Amber Heard płacze w trakcie zeznań, ale nikt nie wierzy i już nie uwierzy w te łzy
Amber Heard w środę rozpoczęła zeznania w procesie, który wytoczył jej Johnny Depp. Pierwsze dwa tygodnie zdecydowanie należały do ekipy byłego gwiazdora "Piratów z Karaibów". Na YouTubie i Twitterze w miliony szła oglądalność rozmaitych kompilacji zachowań Deppa i Heard z procesu. Wszystkie stawiały aktora w dobrym świetle, a aktorkę w fatalnym. Czy ten obraz można jeszcze zmienić?
Johnny Depp i Amber Heard to dwa najgłośniejsze nazwiska ostatnich tygodni. Nie ze względu na wielkie hity i świetne role, ale trwający od kwietnia proces sądowy o zniesławienie. Niemal każda minuta posiedzeń jest transmitowana na żywo w telewizji i internecie, co przerodziło proces w medialne show wygrywane do tej pory z łatwością przez Johnny'ego Deppa. To on jako pierwszy z pary byłych małżonków stanął w miejscu dla świadka i choć był maglowany przez prawników Amber Heard z każdej strony, to wybronił się naprawdę dobrze.
Wkrótce po sieci zaczęły krążyć memy i kpiące komentarze na temat byłej żony Deppa. Jeżeli ufać by tylko internetowym przekazom, to on jest człowiekiem wyluzowanym, skromnym, ale też świadomym absurdalności całego zamieszania. Amber Heard to z kolei emanująca sztucznością oszustka, którą ktoś co chwilę przyłapuje na kłamstwie. Zdesperowana takim obrotem spraw aktorka tuż przed rozpoczęciem swoich zeznań zwolniła kryzysowy sztab PR-ów i zatrudniła nowe osoby, ale toczy trochę przegraną walkę. Dziś Twitter widzi Amber Heard jako manipulatorkę i jest w stanie uwierzyć nawet w takie bzdury, jak rzekomo ukradzione ze słynnych filmów cytaty w jej otwierającym przemówieniu.
Johnny Depp śmieje się z absurdów, a Amber Heard nawet nie jest w stanie uronić łzy. Teraz się to zmieniło, ale czy nie za późno?
Nie mam pojęcia, co za ekspert od siedmiu boleśni polecił Amber Heard, żeby przez dwa tygodnie procesu nie okazywała emocji i ile wziął za to tysięcy dolarów, ale aktorka naprawdę nie mogla wybrać głupszej strategii. Opinia publiczna z początku była dosyć podzielona, ale to Johnny Depp mógł się cieszyć większym wsparciem fanów. Wiele osób uważało go za ekscentrycznego, ale mimo wszystko sympatycznego faceta, którego potraktowano niesprawiedliwie. I oczywiście w gronie jego zwolenników nie brak też seksistów i mizoginów, dla których całe to #MeToo to była jedna wielka ściema. Nie brak tam też jednak zwyczajnych ludzi, którzy chcieli zobaczyć z bliska czy ich idol faktycznie jest potworem, za którego biorą go media.
Zamiast tego ujrzeli człowieka uprzejmego, cierpliwego i pełnego pokory, ale jednocześnie nie bojącego się własnych emocji. A przy tym mającego też sporo autoironii i błyskotliwości. Johnny'ego Deppa w trakcie tego procesu naprawdę trudno nie lubić. Długo milcząca i jakby nijaka Amber Heard wypadała przy nim fatalnie. Wydawała się wyniosła i jakby całkowicie oderwana od tego wszystkiego, co działo się na jej oczach.
Nagle to ona trafiła pod medialny pręgierz. Doszła do tego niestety systemowa nieufność do potencjalnych ofiar przemocy domowej. Ruch #MeToo próbował walczyć z tym problemem, postulując absolutnie zaufanie do kobiet. Takie rozwiązanie nie mogło się jednak udać, bo jest tylko przejściem od jednej totalnej skrajności do drugiej. Nawet zwolennicy tej społecznej inicjatywy czuli się często niekomfortowo z taką postawą i naprawdę trudno im się dziwić.
Amber Heard walczy z seksizmem, błędami swoich doradców, ale też własnym charakterem.
Internauci mają wiele powodów do nieufności wobec aktorki. Nie ma sensu udawać, iż jest inaczej. Heard przyłapano na kłamstwie już kilkukrotnie. Każde następne odstępstwo od prawdy tylko utwierdzało jej wrogów w przekonaniu, że mają do czynienia z manipulatorką. Tabloidy błyskawicznie wyczuły pismo nosem i z radością dołączyły do tej zabawy. Jeżeli ktoś tutaj naprawdę myśli, że obie strony nie uczestniczą w brudnej grze, to jest (za przeproszeniem) okropnie naiwny. Jedna z nich robi to po prostu o wiele skuteczniej od drugiej.
Wczoraj w trakcie swoich zeznań z oczu Amber Heard po raz pierwszy popłynął rzewny płacz. Fani Johnny'ego Deppa błyskawicznie pośpieszyli na Twittera z deklaracjami, że nie wierzą w te krokodyle łzy. Mówiąc jednak szczerze, to był pierwszy moment od początku procesu, gdy gwiazda "Aquamana" naprawdę wydawała się autentyczna. Można było odnieść wrażenie, że nareszcie pozwoliła sobie na pokazanie kawałka prawdziwego "ja". Niestety, dla jej sprawy nastąpiło to o wiele za późno.
Osobiście nie jestem zwolennikiem publicznych linczów bez procesu czy nawet jednoznacznych dowodów. Moim zdaniem Johnny Depp ma prawo do walki o swoje dobre imię, choć z pewnością nie był aniołem w związku z Amber Heard. Nawet jeśli wiele z wysuwanych przeciwko niemu oskarżeń nie jest prawdziwych. Nie cieszy mnie jednak publiczne gnojenie amerykańskiej aktorki i trochę brzydzi odczuwana w internecie satysfakcja z jej upadku z celebryckiego piedestału.
Śledzę proces Johnny Depp vs. Amber Heard od jego początku dosyć dokładnie i przynajmniej na razie nie dostrzegłem, by prawnicy gwiazdora udowodnili jego racje. Od początku było jednak wiadomo, że tutaj wcale nie chodzi o ten nieszczęsny artykuł Heard w "Washington Post", a o wywleczenie wszystkich brudów kryjących się w jej związku z Deppem. Nie wykluczałbym jego finalnego zwycięstwa, bo z amerykańskimi ławami przysięgłych nigdy nic nie wiadomo. Natomiast dziś zatrudnienie Amber Heard jest jeszcze gorszą inwestycją, niż włączanie do filmowej obsady jej byłego męża. Przynajmniej ta zemsta się Johnny'ego Deppowi na pewno udała.