Marvel postawił w tym roku na jedną kartę. „Deadpool i Wolverine” jest jedynym filmem z cyklu MCU, który trafi do kin w tym roku. A czy ten gambit wypalił? Czy występ Ryana Reynoldsa powalił? No i czy Hugh Jackman się nie wypalił? Recenzja bez spoilerów.
OCENA
Deadpool jest jednym z najbardziej lubianych bohaterów Marvela, a grający go Ryan Reynolds zrobił z tej postaci ikonę popkultury. Najemnik z niewyparzoną gębą bawił i wzruszał już w trzech dwóch kinowych filmach, które dała nam kupiona już po ich premierze przez Disneya wytwórnia Fox. Dzięki tej transakcji nieśmiertelny żartowniś trafił zaś do MCU, a Kevin Feige miał na „Deadpoola 3” niezły pomysł.
Okazało się bowiem, że trzeci film o Wadzie Wilsonie to nie „Deadpool 3” per se, tylko bardziej taki double feature tudzież crossover. Chociaż aktor wcielający się w Jamesa Howletta po dojrzałym „Loganie” już raz schował szpony (i twierdził, że na dobre!), to udało się go namówić na powrót do roli w „Deadpoolu i Wolverinie”. No i tym razem Hugh Jackman pojawił się wreszcie w ikonicznym żółtym wdzianku.
Czytaj inne nasze teksty dotyczące Marvela:
„Deadpool i Wolverine” - recenzja
Ostatnie kilka projektów ze stajni Marvel Studios okazało się niewypałami, a siostrzane „Gwiezdne wojny”, należące przecież do tej samej korporacji, również nie radzą sobie najlepiej. Widzowie są już zmęczeni zarówno liczbą produkcji kierowanych do nich, jak i ich pikującą jakością. Skupienie się przez Disneya w 2024 r. wyłącznie na „Deadpoolu i Wolverinie” to był cwany ruch.
Tytułowi bohaterowie oraz wcielający się w nich aktorzy są zaś przez fandom uwielbiani, a Ryan Reynolds faktycznie jest ekranowym „Mesjaszem Marvela”. Jeśli ktoś miał przywrócić wiarę fanom, że MCU nie ma swoich najlepszych chwil za sobą, to właśnie on do spółki z Hugh Jackmanem. Pozostała tylko jedna kwestia: czy udało się im nie wyrżnąć na ostatniej prostej?
Udzielając odpowiedzi na to pytanie na gorąco po seansie powiem w dwóch słowach tyle: jak najbardziej! Deadpool z Wolverinem łapią kilka srok za ogon, ale potem trzymają je w garści niczym wróble. Fabuła związana bezpośrednio z MCU, masa fajnych cameo i fan service z tego dobrego gatunku, podlane przerysowaną przemocą i kloacznym humorem, to dokładnie to, czego po tym filmie oczekiwałem.
Cała marketingowa pompa poszła w 2024 r. w ten jeden projekt, który na papierze był samograjem. Do tego Marvel wykorzystał tę okazję nie tylko do wysłania listu miłosnego do produkcji na podstawie komiksów tego wydawnictwa sprzed ery MCU (i to ze smakiem, a nie jak w przypadku DC i „Flasha”!), ale i do posypania głowy popiołem i przyznania się ustami burzącego czwartą ścianę bohatera do błędów.
Sto procent Marvela w Marvelu.
To po prostu widać, że Ryan Reynolds i Hugh Jackman kochają swoje postaci, a Kevin Feige mimo kilku wpadek nadal trafnie potrafi zidentyfikować, czego fani potrzebują akurat dziś. Z jednej strony dostajemy tu jeszcze więcej tego samego, gdyż Deadpool nadal jest tą samą zwariowaną tykającą ludzką bombą, ale zgorzkniały Wolverine jest dla niego idealną kontrastową przeciwwagą.
Tak jak pierwszy film z serii traktował o miłości, a drugi o rodzinie, tak trzeci skupia się na sile przyjaźni czy innym… czymś. „Deadpool i Wolverine” to rasowy bromance i ogląda się go z nieschodzącym z twarzy uśmiechem od ucha do ucha. Żarty sytuacyjne oraz w formie onelinerów faktycznie śmieszą, a jeśli już powodują zażenowanie, bo i to się zdarza, to dlatego, że miały to robić.
Pozostali członkowie obsady, chociaż nieco przyćmieni tytułowymi bohaterami, również dają radę. W ramach „Deadpoola i Wolverine’a” powraca kilka znanych twarzy, ale do tego dochodzą zupełnie nowe postaci idealnie pasujące do konwencji. Nie traktują samych siebie ani świata śmiertelnie poważnie, a nawet jeśli są jednowymiarowymi archetypami ani karykaturami, to pasują do konwencji.
Jedyne, z czym mógłbym mieć zgryz, to z tym, że zmarginalizowano obsadę drugoplanową z poprzednich dwóch filmów o Deadpoolu. To nie tak, że nie ma ich tu wcale („Hej, Yukio!”), ale scenariusz rzucił głównego bohatera dość szybko w nowe, przynajmniej dla niego, towarzystwo. To go na szczęście nie przyćmiło - bo wiadomo, że za każdy dłuższy występ gościnny trzeba posmarować…
No i właśnie: co z tymi wszystkimi cameo oraz mutantami z MCU?
Ponieważ to recenzja bez spoilerów, to temu, kto dokładnie prócz tytułowych bohaterów pojawił się na ekranie, przyjrzymy się w osobnych artykułach. Tutaj powiem jedynie tyle, że Marvel wykonał kawał dobrej roboty ze zwiastunami, bo zdradzają sporo, ale nie aż tyle, co te do „Spider-Manów” od Sony, a film i tak zaskoczył. Kilka razy!
Najważniejsze jest jednak to, że te wszystkie występy gościnne i motyw multiwersum to jedynie dodatek, a nie clou programu. „Deadpool i Wolverine” mogą meldować K.E.V.I.N.-owi wykonanie zadania. Udało się im pogodzić pozornie niemożliwe, a film jest hołdem dla X-Menów i innych ekranizacji Marvela od wytwórni Fox, jak i świetnym zwieńczeniem trylogii Ryana Reynoldsa.
Jestem pewien, że fani docenią ogrom pracy włożony w tę produkcję i rozbudzi ona na nowo apetyt na kolejne ekranizacje komiksów Marvela. Liczę tylko na to, że Disney nie spocznie teraz na laurach i pójdzie za ciosem, a nadchodzące seriale oraz zapowiedziane na przyszły rok filmy utrzymają ten poziom. Żółta kartka za „Secret Invastion” w czerwoną się nie zmieniła, ale pamiętajmy, że ona była!
„Deadpool i Wolverine” nie odcina też w ordynarny sposób kuponów, a jeśli już gra na nostalgicznej nucie, to w porozumieniu z widzem. Nie został też złożony na ołtarzu budowania przyszłości franczyzy, chociaż pewnie studio korciło, by wykorzystać go do zarysowania tuzina kolejnych projektów albo zrobienia z niego preludium do „Avengers: Secret Wars”. Ode mnie leci dyszka.
Premiera filmu „Deadpool i Wolverine” została zaplanowana na 26 lipca 2024 r.