Taika Waititi i jego piraci. Oceniamy serial "Nasza bandera znaczy śmierć" od HBO Max
"Nasza bandera znaczy śmierć" trafiło chwilę tomu do HBO Max. Producentem wykonawczym jest Taika Waititi, więc możecie się spodziewać pokręconego humoru w dużych ilościach. Jak udała się piracka produkcja odświeżonego serwisu? Naprawdę dobrze!
OCENA
Pierwszych sześć odcinków serialu "Nasza bandera znaczy śmierć" jest już dostępnych w HBO Max. To produkcja, w której Taika Waititi pełnił rolę producenta wykonawczego, stawał za kamerą, a nawet wcielił się w jednego z bohaterów. Nic dziwnego, że przesączona jest charakterystycznym dla niego poczuciem humoru. Awanturnicze przygody piratów jeszcze nigdy nie były tak śmieszne.
Przepis na "Nasza bandera znaczy śmierć" jest prosty i dobrze nam już znany. Twórcy biorą na warsztat wyświechtaną i dawno przebrzmiałą konwencję gatunkową, po czym stawiają ją na głowie. Serial HBO Max robi więc z narracją o piratach, to samo co "Co robimy w ukryciu" zrobiło ze schematem opowieści o wampirach - wyśmiewa ją z pastiszowym urokiem. Protagonista jest bowiem całkowitym przeciwieństwem pirackich bohaterów wiele dekad temu granych przez Douglasa Fairbanksa, Errola Flynna czy Burta Lancastera.
To nie awanturnicze życie wybrało Stede'a Bonneta, tylko on wybrał awanturnicze życie. Zamożny właściciel ziemski pewnego razu po prostu porzucił swoją rodzinę i postanowił wypłynąć w morze, aby rozkoszować się pirackimi rozbojami. Co innego, że zupełnie się do tego nie nadaje. Gdzie mu stawać do widowiskowych pojedynków, skoro jako dziecko nie mógł nawet patrzeć, jak ojciec zabija gęś. Dlatego teraz napada na małe łodzie rybackie, których abordaż kończy się zdobyciem niezbyt imponującej roślinki.
Nasza bandera znaczy śmierć - recenzja serialu HBO Max
David Jenkins bardzo luźno traktuje prawdziwą historię o Bonnecie, który w 1717 roku faktycznie porzucił rodzinę i życie bogacza, aby przeżywać morskie przygody. Twórca serialu dostrzega w nim typowo współczesnego człowieka, który przyzwyczajony do wygód i bezpieczeństwa, zamiast siłowo, woli wszelkie konflikty rozwiązywać drogą dyplomacji. Nosi w sobie demokratyczne wartości, dlatego kiedy przychodzi czas wybrać banderę statku, każe każdemu członkowi załogi zaproponować własną jej wizję.
Jenkins na ołtarzu humoru poświęca realia historyczne, aby uwspółcześnić swoją opowieść. Zobaczymy tu nawet piracką wersję mailowego przekrętu z księciem proszącym o pieniądze, które zwróci z nawiązką, gdy odzyska swoje bogactwo. "Nasza bandera znaczy śmierć" to awanturnicza przygoda pisana nowoczesnym językiem. Dlatego statek Bonneta staje się społecznym mikrokosmosem. Mamy tu załogę złożoną z osób o różnym kolorze skóry, płci i orientacji seksualnej. Oczywiście, każdy z nich prędzej czy później okazuje się przerysowany do granic możliwości.
Chociaż humor jest tu raczej niedojrzały i nawet malowanie męskiego aktu erotycznego kończy się szkicem penisa, w gruncie rzeczy mamy do czynienia z ciepłą opowieścią o kryzysie wieku średniego. Tak jak Bonnet życiem rodzinnym, legendarny Czarnobrody okazuje się znudzony pirackimi awanturami. Osiągnął już wszystko i brakuje mu wyzwań. Nawet grabieże są dla niego zbyt łatwe, bo wszystkie potencjalne ofiary wskakują do wody, gdy tylko zobaczą banderę jego statku. Główny bohater wprowadza do jego świata powiew świeżości, dlatego bierze go pod swoje skrzydła i próbuje zrobić z niego twardziela. Sam chętnie będzie słuchał o etykiecie arystokratów i nauczy się, że pasywno-agresywne zachowania mogą ranić bardziej niż jego szpada.
Nasza bandera znaczy śmierć - czy warto obejrzeć serial HBO Max?
"Nasza bandera znaczy śmierć" to opowieść oparta na ciągłych kontrastach. Jenkins przeciwstawia sobie różne typy osobowości, aby wyciągnąć cały ich komiczny potencjał. Dlatego ekran aż iskrzy, kiedy w jednej scenie pojawiają się razem Bonnet i Czarnobrody. Rhys Darby i Taika Waititi to duet, od którego oczu nie sposób oderwać. Obaj przedstawiają swoich bohaterów w krzywym zwierciadle, udowadniając, że przeciwieństwa się przyciągają. Uzupełniają się bowiem nawzajem i uderzają nas groteską kiedy tylko mogą. Z takimi aktorami, scenariusz okazuje się istnym samograjem.
Chociaż atrakcja goni atrakcję, nie spodziewajcie się tu blockbusterowego przesytu "Piratów z Karaibów". Nie jest to w końcu ekranizacja kolejki górskiej z Disneylandu, tylko prosta opowieść, w której logikę zastępuje nonsens. Być może nawet za często i za bardzo. Niemniej jednak otrzymujemy bezpretensjonalną zabawę wyświechtanymi kliszami, nabierającymi w serialu nowej energii. Po każdym odcinku chce się krzyknąć "arrr" i przystąpić do abordażu na kolejny.
Pierwsze sześć odcinków serialu "Nasza bandera znaczy śmierć" obejrzycie w HBO Max.