Tak się robi adaptacje gier RPG. Wyszła świetna przygodówka fantasy nie tylko dla fanów oryginału
W latach 80. "Dungeons & Dragons" stało się częścią satanic panic. Nerdzi niezbyt się przejmowali zarzutami tak zwanych obrońców tak zwanej moralności. Tłumaczyli więc rodzicom, że w trakcie gry wcale nie wzywają szatana, a jak ich postać zginie, oni nie popełnią samobójstwa(sic!) i wciąż chętnie uciekali w fantastyczny świat "Lochów i Smoków". Niesława to zawsze dobry sposób na reklamę, ale szczyt swojej popularności tytuł osiągnął wiele lat po tym, jak między bajki włożono historie o okultystycznych rytuałach odprawianych podczas rozgrywek.
OCENA
"Dungeons & Dragons" światło dzienne ujrzały w 1974 roku. Największym zainteresowaniem graczy cieszyły się jednak w 2017 roku. Dla Hollywood to było jak objawienie, bo przecież już wtedy pre-sold franchises stało. Przy adaptacjach książek, komiksów, czy właśnie gier zawsze można bowiem liczyć, że fani oryginału tłumnie do kin pognają. Dlatego w tym wypadku fabryce snów nie przeszkadzało nawet, że wcześniej zdarzyło jej się na pierwowzorze sparzyć.
Do "Dungeons & Dragons" Hollywood podchodziło już kilkukrotnie. Jeszcze w latach 80. w "Zagrajmy w "Lochy i potwory"" Tom Hanks wcielał się w młodzieńca, którego wzorowana na "Lochach i Smokach" gra doprowadza na skraj szaleństwa. W 2000 roku w formie średniobudżetowego fantasy wyszła natomiast pełnoprawna adaptacja RPG-a, czyli "Lochy i Smoki". Jeremy Irons z pewnością nie chce pamiętać, że w tym zagrał, bo film okazał się porażką tak artystyczną, jak i komercyjną (doczekał się jednak dwóch sequeli, z czego jeden jest gorszy od drugiego). Teraz fabryka snów wyłożyła 150 mln dolarów, aby nie zaliczyć kolejnej wtopy i widzowie wychodzili z kin równie zadowoleni, co krytycy.
Czytaj także:
- Dla pieniędzy zekranizują nawet twoją matkę. Oto najdziwniejsze inspiracje Hollywood
- "Dungeons & Dragons: Złodziejski honor" wygrywa z "Johnem Wickiem 4". Film zarobił krocie
- Wydawcy "Dungeons & Dragons" wycofują pojęcie rasy. Oskarżano ich o rasizm
- Lepszy niż "Władca Pierścieni" Amazona czy klon MCU? Skrajne opinie o filmie "Dungeons & Dragons"
Dungeons & Dragons: Złodziejski honor - recenzja filmu fantasy
Nowe "Dungeons & Dragons" świetnie się ogląda, głównie dlatego, że w czasach, kiedy zamiast filmów mamy filmowe uniwersa, "Złodziejski honor" nie sprawdza się jedynie jako część większej metanarracji. Oczywiście, światło zza furtki do sequeli i spin-offów może was oślepić, ale nie czuć, żeby był to prolog. Nie zostawia widzów z szeregiem pootwieranych wątków. Scenariusz funkcjonuje według wyznaczonych sobie zasad, aby porwać nas jako samodzielna, zamknięta opowieść, a nie rozsypywać się na każdym kroku. To tylko i aż przygodówka fantasy, której twórcy przeprowadzają nas z punktu A do puntu B, zaliczając po drodze kilka sidequestów.
Jak wszyscy fani RPG-ów dobrze wiedzą, przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę. Bohaterowie "Dungeons & Dragons" zerwali się z wyobraźni Jamesa Gunna. To underdogi, którym kompas moralny mocno szwankuje. Uzbrojeni przede wszystkim w moc przyjaźni, bard Edgin, barbarzyńska Holga, magik-amator Simon i zmiennokształtna Doric rzucają wyzwanie oszustowi Forge'owi wspieranemu przez potężną czarodziejkę. Przygotowują więc widowiskowy skok na skarbiec swojego przeciwnika, dzięki czemu zamierzają nie tylko się wzbogacić, ale też wyrównać rachunki za dawną zdradę.
