Nie ukrywam, że wersja live action „Królewny Śnieżki” nie budziła mojego entuzjazmu. Nie dlatego, że przeszkadzał mi casting czy inne bzdurki, o które od miesięcy internauci kruszą kopie - po prostu nie jestem fanem tych aktorskich remake’ów, które nie robią nic ciekawego z oryginalną historią. Film Marca Webba, choć decyduje się na pewne modyfikacje, nie wyróżnia się zanadto na ich tle - ale nie jest też żadnym potworkiem, wbrew licznym przepowiedniom.
OCENA

Nie, nie lubię aktorskich remake’ów - a przynajmniej tych najwierniejszych oryginalnym animacjom Disneya. Sprawa jest prosta: naprawdę nie potrzebuję odgrzewania dokładnie tej samej, znanej wszystkim historii w ten sam sposób po raz kolejny. Widziałem to już, czytałem baśnie, słuchałem opowiadań. Wałkowanie tej samej treści przyodzianej w odświeżone audiowizulalne szaty, ozdobionej kilkoma znanymi hollywoodzkimi twarzami, jest dla mnie absolutnie nieinteresujące. Osobiście uzasadnienie powstania takich remake’ów widziałbym wyłącznie w przypadkach, w których studio i twórcy odważą się postawić na solidną reinterpretację - odświeżenie, zaktualizowanie, wzbogacenie znanej opowieści. W tym dopatruję się największego (i być może jedynego) sensu remake’ów, całej tej otaczającej nas zewsząd rimejkozy. Co ciekawe, Disney kilkakrotnie zdecydował się na taki ruch - i wyszło naprawdę fajnie. „Czarownica” z Angeliną Jolie (czyli znana historia opowiedziana z innej perspektywy), „Cruella” z Emmą Stone, w pewnym sensie nawet „Christopher Robin” z Ewanem McGregorem... Nie twierdzę, że to wybitne kino, ale z całą pewnością projekty dalece ciekawsze niż cała reszta, z „Piękną i Bestią” czy „Kopciuszkiem” na czele (nuda!).
Istnieje jednak tłumaczenie, które kupuję: oto szansa, by znana bajka dotarła do kolejnego pokolenia w swojej może nie pierwotnej, ale ukształtowanej kilkadziesiąt lat temu formie. Morały płynące z większości z nich są relatywnie uniwersalne, więc częściowo mogą sprawdzić się i teraz. Można oczywiście zaproponować dzieciakom seans „Królewny Śnieżki” z 1937 r., ale umówmy się: dla wielu najmłodszych nie będzie to zbyt atrakcyjna i przystępna forma. Postarzało się to i nie wygląda już tak zachęcająco.
Sprawa jest prosta: nie jestem targetem, więc nie będę kręcił nosem i narzekał, że i tym razem nikt nie przerobił znanej mi animacji na coś ciekawszego w sposób bardziej kreatywny, odważny. Co nie oznacza, że zmian zabrakło: Marc Webb, bazując na skryptach od Erin Cressidy Wilson i Grety Gerwig, wmieszał w tę baśniową otoczkę odrobinę nowości. Jeśli jednak o mnie chodzi: za mało, zbyt zachowawczo.
Ustalmy jednak: moje oczekiwania nie mają tu znaczenia - oceniłem zatem „Śnieżkę” pod, wydaje mi się, najuczciwszym kątem. Jako adaptację przeznaczonej dla młodszych odbiorców klasycznej animacji, która nie odcina się od oryginału, a hołduje mu na każdym kroku - również wizualnie - próbując przy okazji troszkę dopasować go do współczesnej widowni.
Śnieżka - recenzja filmu Disneya
Gdy zatem otrząśniemy się z kuriozalnych światopoglądowych wojenek, dojrzymy, że Webb skutecznie zrealizował streszczone powyżej założenie. „Śnieżka” to kolejny dość bezpieczny, nieco bezbarwny aktorski remake Disneya, jakich było już wiele. Nie spodziewajcie się wielkich modyfikacji fabuły czy brawurowo nakreślonych nowych wątków. Nie jest to adaptacja jeden do jednego, ale wszelakie modernizacje - fabularna rozbudowa - w gruncie rzeczy nie zmieniły zbyt wiele; zgrabnie wpleciono je w ramy klasycznej baśni (często stanowią zresztą „urealniające” kontrapunkty). No, z paroma wyjątkami: na przykład książę to tym razem „zwykły facet”, zbuntowany Jonathan - i fajnie! - który dostał też ekipę koleżków. Ci z kolei razem prezentują się jakby przeniesiono ich tam prosto z serialu Disney Channel sprzed piętnastu lat. Dałoby się uciec od archetypów Disneya w sposób, który nie wywołuje drwiącego uśmiechu.
