Po ponad roku od premiery trzeciego Battlefielda w końcu możemy spojrzeć na ten produkt jak na wersję finalną. Pełen pakiet, zawierający wszystkie 6 rozszerzeń, formował się ponad 15 miesięcy. W końcu jest całością, przy której podstawowa wersja wydaje się biedna i uboga. Jak BF3 prezentuje się w taki czas od swojego debiutu?
BATTLEFIELD 3 – UFORMOWANA KLASA
Wyśmienicie! Battlefield 3 jeszcze przed premierą miał „to coś”, co uleciało z kolejnych Call of Duty. Chodzi mi o hype związany z ukazaniem się gry, na bieżąco wzmacniany przez strumienie pieniędzy od EA. Jay-Z zapodawał jeden ze swoich najlepszych kawałków do promocyjnego trailera. Podrasowany wątek przewodni całej serii męczył głośniki elektronicznymi naleciałościami. Każdy wiedział, że kiedy pojawia się wojak na granatowym tle, z prześwietlonymi smugami świetlnymi za jego plecami, chodzi o „trzeciego”. Debiut był szumny, zwłaszcza w naszym kraju. Battlefield 3 był w Internecie, w telewizorze, w lodówce, był wszędzie. Pierwsze recenzje okazały się jak najbardziej pozytywne. Mowa oczywiście o wersji na PC, na konsolach BF3 to lekka porażka, co od początku było do przewidzenia. Nad Wisłą kolejne pudełka rozchodziły się w tempie ostrzału z AK-47. Zmęczeni Cod-ami gracze rozpoczęli internetową debatę, czy nowy BF jest królem wieloosobowych strzelanin, zjadając rokroczne produkty od Activision na śniadanie. No właśnie, jest król?
KRÓL MOŻE BYĆ TYLKO JEDEN
Jasne, że wiele prawdy było w komentarzach, jakoby Call of Duty i Battlefielda nie należy porównywać. To prawda, w gruncie rzeczy to gry o zupełnie odmiennym stylu rozgrywki, które łączą jedynie realia czasowe (pisze teraz o Modern Warfare ) oraz gatunek, do którego należą. Mimo tego – król być musi. Ciągłość władzy państwowej, stabilność w regionie, te sprawy. Gdzieś w tle przewinął się również odświeżony Medal of Honor, dwukrotnie próbując powalczyć o tron, sięgając nawet po pomoc od chłopaków z GROM-u. Seniorowi wśród strzelanin zupełnie nie wyszło. Od samego początku pojedynek o koronę dotyczył tylko i wyłącznie dwóch marek – Battlefielda i Call of Duty. Cała reszta była dodatkiem, pretendentami fasadowymi, już na starcie zdeklasowanymi w walce o totalną dominację.
CALL OF DUTY ZJADA BATTLEFIELDA
Przyjrzyjmy się szczegółom. Call of Duty posiada większą bazę graczy. CoD-y sprzedały się w większej ilości egzemplarzy. Znacznie lepiej gra się w nie na konsolach, to ogromne bilbordy Activision powiewają nad Wall Street podczas premiery kolejnej gry z serii. Sprawa wydaje się przesądzona – Call of Duty zdeklasował pretendenta od EA i to Activision posiada w swojej stajni prawdziwego króla. No właśnie nie. Chociaż wszystkie argumenty przemawiają na niekorzyść flagowego tytułu od Elektroników, w ponad rok od premiery ich gra posiada przeogromną bazę fanów. Produkowane seryjnie Call of Duty przemijają, z mniejszym lub większym powodzeniem bawiąc się realiami czasowymi, serwując kolejną porcję tego samego. Kolejne odcinki serialu nadchodzą i odchodzą. Battlefield 3 z kolei trwa. Poszerzany o naprawdę bogatą zawartość dodatkową, wciąż jest świetną pozycją, dopieszczaną przez twórców. W czasie, kiedy zdążyliśmy wziąć udział w bataliach podczas Zimnej Wojny, w nieodległej przyszłości i czasach teraźniejszych, gracze wciąż szturmują Karkland. Nieustannie transportują kolegów z drużyny helikopterami w rejonie kaspijskiej granicy i wciąż kruszą ściany w gęsto zabudowanym Paryżu, ścierając się o każdy metr kwadratowy nad Sekwaną. Dlaczego?
BATTLEFIELD 3: PRZYWIĄZANIE
Battlefield 3 to tytuł stabilny. Osadził się na rynku i wszyscy są świadomi jego obecności, wciąż głodnej graczy. Z każdym kolejnym DLC marka przeżywa drugą młodość. Pisze się o tym w mediach, serwery są oblegane, zawartość dodatkowa i pakiety Premium sprzedają się jak świeże bułeczki. Nie spodobała Ci się Zimna Wojna z Black Ops? Wracasz do BF3. Masz dosyć tego samego w trzecim Modern Warfare? Wracasz do BF3. Kręcisz nosem na przeniesienie akcji w przyszłość? Wracasz do BF3. Chce ci się rzygać, gdy widzisz zużyty do granic możliwości, archaiczny silnik używany przez Activision? Wracasz do BF3. Masz ochotę na ogromne starcia pojazdów opancerzonych i bitwy w przestworzach? Wracasz do BF3. Kolejne gry z serii Call of Duty przychodzą i odchodzą, gracze razem z nimi. Ale do Battlefielda się po prostu wraca.