Bohaterowie odwiedzają kolejne miejsca, zdobywają potrzebne artefakty i expią na potęgę, aby twórcy mogli pokazać nam najciekawsze zakątki świata przedstawionego. Nie oszukujmy się. Momentami wygląda on jak z jakiegoś stocka z krajobrazami z opowieści fantasy. Wyjątkowo generycznie prezentuje się zarządzane przez Forge'a Neverwinter. Nie jest to jednak ważne, bo Jonathan Goldstein i John Francis Daley zachowują się jak już trochę podpici mistrzowie gry podczas przydługiej sesji. Nie tylko ciągle zagęszczają atmosferę, ale też stawiają na drodze Edgina i jego drużyny coraz wymyślniejsze stworzenia. Żywiące się myślami mózgi chodzą więc na swoich małych nóżkach, a smok zdecydowanie powinien przejść na dietę.
Dungeons & Dragons: Złodziejski honor nie tylko dla fanów gry
Może i twórcom zdarza się łopatą uderzać w melodramatyczne tony, ale nikt tu nie udaje, że chodzi o coś więcej niż dobrą zabawę. Co prawda to opowieść o przepracowywaniu straty, naprawie utraconych relacji rodzinnych, zrozumieniu, że to, czego zawsze pragnęliśmy, jest bliżej, niż myśleliśmy, bla, bla, bla. Goldstein i Daley mają instynkt samozachowawczy. Co prawda opierają przesłanie na prostych morałach, ale robią to za pomocą gówniarskich odzywek i niewybrednych żartów. Kiedy bohaterowie się przekomarzają i wymyślają nowe sposoby, jak zagrać Forge'owi na nosie, poczujecie się wręcz jak podczas sesji "Dungeons & Dragons" w gimnazjum. Ach tak, zapach potu i piwnicy rodziców jednego z kumpli aż drażni nozdrza.
Chociaż główna rola ewidentnie została napisana z myślą o Ryanie Reynoldsie, Chris Pine świetnie sobie radzi jako wygadany Edgin. Ma dużo urokliwego luzu, kiedy wdaje się w pyskówki i wciela w życie kolejne absurdalne plany wykaraskania się z tarapatów. Michelle Rodriguez może i nie robi nic, czego już byśmy wcześniej nie widzieli, ale jej Helga wypada bezbłędnie. Show kradnie jednak Hugh Grant kreujący Forge'a. Swoją wyważoną angielską dystynkcję podważa groteskową ironią, serwując nam wybuchową mieszankę na kształt lorda Farquaada ze "Shreka". Kiedy nie możemy akurat go podziwiać, na wysokości zadania staje młoda gwardia, czyli Justice Smith i Sophia Lillis. Ta chemia między Simonem a Doric jest tak hipnotyzująca, co zabawna. Naznaczona nieporadnością i niezręcznością bohaterów.
Nie ma w "Dungeons & Dragons" chwili nudy. "Złodziejski honor" z każdej strony przeładowany jest atrakcjami. Na pewno jednak nie okazuje się przebodźcowany. Easter eggi dają nam znać, że twórcy są fanami oryginału, ale swoją geekozę trzymają na wodzy. Dzięki temu, żeby dobrze bawić się podczas seansu, nie musicie nawet wiedzieć, jak wyglądają podręczniki do gry. Mimo to za sprawą filmu zrozumiecie, czemu są takie grube i tyle osób wciąż na wiele godzin zatraca się w kolejnych sesjach. Goldstein i Daley przygotowali dla widzów fabułę, przy której kośćmi chce się rzucać nawet dłużej, niż jest nam to dane.
Premiera filmu "Dungeons & Dragons: Złodziejski honor" w piątek, 14 kwietnia w kinach.