Największa ze zmian dotyczy, tak sądzę, finału: jest to zaskakujące, choć w żadnym wypadku nie rewolucyjne rozwiązanie, które sprawdziło się... zadowalająco. Poza tym - bez obaw. Webb sprawnie przeniósł oryginał do formatu live-action, odtwarzając większość ikonicznych scen i dostosowując nie nieco do oczekiwań nowego pokolenia.
Podobnie jak w oryginale - postacie są raczej jednowymiarowe, a cała fabuła szczątkowa (no, tu jest jej zauważalnie więcej, nie są to jednak poważnie pogłębione dodatki). W porządku. Problemem okazuje się raczej tempo narracji: w drugiej połowie filmu opowieść zaczyna przyśpieszać, przez co popędzana kulminacja jest wyprana z odpowiedniej dawki napięcia, z poczucia stawki.
Wygląda to naprawdę nieźle - znacznie lepiej niż w trailerach. W blockbusterach z ostatnich lat CGI potrafi odrzucać brzydotą, jednak tym razem krajobrazy - zwłaszcza te leśne (cudowne żółcie i zielenie) - są w większości przypadków atrakcyjne, klimatycznie baśniowe, momentami wręcz olśniewające. Pewnie, nie zabrakło zgrzytów i powiewów sztuczności, ale nie takich, od których krwawią oczy. Najbardziej bolą krasnoludki: są całkiem urocze, ale bywa, że prezentują się wyjątkowo koszmarnie, a Uncanny Valley uderza nas wielokrotnie podczas seansu.
Czytaj więcej:
- Daredevil: Odrodzenie: niesamowite powroty w 2. sezonie
- Kto wyreżyseruje nową adaptację prozy Kinga dla Netfliksa? Tego nazwiska się nie spodziewałeś
- Wystąpiła w nowym filmie Netfliksa. Zaginęła dwa dni przed premierą
- Dojrzewanie: co się stało z narzędziem zbrodni? Twórca serialu Netfliksa wyjaśnia
- Znalazł się zaginiony polski serial Netfliksa. Premiera już niedługo
Do warstwy audio - soundtracku i piosenek - nie mam natomiast żadnych zastrzeżeń. Przeciwnie: wraz z emocjonalnym i pełnym życia występem charyzmatycznej Rachel Zegler, która wspaniale operuje swym głosem, film nabiera mocy (nowe utwory, zwłaszcza „Good Things Grow” i „Waiting on a Wish”, wpuszczają do filmu trochę świeżego powietrza i niespodziewanej energii). Zegler w ogóle oczarowała mnie swoim występem - niestety, na jej tle jeszcze gorzej wypadła pozbawiona krzty talentu czy to aktorskiego, czy wokalnego Gal Gadot. Gwiazda ociera się tu bowiem o śmieszność, zwłaszcza wtedy, gdy próbuje śpiewać. Sama postać ucierpiała też na na tym, że nikt nie próbował jej rozwinąć - Śnieżka zyskuje nowe, przekonujące motywacje, a nawet poczucie sprawczości (i to przy zachowaniu istoty oryginalnej historii) jednak Zła Królowa pozostaje więźniem przestarzałego pragnienia „bycia najpiękniejszą na świecie”, tu jeszcze z bonusem w postaci bogactw. Dość nużący i infantylny powód, by knuć i siać zło.
„Śnieżka” raczej nie zarobi, na co wskazują prognozy i obojętność lub wręcz niechęć sporej części widowni, wynikające z wielu, naprawdę wiele przyczyn. Cóż, gdyby ten film nie powstał, kino i kultura nic by nie straciły. Ale to samo możemy powiedzieć przecież o wielu innych całkiem uroczych filmach i serialach, które mogą sprawić komuś frajdę - i z których dzieciaki mogą wydobyć jakąś lekcję.
Śnieżka: obsada, kiedy w kinach
Premiera filmu w polskich kinach odbędzie się 21 marca 2025 r.
W produkcji wystąpili m.in.:
- Rachel Zegler jako Królewna Śnieżka
- Gal Gadot jako Zła Królowa / Stara Wiedźma
- Andrew Burnap jako Jonathan
- Martin Klebba jako Gburek
- Ansu Kabia jako Łowca
- Joshmaine Joseph jako Strażnik Arthur
- Emilia Faucher jako Młoda Śnieżka