TYTUŁ DLA KAŻDEGO
To bez wątpienia największy atut świadczący o wyższości tej pozycji nad konkurencją. Kiedy Acivision obrało strategię zasypywania graczy następnymi tytułami za zdrowo ponad 100 złotych, Elektronicy trzymają się swojej gry kurczowo, poszerzając to, co dotychczas udało im się osiągnąć. O czwartym Battlefieldzie słychać już od dłuższego czasu, za parę dni powinniśmy zobaczyć jego pierwszy trailer. Mimo to, prace nad „trójką” wciąż wrą. Po premierze ostatniego DLC, co miało miejsce raptem parę dni temu, w grze od EA jest już dosłownie wszystko. Desant wozów opancerzonych z powietrza, podniebna twierdza AC-130, motory crossowe, mapy z poprzednich części, tarcze, ogrom różnych trybów, ogromna paleta pojazdów, bitwy powietrzne, starcia samych czołgów, po prostu wszystko. Zawartość trzeciego Battlefielda wystarczyłaby na trzy odrębne gry, a wciąż zostałoby co nieco na jakieś dodatki. Lokacje do walki w zwarciu, lokacje do walk w pojazdach opancerzonych, mieszanka tego i tego… Każdy z graczy, niezależnie od stylu rozgrywki, jaki preferuje, znajdzie tutaj coś dla siebie. Taka polityka doprowadziła do sytuacji, gdzie nikt już nie pamięta o trzecim Modern Warfare, ale „stary dobry” Battlefield 3 wciąż może pochwalić się tłokiem na serwerach. Te, zapełnione po brzegi, z paroosobową kolejką do podłączenia, to klasyczna sytuacja, nawet w wypadku molochów po 64 graczy (a może zwłaszcza na nich).
DO NIEGO SIĘ WRACA
Dzisiejszy Battlefield 3 to inna gra, niż podczas październikowej premiery, roku pańskiego 2011. Chociaż wygląda tak samo, brzmi tak samo i wydaje się być taka sama jak za hucznego debiutu, zbudowało się coś, czego nie osiągnęło na taką skalę ani Bad Company 2, ani kolejne Call of Duty. Mówię o przywiązaniu. To słowo klucz, które na produkt najwyższej, lecz wciąż niedoskonałej klasy od Elektroników karze mi spojrzeć przychylnym okiem. Przywiązanie do tego, że Battlefield 3 jest, z czołgami i myśliwcami stojącymi w hangarze, tylko czekając na nasze klawiatury. Z przewodnim motywem muzycznym, który daje takiego kopa, że aż chce się pognać do przodu na crossie, z flagą przeciwnika wsadzoną za pazuchę. Z efekciarskim oświetleniem i udaną, krwistą polonizacją. Z graczami, którzy w połowie są kretynami, ale w drugiej połowie prawdziwymi drużynowymi profesjonalistami, na ile pozwala na to sama gra. W przeciągu ostatnich lat nie wracałem do żadnego Call of Duty, do Battlefielda z kolei wielokrotnie. Zawsze czekała tam na mnie zabawa na najwyższym poziomie, bez znaczenia, ile w międzyczasie przeleciało mi przed oczyma pozycji od Activision.
KTO PO MODERN WARFARE?
Napiszmy to jasno. Król był jeden. Mowa o pierwszym Modern Warfare. Ten tytuł to legenda, niepodzielny władca i pogromca konkurencji. Infinity Ward nie było jeszcze podzielone, Treyarch nie miało tak wiele do powiedzenia, natomiast sama gra po prostu wgniatała w fotel. Na parę dni przed premierą malkontenci wciąż marudzili: „jak to, strzelać do tych talibów, to ma być zabawa? A co z wielką, wspaniałą Drugą Wojną Światową? To będzie niewypał”. Później sprzątali szczęki z podłogi. Gra była prawdziwym majstersztykiem, od którego nie dało się oderwać. To był król. Władca niestety umarł, śmiercią naturalną. Jego zdeformowane, kazirodcze dzieci (czytaj: odcinanie kuponów od wielkiego hitu) mogły sprzedawać się nawet lepiej, ale lepsze nie były. W tle pojawiło się bardzo udane Bad Company 2, ale niczego nie zmieniło, No i nadeszła „trójka”, stopniowo, z każdym kolejnym DLC coraz bardziej wywracając wszystko do góry nogami.
MAMY REGENTA, NIE KRÓLA
W takim razie Battlefield 3 jest królem? Nie, pójść tak daleko się nie odważę. Jest jednak regentem, zasiadającym na tronie do czasu, aż nie nadejdzie prawowity następca. Pilnuje korony przed wyciągniętymi w jej kierunku łapami kolejnych gier z serii Call of Duty, które na królewskie insygnia na pewno nie zasługują. Kto zostanie następcą? Możliwości są dwie i tylko dwie. Władcą serc graczy może okazać się Battlefield 4, o którym usłyszymy już za parę dni. Może, ale nie musi. Batalię ma szansę wygrać nowe Call of Duty. By się tak jednak stało, potrzeba zmienionej formuły, nowego silnika graficznego i nowych pomysłów. Taką sytuację umożliwi nadchodząca generacja konsol, która siłą rzeczy wymusi zmiany na Activision. Do tego czasu króla nie ma. Scheda po pierwszym Modern Warfare wciąż trwa, z trzecim Battlefieldem zasiadającym na tronie, ale bez korony. Mamy regenta, chcemy króla. EA, Activision, czas przenieść batalię na nowy, wyższy poziom.