REKLAMA

Ten kinowy hit to niezła adaptacja fatalnej książki. Mam z nim jednak pewien problem

Jeśli na fali popularności Colleen Hoover przeszło wam przez myśl, że w sumie to chętnie zapoznalibyście się z twórczością pisarki, to nie czytajcie książki "It Ends With Us" - w kinie zadebiutował film, który sto razy lepiej zobrazował to, co autorka chciała przekazać w powieści. To jednak wciąż produkcja, która ma sporo wad i mam z nią pewien problem.

it ends with us recenzja colleen hoover
REKLAMA

Colleen Hoover to nazwisko, które z pewnością przewinęło się wielu osobom na TikToku, w tym również mnie. Z początku myślałam, że "It Ends With Us" należy do grona tych mniej udanych powieści z Wattpada czy też literatury young adult, ale okazało się, że to po prostu romans. I to w sumie nie byle jaki - wydana w 2016 r. książka do 2019 r. sprzedała się w ponad milionie egzemplarzy na całym świecie, a w 2021 r. ponownie rozsławił ją TikTok. W 2022 r. tytuł uplasował się na 1. miejscu bestsellerów "The New York Times", a rok później został okrzyknięty najlepiej sprzedającą się powieścią. Ostatecznie "It Ends With Us" dostała książkową kontynuację, a kilka dni temu mieliśmy okazję zobaczyć filmową adaptację pierwszej części w reżyserii Justina Baldoniego z Blake Lively w roli głównej. Jak wypadła na tle materiału źródłowego? Czy da się to oglądać? Mam pewne wątpliwości.

REKLAMA

It Ends With Us: recenzja adaptacji powieści Colleen Hoover

Bohaterką "It Ends With Us" jest Lily Bloom (Blake Lively). Dziewczyna po rodzinnych przejściach wyprowadza się z rodzinnej Plethory w stanie Maine, by zacząć nowy rozdział w wymarzonym Bostonie, gdzie zamierza otworzyć swoją kwiaciarnię. Wracając z pogrzebu ojca udaje się w ustronne miejsce, by w spokoju oddać się przemyśleniom. Na dachu wieżowca poznaje neurochirurga Ryle'a Kincaida (Justin Baldoni), z którym prowadzi intrygującą rozmowę, a wkrótce po tym ich drogi się rozchodzą.

Jakiś czas później para spotyka się ponownie i zaczyna żywić do siebie głębsze uczucia, a ich relacja zaczyna się coraz bardziej rozwijać. Nieoczekiwanie Lily spotyka swoją licealną miłość, Atlasa Corrigana (Brandon Sklenar), z którym lata temu łączyła ich wyjątkowa więź. Od tej pory Ryle staje się coraz bardziej podejrzliwy w stosunku Lily, co sprawia, że ich związek staje pod znakiem zapytania.

"It Ends With Us"

Na początku muszę przyznać, że film "It Ends With Us" pozytywnie mnie zaskoczył - pierwszy raz od dawna adaptacja okazała się być dużo, dużo lepsza od materiału źródłowego. Fakt faktem - książka została niemal jeden do jednego przeniesiona na ekran, jednak dopiero po seansie bardziej zrozumiałam, jaki był jej przekaz (a szczególnie sens tytułu). Blake Lively, pomijając irytujące przygryzanie wargi, jako Lily Bloom wypadła świetnie. Jej stylizacje i fryzury pasowały do charakteru jej bohaterki-kwiaciarki, była wiarygodna w swojej grze, co mnie dosyć zaskoczyło, bo w pewnych momentach poruszyła moje najczulsze struny. To zresztą było ciekawe doświadczenie zobaczyć ją na ekranie po kilku latach nieobecności w branży.

Na początku miałam wątpliwości co do castingu (choć jednocześnie brawa dla twórców za młodszą wersję Lily Bloom, bo Isabela Ferrer była strzałem w dziesiątkę) - nie pasowali mi kompletnie Brandon Sklenar w roli Atlasa oraz Jenny Slate w roli Allysy. Dużo lepiej poznawało mi się te postaci podczas lektury, ale może to również wynikać z tego, że w tej historii mieli dużo więcej czasu, żeby się poznać - w filmie fabuła gnała do przodu jak szalona i podejrzewam, że to względu na chęć zachowania niemal wszystkich wątków z powieści.

Mimo to twórcom udało się skondensować fabułę, która była wartka i logiczna - przez niektóre fragmenty książki (szczególnie te z listami do Ellen) trudno mi było przebrnąć. W filmie natomiast zastosowano sprytny trik z retrospekcją w kilku istotnych momentach, co było ogromnym plusem i pozwalało zrozumieć to, co dzieje się na ekranie.

Cały problem w produkcji tkwi w fabule, czyli ogólnie rzecz biorąc - w samej powieści. Bo o tyle, o ile film technicznie został zrealizowany naprawdę dobrze, to historia o przemocy w związku została moim zdaniem przedstawiona po łebkach, bez zagłębiania się w szczegóły i rozwiązana bardzo szybko. W ogóle ta opowieść w dużej mierze opiera się na przypadkach - nagle wszystkie klocki magicznie wskakują na swoje miejsce, nieoczekiwanie spotkania bohaterów prowadzą niemal natychmiast do przyjaźni, brakuje także logicznego wytłumaczenia na prozaiczne rzeczy (na przykład jak Lily radziła sobie sama w pracy czy kto pracował, kiedy nie było jej w kwiaciarni).

Podsumowując - produkcja "It Ends With Us" była lepsza niż się tego spodziewałam i to chyba pierwszy taki przypadek, że prędzej poleciłabym adaptację filmową niż materiał źródłowy. Jest w pewnym sensie poruszająca, ale i nieskomplikowana - wszystko dostajemy na tacy i w zasadzie już od samego początku (bez czytania książki) wiadomo, jakie będzie rozwiązanie tej historii. Fani powieści raczej będą się dobrze bawić, choć raczej nie jest to dzieło wysokich lotów, a bardziej niż samą opowieść uwagę przyciąga po prostu Blake Lively i jej stylizacje.

REKLAMA

O filmach czytaj więcej w Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA