REKLAMA

„What If...?” najlepszą nowością 4. fazy MCU. Odcinki 3. i 4. serialu pokazują siłę alternatywnych światów

Nowa faza Marvel Cinematic Universe zaczęła się w sposób, który nie wlewał dużo nadziei w serca fanów. Nijaki poziom na starcie prezentował też serial „What If...?” pokazujący alternatywne wersje bohaterów Marvela. Na szczęście produkcja szybko ruszyła z kopyta i dostarczyła dwa niezwykle oryginalne odcinki.

what if marvel serial odcinek 4 doktor strange
REKLAMA

Kontrowersyjne seriale aktorskie, okropnie leniwa i głupia „Czarna Wdowa”, a na dokładkę bardzo nijakie otwarcie „What If...?”. W ostatnich tygodniach Marvel usłyszał ze strony swoich fanów dużo cierpkich słów, ale w większości przypadków jak najbardziej zasłużonych. Niemal każda produkcja 4. fazy wyglądała jak zbudowana przez grupę leniwych architektów niezainteresowanych ani wpasowaniem się w już istniejący krajobraz, ani postawieniem mocnych fundamentów pod rozbudowę. Co najwyżej powtarzano te same schematy, które kiedyś przynosiły sukcesy. Ale oryginalności nie dało się w nich znaleźć za grosz.

Premierowe dwa odcinki animowanej antologii „What If...?” zdawały się potwierdzać smutną rzeczywistość nowego MCU. Epizod poświęcony Peggy Carter podmienił ją ze Stevem Rogersem i uznał, że tyle roboty wystarczy. Następny był zaś jeszcze gorszy, bo swoim bezrefleksyjnym potraktowaniem Thanosa scenarzyści symbolicznie splunęli w twarz Iron Manowi, który poświęcił życie w finale „Avengers: Koniec gry”. Przy czym w obu przypadkach najważniejszy problem krył się nieco głębiej. Niby mieliśmy do czynienia z alternatywnymi rzeczywistościami, ale wszystko albo przebiegało de facto tak samo, albo ulegało skrajnym zmianom bez jakiegokolwiek racjonalnego wyjaśnienia. Co siłą rzeczy prowadziło do źle skonstruowanych opowieści o multiwersum. Jeżeli zmienimy za mało, to kończymy z nudną historią, a jeśli za dużo bez ładu i składu, to stracimy na wiarygodności.

REKLAMA

Nowe odcinki „What If...?” na szczęście nie popełniają takich błędów.

Zeszłotygodniowy epizod animacji "What If...?" opowiada o świecie, w którym nieznany sprawca zaczyna mordować kandydatów do Avengersów. Ofiarą zabójcy padają kolejno Iron Man, Thor, Hawkeye, Hulk, a w końcu i Czarna Wdowa. W ten sposób twórcy rzucają nowe światło na znane nam wydarzenia, ale jednocześnie prezentują świat postawiony przed zupełnie nowym wyzwaniem. Wciąż jest to dosyć odjechany scenariusz wydarzeń, ale mimo wszystko trzymający się pewnych zasad znanych zawczasu widzom. I dlatego jak najbardziej akceptowalny w warunkach produkcji takiej jak „What If...?”.

W dodatku przynosi powiew gatunkowej świeżości w obrębie Marvel Cinematic Universe. Zupełnie niespodziewanie okazuje się, że badanie kryminalnej zagadki w towarzystwie Nataszy Romanoff, Nicka Fury'ego i agenta Coulsona może być pasjonującym zajęciem. Nadal dostajemy bowiem deser w postaci typowych dla Marvela scen akcji, ale główne danie jest dla nas czymś nowym. Dzięki czemu wspomniani bohaterowie też pokazują się nam od nowej strony. Co zresztą brzmi jak idealne podsumowanie kolejnego odcinka poświęconego Stephenowi Strange'owi.

To bez dwóch zdań najlepszy z dotychczasowych epizodów antologii i ogółem jedna z ciekawszych historii przedstawionych w ramach Marvel Cinematic Universe. Na bazie opublikowanego kilka tygodni temu zwiastuna całej serii można było wywnioskować, że dostaniemy tu coś na kształt pojedynku między dobrym i złym Doktorem Strangem. To jednak zdecydowane niedopowiedzenie, bo choć do podobnej konfrontacji faktycznie dochodzi, to jej korzenie sięgają znacznie głębiej niż mogło się wydawać. Odcinek nr 4 udowadnia jak wielki potencjał kryje się w alternatywnych rzeczywistościach. Czasem historie spod znaku „co by było gdyby” okazują się nawet lepsze niż oryginał. Zdecydowanie jest tak w tym przypadku, bo film „Doktor Strange” nie dorasta nawet do pięt temu, co przyniósł dzisiejszy odcinek.

REKLAMA

„What If...?” pokazało tragedię wielkiej mocy, z którą nie wiązała się żadna odpowiedzialność.

Antologia przedstawia Stephena Strange'a, który jest dosyć podobny do człowieka znanego nam z głównej linii czasu Marvela. To niezwykle zdolny, ale też arogancki i skory do ryzyka chirurg. Różnica jest tylko taka, że ten Strange nigdy nie porzucił uczucia żywionego do Christine Palmer i dla niej próbuje być lepszym człowiekiem. Natomiast jak wiadomo piekło jest wybrukowane dobrymi intencjami. W nadziei na odzyskanie czegoś straconego w przeszłości Najwyższy Czarnoksiężnik przekracza granicę, po której nie będzie odwrotu.

Największym zaskoczeniem całego odcinka okazuje się fakt, że wcale nie pojawia się w nim znany nam Doktor Strange. Marvel bardzo świadomie i pomysłowo wykorzystuje fakt, że o losie całego uniwersum może zaważyć jedna malutka zmiana. I dlatego nabiera nas, że „dobry Doktor Strange” jest „naszym Strange'em”. Tymczasem rzeczywistość okazuje się zdecydowanie bardziej wielopoziomowa. Co ma swoje odbicie również w bardzo odważnym zakończeniu, na które w dużym filmie czy serialu współczesny Marvel na pewno by się nie zdecydował. Dlatego tym bardziej należy się cieszyć z tego, że dzięki „What If...?” dostaliśmy szansę na oglądanie tego typu historii. A jeżeli animowana antologia dostępna na Disney+, to wkrótce będzie wspominana jako najlepsza z dotychczasowych produkcji 4. fazy MCU.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA