REKLAMA

To kino na jakie zasługiwaliśmy, czy jakiego potrzebowaliśmy? Oceniamy polski film superbohaterski

BREJKIN NJUS! Polacy zrobili film superbohaterski. I nie ma wstydu. Powtarzam: nie ma wstydu! Rewelacji też nie, ale przede wszystkim nie ma wstydu. "Supersiostry" to całkiem urocze kino rozrywkowe, któremu do hollywoodzkich blockbusterów daleko, ale nie ma z tego powodu żadnych kompleksów.

supersiostry recenzja polski film superbohaterski
REKLAMA

"Supersiostry" nie są zapatrzonym w hollywoodzkie wzorce filmem z gatunku "Polska mistrzem Polski". W tym wypadku nie trzeba chwalić twórców za sam fakt, że próbują zaserwować nam coś nowego w rodzimej kinematografii. Pobić brawa za udział, podziękować i poklepać po plecach, bo nie wyszło, ale następnym razem na pewno będzie lepiej. To solidne kino rozrywkowe, którego reżyser i współscenarzysta Maciej Barczewski wraz z resztą ekipy na szóstkę odrobili zadanie domowe. Z odwagą i pomysłem odnoszą się do dominujących trendów w popkulturze ostatnich lat. Łączą ze sobą superbohaterszczyznę i nostalgię z pasją, jakiej nie powstydziłby się podpity wujek wspominający czasy spędzone w wojsku.

Akcja przenosi nas do początku lat 90., ale jedyna transformacja jaka interesuje Barczewskiego to ta nastolatek w superbohaterki. Rzuci żartem z Lecha Wałęsy, coś wspomni o relacjach z Sowietami, ale ogólnie konteksty społeczno-polityczne ma w głębokim poważaniu. Ostatnią dekadę XX wieku pokazuje nam przez różowe okulary. Mieni się ona tu jaskrawymi barwami. Ortalionowe kurtki błyszczą się niczym tęcza, neony świecą intensywniej niż w Las Vegas, a z żółtego walkmana często i gęsto pobrzmiewa Always on My Mind. W przeciwieństwie do niedawnych "Dobrych nieznajomych" utwór nie nabiera nostalgiczno-gorzkiego posmaku, tylko dyskotekowymi rytmami daje wyraz wzajemnej tęsknoty głównych bohaterek.

REKLAMA

Supersiostry - recenzja polskiego filmu superbohaterskiego

Główne bohaterki zostały rozdzielone pod koniec lat 70., kiedy jeszcze jako małe dziewczynki stały się obiektem zainteresowań demonicznego pułkownika. Alę uratował naukowiec, który od tamtej pory ją wychowuje, tułając się po kolejnych wioskach. Dziewczyna, już jako nastolatka, odkrywa, że posiada supermoce. Potrafi manipulować grawitacją i, próbując ratować młodego chłopaka, przypadkiem podnosi traktor, co przyciąga uwagę wojskowego. Wraz z przybranym ojcem musi więc uciekać. Wtedy dowiaduje się o istnieniu swojej siostry Leny i poznaje szczegóły ze swojej przeszłości. Dużo szczegółów. Zdecydowanie za dużo. Największym problemem "Supersióstr" okazuje się przegadanie. Barczewski wraz ze współscenarzystą Krzysztofem Gurecznym posuwają narrację naprzód głównie za sprawą dialogów.

Supersiostry - recenzja

Intryga może i do najprostszych nie należy, ale wszyscy tutaj zachowują się, jakby nagle trafili do starego komiksu superbohaterskiego, w którym większą część plansz zajmują dymki z wypowiedziami protagonistów. Tyle dobrze, że nie gadają sami do siebie, ani nie dostajemy narracji z offu. Wciąż jednak sposób narracji potrafi razić niczym efekty specjalne w ostatnich tytułach Marvela. "Supersiostry" stają przez to filmem mocno spóźnionym. W Hollywood pewnie przeszłyby gdzieś w, nomen omen, latach 90. Mogłyby powstać jakoś między "Powrotem Batmana" a "Batmanem Forever", kiedy Warner Bros. przerażone mroczną wyobraźnią Tima Burtona oddało serię o Mrocznym Rycerzu w ręce Joela Schumachera, żeby móc powpychać zabawki do Happy Meali.

"Supersiostry" to w sumie taki film "pomiędzy". Staje w rozkroku między naiwnym kinem familijnym a opowieścią o poważnych problemach młodych ludzi. Dżester, przyjaciel Ali, jest przecież niezrozumiałym przez ojca geekiem, który zamiast pracować woli czytać i rysować komiksy o superbohaterach. Lena porusza się natomiast na wózku i marzy, aby ponownie stanąć na własnych nogach. Melodramatyczne tony co chwilę jednak kontruje niewymuszony humor i mnóstwo nawiązań, cytatów i odniesień do popkultury. Przez ten cały remiks znanych motywów "Supersiostry" może i gubią nieco własną tożsamość, ale wyglądają przy tym elegancko i zadziornie.

Więcej o filmach superbohaterskich poczytasz na Spider's Web:

Już po pierwszej scenie widać, że przy "Supersiostrach" nie pracowali przemęczeni i źle opłacani spece od CGI, wyrabiający przymusowe nadgodziny. W końcu za efekty wizualne odpowiada międzynarodowe studio MAGIC LAB, które w swoim portfolio ma filmy Guya Ritchiego ("Alladyn", "Dżentelmeni") czy "Argylle - tajny szpieg". Wraz z reżyserem i resztą ekipy stanęli przed nie lada wyzwaniami, bo, jak na nasze warunki, to całkiem widowiskowa produkcja. Największym dla niej sprawdzianem są sceny, kiedy Ala wyrzuca wojskową ciężarówkę w powietrze bądź gdy Lena rozprawia się z hordą żołnierzy. Łączenie praktycznych i cyfrowych efektów specjalnych przynosi wtedy porażające rezultaty. Potrafi nawet zmyć utrzymujący się od lat niesmak po tym badziewnym smoku z "Wiedźmina".

W żadnym wypadku "Supersiostry" nie przejawiają co prawda subwersywnych ambicji, ale to ten sam kaliber co uniwersum "Niezniszczalnego" M. Night Shyamalana czy "Samarytanin". Od tego ostatniego stoi nawet kilka poziomów wyżej. Niech to wybrzmi: polski film superbohaterski jest lepszy od amerykańskiej produkcji z Sylvestrem Stallone'em. To kameralne kino superbohaterskie, które nigdy nie porywa się z motyką na słońce. Zakłada trykot eskapistycznej rozrywki i nosi go z dumą. Jego serce bije po właściwej stronie, przez co nawet ze wszystkimi swoimi problemami, potrafi porwać widzów, jakby rzeczywiście było super.

"Supersiostry" już w kinach.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA