Ten film był klapą w kinach. Niech chociaż narobi szumu na VOD

Nie, to nie jest nasza wina, że "Kaskader" poniósł klapę. Od dłuższego czasu Hollywood ma problemy z prostą matematyką. Wydaje na blockbustery coraz więcej, a potem robi wielkie oczy, bo jakimś cudem nie każdy tytuł może zarabiać grube setki milionów dolarów. Im wyższy budżet, tym większa granica opłacalności, a przecież widzowie nie mogą co chwilę wydawać pieniędzy na bilet do kina, żeby Fabryka Snów mogła ciągle liczyć zyski. To naturalne, ale włodarze wielkich wytwórni zdają się tego nie rozumieć, przez co szastają kasą na lewo i prawo.

"Kaskader" kosztował 150 mln dol., przez co, przy standardowym przeliczniku, granicę opłacalności osiągnąłby przy 375 mln. Nie udało mu się dobić nawet do połowy tej kwoty, bo zebrał w box offisie zaledwie 178 mln. To musiało zaboleć, bo przecież film wydawał się pewnym hitem. Przede wszystkim jest to bowiem lekka komedia pełna akcji. Obietnica zwiewnej rozrywki widzów jednak nie porwała, podobnie jak głośne nazwiska w obsadzie. W główną rolę wciela się przecież Ryan Gosling - gwiazdor największego hitu zeszłego roku "Barbie", którego gaża pochłonęła pewnie sporą część budżetu produkcji.

Gosling wciela się w Colta - tytułowego kaskadera, który pewnego dnia ulega groźnemu wypadkowi na planie. Rezygnuje przez to z dalszej kariery, aby użalać się nad sobą i pracować jako parkingowy. Przeszłość się o niego upomina, gdy podczas realizacji wysokobudżetowego filmu jego gwiazdor gdzieś znika. Główny bohater zgadza się go odszukać tylko dlatego, że za kamerą rzeczonej produkcji stoi jego dawna ukochana.

"Kaskader" to blockbuster w najczystszej postaci. Hollywoodzkie widowisko sprowadzone do swej esencji. Autotematyczna fabuła, pozwala twórcom brać w nawias niewiarygodności przedstawiane wydarzenia i spokojnie mnożyć kolejne sensacyjne atrakcje - pościgi, strzelaniny, wybuchy. Wszystko po to, abyśmy mogli docenić kaskaderkę. W końcu sam stojący za kamerą David Leitch niegdyś się nią parał, aż w końcu z kolegą po fachu Chadem Stachelskim postanowili zrobić "Johna Wicka". Potem ich drogi się rozeszły i Leitch samodzielnie już wyreżyserował jeszcze "Atomic Blonde", "Deadpoola 2" czy "Bullet Train". Jego nazwisko jest więc gwarancją wysmakowanych scen akcji.

W "Kaskaderze" kino akcji przenika się z konwencją komedii romantycznej. Gdy to ona przejmuje stery, nie jest już tak różowo. Film gubi bowiem wtedy tempo i przed ekranem naszą uwagę utrzymuje tylko chemia między wcielającymi się w główne role Ryanem Goslingiem i Emily Blunt. Tak, nie wszystko tu gra tak dobrze, jak oni. Pomimo mankamentów, na czele ze zbyt długą ekspozycją, to wciąż solidna dawka niezobowiązującej rozrywki.

Film najlepiej sprawdza się jako hołd dla kaskaderów, którzy od dawna ukryci są gdzieś w cieniu błyszczących na ekranie gwiazd. A to oni właśnie odwalają brudną robotę. I przez to należy im się szacunek każdego kinomana. Dlatego, aby symbolicznie docenić ich pracę, warto sięgnąć po tę produkcję. Niestety, pierwszą ku temu okazję już przegapiliśmy, więc teraz wypada, aby tytuł narobił szumu na platformach VOD, na których w naszym kraju wylądował w tym tygodniu. Na weekendowy seans nadaje się przecież idealnie.

Więcej na temat tego, co warto obejrzeć, poczytasz na Spider's Web: