"Nie mogliśmy sobie pozwolić na gumowego smoka" - rozmawiamy z reżyserem polskiego filmu superbohaterskiego
Hasło "polski film superbohaterski" brzmi jak oksymoron? Już nie powinno. W końcu chwilę temu na ekrany kin weszły "Supersiostry". Reżyser Maciej Barczewski zdradził nam jak robić trykociarskie produkcje w naszym kraju, żeby nie było wstydu.
"Supersiostry" opowiadają historię Ali, która pewnego dnia odkrywa w sobie supermoce. Może manipulować grawitacją, co - nomen omen - wywraca jej życie do góry nogami. Na jej trop wpada Pułkownik z tajnego Departamentu 92. Chce ją wykorzystać do stworzenia superbroni. Jakby tego było mało, dziewczyna odkrywa, że ma siostrę. Razem będą musiały stawić czoła ścigającym je żołnierzom.
Supersiostry - wywiad z reżyserem polskiego filmu superbohaterskiego
Rafał Christ: Po „Supersiostrach” widać, że zadanie z popkultury odrobiłeś na szóstkę. Identyfikujesz się jako fan, geek, nerd?
Maciej Barczewski: Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, które z tych określeń byłoby adekwatne, bo kiedy zaczynałem się interesować tą tematyką, żadne z nich jeszcze powszechnie w Polsce nie funkcjonowało. Pierwsze komiksy, które czytałem to przywiezione z Belgii Asteriksy, a po polsku były to "Kajtek i Koko", no i oczywiście "Kajko i Kokosz". Później przyszedł "Thorgal", "Funky Koval", "Yans" oraz wszystko co dawało się przeczytać w "Świecie Młodych" i magazynie "Relaks". Dopiero potem wyszły pierwsze polskie tłumaczenia „Spider-Mana”, czy - a dla mnie przede wszystkim - „X-Menów”. Jeśli chodzi o filmy, to w kinach wcześniej można było oglądać przede wszystkim trzecią część „Supermana” i pierwszego „Batmana” Tima Burtona. Dopiero później pojawił się „Kruk”, „Blade” i eksplozja popularności superbohaterów Marvela. Z przyjemnością, jako widz i czytelnik, staram się śledzić rozwój tego gatunku już od ponad 30 lat.
To jakie były twoje inspiracje przy „Supersiostrach”?
Mnóstwo tego było. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł zrobić taki film, nie uznając w ten czy inny sposób tego, co działo się w gatunku przez ostatnie dziesięciolecia. „Supersiostry” są więc hołdem dla lżejszego nurtu filmów superbohaterskich. Widzowie, którzy je kochają tak, jak ja wychwycą dużo mrugnięć okiem, easter eggów i różnego rodzaju nawiązań czy cytatów z klasyki. Przyznam jednak, że najsilniejszy impuls do realizacji tej produkcji przyszedł z innego miejsca. A dokładnie ze strony filmów przygodowych dla młodego widza, najczęściej tych z wytwórni Amblin Stevena Spielberga, z czasów, kiedy sam byłem dwunastolatkiem. Oglądałem je po kilkadziesiąt razy. I to w kinach, bo wtedy filmy wyświetlano nawet przez dwa, trzy lata. Z dzisiejszej perspektywy może się to wydawać szalone i niezrozumiałe, ale takie to były czasy.
Filmowo wychowałem się na „The Goonies”, „Gremlinach”, „Piramidzie strachu”. Te tytuły, zaliczane bardziej do popcornowego kina klasy B, ukształtowały moją miłość do kina. Bałem się i śmiałem razem z jego bohaterami. I tak sobie pomyślałem, że fajnie byłoby wrócić do czasów, kiedy jako 10-12-latek biegałem na nie podekscytowany do kina. Z jednej strony zrobiłem to więc także dla swojego wewnętrznego dziecka, a z drugiej – miałem nadzieję, że dostarczę współczesnym dzieciakom chociaż ułamka tych emocji, które mi wtedy towarzyszyły. I to tak naprawdę było dla mnie nawet ważniejsze niż odwołania do kina superbohaterskiego, którego grupa odbiorców przesunęła się dziś w bardziej cyniczny segment 30 plus.
Cały czas mówisz jednak o inspiracjach zagranicznych. A co z polskimi?
O tyle trudno o jakieś polskie inspiracje, że myśmy takich rzeczy po prostu nie robili. W kontekście superbohaterów wspomina się co prawda „Hydrozagadkę”, którą kocham, ale to jednak był przede wszystkim pastisz, komedia odwołująca się do wzorców zza żelaznej kurtyny. Jeśli miałbym na coś wskazać, to bardziej na „Cudowne dziecko”. Kiedy wspominam tę polsko-kanadyjską koprodukcję, to myślę, że towarzyszyły jej zbliżone emocje, do tych, które chciałem wywołać. To była próba przeniesienia na rodzimy grunt tego, czego wówczas doświadczaliśmy jedynie w kinie hollywoodzkim.
I do tego właśnie zmierzałem. Skąd taka odwaga z tym projektem? Skąd pomysł, że taki film czysto gatunkowy, superbohaterski i przygodowy, może się na naszym rynku przyjąć?
Od pierwszego dnia pracy nad tym filmem zdawaliśmy sobie sprawę, że to duże ryzyko i że przez sam fakt podjęcia takiej próby wystawiamy się na gromy osób, które głośno będą wyrażać swoje niezadowolenie niezależnie od formy czy kierunku naszej opowieści. I nie będzie tu żadnej taryfy ulgowej w stosunku do wieloletniego dorobku produkcji hollywoodzkich. Ktoś jednak musiał spróbować zrobić ten pierwszy krok, nawet jeśli okazałoby się, że nie wszystko za tym pierwszym razem się uda. Razem robiło ten film ponad 200 osób i, tak jak ja, wiele z nich przystąpiło do prac nad projektem z miłości do gatunku.
A nie miałeś obaw, że „Supersiostry” będą filmem spóźnionym? Kolejne wyniki tytułów Marvela, szczególnie zeszłorocznego „Marvels”, sugerują przecież, że czas kina superbohaterskiego już minął
Wszystko zmienia się tak szybko, że frekwencja w kinach przestała być jedynym wymiernikiem komercyjnego sukcesu filmu. Większość widowni nie chodzi już do kina, tylko ogląda filmy za pośrednictwem platform streamingowych. A jeżeli chodzi o MCU mam wrażenie, że widzowie poczuli się, może nawet nie tyle zmęczeni, co zagubieni w ilości postaci, wątków, nawiązań. Znam wiele osób, które odpuściły oglądanie kolejnych tytułów, bo wcześniej nie obejrzały jakiegoś filmu i serialu, przez co bały się, że już się w tym uniwersum nie odnajdą. Z dzisiejszej perspektywy można też zauważyć, że widownia kina superbohaterskiego mocno dorosła i dlatego dużą popularnością cieszą się teraz tytuły oparte na dekonstrukcji, a nawet szyderstwie z tego gatunku. Co samo w sobie jest naturalne, taka kolej rzeczy. Sam chętnie oglądam każdy sezon „The Boys” czy „Niezwyciężonego”. Wciąż wszyscy kochają Deadpoola, który razem z Loganem na pewno rozbije niebawem bank w kinach. Można więc powiedzieć, że takie kino post-superbohaterskie wciąż ma się nieźle.
Ocena kondycji kina superbohaterskiego to temat na osobną rozmowę, dlatego wróćmy do „Supersióstr”. Dlaczego akcja filmu rozgrywa się w latach 90.?
Moment transformacji ustrojowej, rok 1990, był czasem niezwykle kolorowym i intensywnym. W historii Polski był to czas w pewnym sensie komiksowy. Wszystko wydawało się możliwe, zachłysnęliśmy się daną nam wolnością. Po zmianie ustroju żyliśmy według maksymy: „świat jest twój. Możesz robić, co tylko chcesz, więc zapomnij o tym, co było”.
Poza tym sama transformacja to też lejtmotyw zdecydowanej większości opowieści superbohaterskich. Osoba obdarzona niezwykłymi mocami przechodzi transformację, musi się do niej dostosować, nauczyć funkcjonować. Z wielką mocą przychodzi przecież wielka odpowiedzialność, a my, Polacy, na początku lat 90. taką wielką moc otrzymaliśmy. To był więc ciąg skojarzeń historyczno-społeczno-gatunkowych.
Brzmi to fajnie, ale przecież lata 90. same w sobie nie były tak kolorowe, jak je pokazujesz.
Oczywiście, założenia konwencji filmu kierowanego przede wszystkim do 10-12-latków sprawiły, że pokazaliśmy ten czas nie przez pryzmat weryzmu historycznego czy wiwisekcji polskiej duszy, ale przez przymglone szkiełko nostalgii. Sam siłą rzeczy pamiętam tamten okres jako weselszy, szczęśliwszy i bardziej kolorowy niż w rzeczywistości, bo były to lata bliskie memu dzieciństwu. Nasz film to nie miał być „Mroczny Rycerz” ani „Joker”. „Supersiostry” to baśń dla młodszych nastolatków, która otwiera się na całą rodzinę. Ma zapewnić fajnie spędzone dwie godziny. Tylko tyle i aż tyle.
Twój poprzedni film, „Mistrz” był kinem historycznym, też gatunkowym, ale dużo bardziej realistycznym, mrocznym. Skąd taka nagła potrzeba zmiany poetyki i estetyki?
Zapewne na zasadzie kontrastu. „Mistrz” rzeczywiście był kinem dość mrocznym i przede wszystkim męskim. Po dramacie o Holokauście zatęskniłem za czymś weselszym, przeciwieństwem poważnej opowieści o II wojnie światowej. Czymś czego nie trzeba kontemplować, a można obejrzeć z przyjaciółmi, rodziną, dziećmi. Chciałbym zresztą móc podróżować po różnych gatunkach i odwiedzać zupełnie różne światy. Zobaczymy, czy mi się to uda. Na razie – może znów na zasadzie kontrastu – ciągnie mnie ponownie do kina dla starszej widowni. Może dramat na faktach, a może po prostu kryminał. Kto wie…
„Supersiostry” pokazują w pewien sposób, że kino mocno gatunkowe można u nas robić. I ono wygląda. Chodzi mi tutaj o efekty specjalne.
