskromienia złośnicy". Co prawda usłyszycie w nim kilka dialogów po angielsku i zobaczycie służby porządkowe w amerykańskich mundurach, ale zaraz główna bohaterka wparuje do laboratorium, aby nakryć partnera na zdradzie. A potem rzucać w nim wszystkim, co tylko trafi w jej ręce. Dosłownie chwilę później z rozmowy dwóch ochroniarzy dowiemy się, że Kasia pochodzi z miejsca gorszego niż piekło – z Zakopanego. Aha. Oto kolejna polska komedia romantyczna, w której jeśli czegoś nie można pokazać przez stereotypy, to tego nie ma. Jeśli jakiś żart nadawałby się na skecz kabaretu Truteń, to na pewno zaraz padnie.
Za "Poskromienie złośnicy" odpowiada Netflix i jakoś nie jestem tym zaskoczony. Platforma tak jak wcześniej w "Miłości do kwadratu" korzysta tu z najgorszych tradycji polskich komedii romantycznych. Klisze obdarte są z emocjonalnego wydźwięku, przez co fabuła wyda się wiarygodna co najwyżej znudzonym życiem gospodyniom domowym. W teorii Kaśka wraca do rodzinnego Zakopanego, aby swoje doświadczenie z Chicago przenieść na Podhale i w ulach lokalnych pszczelarzy zainstalować chipy, mające ułatwić im prowadzenie pasiek. W praktyce odkryje jak to dobrze mieć w domu faceta, który drwa narąbie, postawi płot i kran naprawi.
Poskromienie złośnicy - recenzja polskiej komedii romantycznej od Netfliksa
Fabułę "Poskromienia złośnicy" da się ująć starym (i w oczywisty sposób seksistowskim) powiedzeniem, że baba bez chłopa dostaje... sami wiecie czego. Kaśka nic tylko chodzi i drze się na każdego, kogo spotka. Jej kompetencje społeczne są wyjątkowo niskie, bo z podniesionym głosem zawsze stawia sprawy na ostrzu noża. Lokalni mężczyźni przed nią drżą, a opowieści o podróżach po świecie przyjezdnego Patryka robią na niej mniejsze wrażenie niż jego umięśniona klata. Jak jednak powszechnie wiadomo, wystarczy być upartym i nie dawać za wygraną, aby rozmrozić serce każdej królowej lodu. To już "Szpilki na giewoncie" były bardziej progresywne.
"Poskromienie złośnicy" niemiłosiernie stereotypizuje nie tylko płcie, ale również same relacje damsko-męskie. Anna Wieczur-Bluszcz na tym jednak nie poprzestaje. Zamierza bowiem rozłożyć nas na łopatki i zagęszcza atmosferę rodzinnymi intrygami wyjętymi z najbardziej dennych fantazji scenarzystów "Klanu". To chyba taka nowa świecka tradycja polskich romcomów. Intencje Patryka nie są bowiem do końca czyste. Przyjechał na Podhale, aby poprosić siostrę o pieniądze na spłatę ogromnego długu. Kasę dostanie, ale najpierw musi owinąć sobie główną bohaterkę wokół palca, aby chciała sprzedać należący do niej kawałek ziemi. Wstrzymajcie konie jeśli już zaczęliście załamywać ręce nad grubymi nićmi szytą fabułą.
Festiwal żenady rusza pełną parą dopiero wtedy, kiedy brat Kaśki wraz ze wspólnikiem zatrudniają Patryka dokładnie w tym samym celu co jego siostra. Tak jak w niedawnym "Koniec świata, czyli Kogel Mogel 4" Anna Wieczur-Bluszcz dba, abyśmy bez przerwy w niedowierzaniu łapali się za głowę. Reżyserka bez opamiętania mnoży stereotypy, przez co nawet celebracja góralskiej kultury odbywa się tu za pomocą bohaterów, którzy ciągle rzucają "krucafiksami", a obcych wyzywają od ceperów. Na miejscu górali poczułbym się obrażony. Twórcy filmu prawdziwego Podhalanina nie poznaliby, jakby stanął metr przed nimi. Swoim bohaterom wolą zmusić, by wykazywali się chytrością godną Sknerusa McKwacza.
Poskromienie zlosnicy to okropnie wtorny polski film od Netfliksa.
Podhalański folklor zostaje w "Poskromieniu złośnicy" sprowadzony do odprawianych na żarty dziwacznych rytuałów leczniczych, góralek pędzących bimber i zawodów drwali. Nawet miłośnicy gór nie mają na czym oka zawiesić. Podhalańskie doliny prezentują się co prawda majestatycznie, ale nie możemy im się przyjrzeć, bo zaraz trzeba się pośmiać z braku kondycji ceperów. W lasach natomiast czai się dzika zwierzyna i kilka razy zobaczymy na ekranie kozła, który chętnie atakuje Patryka. Piękne pejzaże się tu po prostu marnują. Zamiast pozwolić nam się nimi nacieszyć, twórcy muszą sprowadzić nas na ziemię swoim niewyszukanym poczuciem humoru.
"Poskromienie złośnicy" to kolejna polska komedia romantyczna, której świat przedstawiony nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. To fantazja oparta na gatunkowych powidokach i przerysowanych postaciach. Jedyny przejaw charakteru widać tu, kiedy grany przez Sławomira urzędnik narzeka na popularność Miłości w Zakopanem. Nie przeszkadza mu to jednak bawić się przy tym właśnie utworze w finale filmu. Jeśli wytrzymacie do końca i uda wam się przyłapać Wieczur-Bluszcz na takim braku konsekwencji, dojdziecie do wniosku, że jedynym co w produkcji Netfliksa można uznać za dobre, jest brak nachalnego product placementu Berlinek.
"Poskromienie złośnicy" już teraz wprawi was w zażenowanie na Netflix Polska.