„The Walking Dead” zmierza ku przepaści – recenzujemy spóźniony o pół roku finał 10. sezonu
„Żywe trupy” powróciły i to tłumnie. Wraz z zupełnie nowym serialem „The Walking Dead: Nowy świat” wyemitowany został spóźniony finał 10. serii tego oryginalnego „The Walking Dead”. Sprawdziliśmy, czy było warto czekać aż pół roku.
OCENA
Uwaga na spoilery.
Już od kilku tygodni wiemy, że serial „The Walking Dead” produkcji AMC, do którego emisji prawa w Polsce mają telewizja Fox oraz HBO GO oraz Netflix, zakończy się wraz z 11. sezonem. Jak na razie jednak na antenę i do serwisów VOD z półrocznym poślizgiem trafia niewyemitowany wcześniej z powodu pandemii koronawirusa finał 10. serii o tytule „A Certain Doom”.
Po seansie jestem przekonany, że tytuł 16. odcinka 10. sezonu „The Walking Dead” będzie proroczy dla całego serialu.
Podczas seansu – chociaż stawki po raz kolejny były tak wysokie, jak nigdy wcześniej – pomimo dobrego startu 10. serii nadal nie czułem emocji. Po tylu latach wprowadzani hurtowo nowi bohaterowie zaczęli mi się zlewać w bezkształtną masę, a kolejne śmierci już mnie nie ruszają — a na domiar złego dwie postaci dostały plot armor za sprawą zapowiedzi trzeciego spin-offa.
Od dawna wiedzieliśmy przy tym, że bohaterowie będą musieli rozprawić się z przerażającymi Szeptaczami, ale to wcale nie oznacza, że niebezpieczeństwo minęło. Obawiam się jednak, że jeszcze zanim mieszkańców Aleksandrii, Hilltop, Oceanside i niedobitków z Królestwa dopadną np. Szwędacze lub mieszkańcy totalitarnego Commonwealthu, to z nudów umrą widzowie.
Epizod w dodatku jak na finał serii był dość krótki i nie obfitował w zbyt wiele zwrotów akcji.
Trzeba jednak pamiętać, że tak jak napięcie przed emisją odcinka narastało pół roku, co napompowało oczekiwania widzów do granic możliwości, tak w założeniu mieliśmy czekać ledwie tydzień. Mimo to nawet przy braniu na to poprawki, próba domknięcia tylu wątków w niecałą godzinę sprawiła, iż każda z zazębiających się mniej lub bardziej historii została potraktowana po macoszemu.
Rozczarowaniem okazała się nawet ta najważniejsza linia fabularna dotycząca wojny ze Szeptaczami. Scenarzyści odważnie uśmiercili całkiem nieźle rozpisaną Alfę już wcześniej, co było sporym zaskoczeniem, ale to za mało. Beta, który zaczął przewodzić ludziom przebierającym się za zombie po śmierci swojej ukochanej, był zbyt jednowymiarowy, by się nim przejmować.
Wojna, która odebrała nam kilkunastu bardzo ważnych bohaterów, skończyła się po cichu, bez fanfar i bez… ofiar.
Znacznie wcześniej niespodziewanie pożegnaliśmy takie postaci jak Henry czy Enid, ale w finale obyło się w zasadzie bez tego typu dramatów. Można wręcz powiedzieć, że niemal wszyscy otrzymali swój happy-end, ale jako widzowie oczywiście dobrze wiemy, że w tym uniwersum takie zwycięstwo jest tylko ciszą przed — jak teraz już wiemy, ostatnią — burzą.
Nieco lepiej wypadło rozwinięcie wątków poszczególnych bohaterów oraz relacji między nimi. Carol z pomocą Lydii przepracowała swoją traumę, Darylowi udało się nie załamać, a przez chwilę błyszczał nawet Negan, który może nie jest bohaterem, ale trudno traktować go nadal jako jednoznacznego złoczyńcę. Zaliczyliśmy też jeden (nie)spodziewany powrót po latach.
„The Walking Dead” nie pozostawia też wątpliwości, co będzie motywem przewodnim ostatniego sezonu.
W ostatniej scenie ekipa pod wodzą Eugene’a dotarła na umówione miejsce spotkania z jego tele-miłością przedstawiającą się jako Stephanie, ale tak jak serialowy geniusz wyliczył, spóźnili się. Kiedy już bohaterowie mieli wycofać się i wrócić do domu, nagle zapaliły się reflektory, a z ciemności wyłonili się żołnierze w białych pancerzach, którzy nakazali przybyszom rzucić broń.
Widzowie, którzy nie znają komiksowego pierwowzoru, mogą być teraz skonfundowani, ale fani, którzy lekturę „The Walking Dead” mają już za sobą, doskonale wiedzą, co się święci. Ubrani w białe zbroje żołnierze to milicja broniąca osady nazywanej Commonwealth, gdzie totalitarny rząd dba o dobrobyt mieszkańców, kultywując społeczeństwo klasowe.
Można rozsądnie założyć, że znany z komiksów konflikt pomiędzy Aleksandrią i sprzymierzonymi z nią osadami a Commonwealth będzie ostatnim motywem przewodnim serialowego „The Walking Dead”… jeśli tylko AMC nie wywinie nam numeru i nie wprowadzi innego wspólnego wroga. Szkoda tylko, że po tej „naszej” stronie w domniemanej wojnie stoją już niemal wyłącznie anonimy…
Finał 10. sezonu „The Walking Dead” obejrzycie na HBO GO.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.