To było bardzo ważne, bo żeby móc nawiązać jakikolwiek dialog z hollywoodzkimi produkcjami, nie mogliśmy sobie pozwolić na anegdotycznego gumowego smoka. Ze współscenarzystą Krzysztofem Gurecznym staraliśmy się możliwie precyzyjnie opisywać sceny efektowe już na etapie scenariusza. Potem przekładaliśmy to na scenopisy, storyboardy, animatiki. I wreszcie przyszedł czas na żmudną pracę ze specjalistami z Czech. Do „Supersióstr” zaangażowaliśmy bowiem specjalistów ze studia MagicLab, którzy stale współpracują z Guyem Ritchie. Robili efekty na przykład do „Aladyna” czy „Dżentelmenów”, a ostatnio zajmowali się też filmem „Argylle – Tajny szpieg”. Praca nad tymi efektami trwała z przerwami jakieś półtora roku. I mówię tu o samej postprodukcji, nie licząc przygotowań czy okresu zdjęciowego. Specjaliści od efektów specjalnych byli bowiem też z nami na planie.
Więcej o efektach specjalnych w "Supersiostrach" poczytasz na Spider's Web: Tak powstawały efekty specjalne w polskim filmie superbohaterskim. Rozmawiamy z Mateuszem Kozakiem
To jak wyglądała twoja praca na etapie postprodukcji?
Filmów nigdy nie robi się w pojedynkę. To praca zespołowa. Regularnie spotykaliśmy się z ekipą na naradach. Oglądaliśmy kolejne ujęcia i dyskutowaliśmy. Pod koniec postprodukcji takie spotkania odbywały się codziennie, w miarę spływania kolejnych scen. Ogromną pomocą służyli tu specjaliści z warszawskiego studia Postnovation, bez których ujarzmienie tak wielu procesów nie byłoby wykonalne.
Ze swojej strony opierałem się na doświadczeniach, które zdobyłem na Zachodzie. Swego czasu miałem okazję podglądać prace na planach tak różnych filmów jak „Mroczny Rycerz” Christophera Nolana, „Transformers 3” Michaela Baya, czy „Wanted – Ścigani”. Przy „Supersiostrach” postanowiłem spróbować przeszczepić pewne mechanizmy realizacyjne na polski grunt. Dlatego też przygotowując atrakcje wizualne w pierwszej kolejności staraliśmy się w jak największym stopniu działać praktycznie na planie. Wydaje mi się, że to najlepsza droga, żeby przekonująco przedstawić efekty komputerowe. Jeżeli ktoś polega wyłącznie na efektach cyfrowych, widz zauważy fałsz. A mi zależało, żeby nawet najbardziej nieprawdopodobne wizualia w „Supersiostrach” były osadzone w rzeczywistości. Na przykład żeby pokazać dziesięciotonową ciężarówkę wznoszącą się i wylatującą w powietrze, pierwotnie sprawdzaliśmy możliwość zrobienia tego naprawdę przy użyciu hydraulicznych siłowników. Gdy jednak okazało się to niewykonalne, trzeba było ją zeskanować i przygotować ultrarealistyczny model cyfrowy. Natomiast na samym planie w momencie eksplozji wciąż należało potężnymi dmuchawami dmuchnąć w ziemię, synchronicznie odciągnąć linami drzewa, zaplanować ruchy kamery tak, aby potem wkomponować w nagrane ujęcia wygenerowany w komputerze obraz.
Czegoś jeszcze nie udało się zrobić tak, jak to sobie wymyśliłeś?
Ludzie, z którymi pracowałem są przezdolni. Zawsze profesjonalna ekipa Aurum Film, wspomniani specjaliści od efektów, postprodukcji, zdjęć i światła, muzycy, kaskaderzy, dźwiękowcy. Nie ma w dzisiejszym kinie, tak mi się przynajmniej wydaje, zbytnich ograniczeń, kiedy współpracuje się z takimi fachowcami. Problemem może być co najwyżej czas czy budżet. I tu jako ciekawostkę mogę zdradzić, że w jednej z wczesnych iteracji scenariusza „Fenomenu” – bo tak pierwotnie i przez długi czas nazywały się „Supersiostry” - chciałem, żeby bohaterki zmagały się z kultystami pragnącymi wskrzesić pradawnego Cthulhu. W finale lovecraftowski przedwieczny wyłania się z oceanu i siostry wspólnymi siłami muszą go odesłać w głębiny. Ale to wykraczało poza jakiekolwiek realia budżetowe, więc trzeba było obrać inny kierunek. Mam nadzieję, że ktoś w przyszłości sięgnie jeszcze w kinie głównego nurtu do mitologii wykreowanej przez Samotnika z Providence, bo wydaje mi się mocno niewykorzystana.
Na Spider's Web przeczytasz też recenzję "Supersióstr": To kino na jakie zasługiwaliśmy, czy jakiego potrzebowaliśmy? Oceniamy polski film superbohaterski
"Supersiostry" już w kinach.