REKLAMA

Netflix nie potrzebuje własnej „Gry o tron”. Co przejęcie twórców serialu może oznaczać dla przyszłości serwisu?

Pomimo słabego zakończenia, „Gra o tron” wciąż jest uznawana w środowisku za serial-fenomen. Dlatego w teorii nie powinno dziwić, że Netflix poszedł na kosztowną wojnę z innymi serwisami VOD o zdobycie showrunnerów hitu HBO. Ale stworzenie – dajmy na to – nowej „Gry o tron” zupełnie nie pasuje do obecnej strategii Netfliksa.

netflix gra o tron
REKLAMA
REKLAMA

David Benioff i D.B. Weiss podpisali wczoraj z Netfliksem opiewający na 200 mln dol. kontrakt na wyłączność. Zdyskredytowani w oczach wielu fanów „Gry o tron” twórcy mimo wszystko wciąż byli bardzo łakomym kąskiem dla serwisów streamingowych. Licytacja na ich usługi, rozciągnięte na kilka najbliższych lat, była więc bardzo zażarta. Ostatecznie Netflix wygrał jednak z Disneyem i Amazonem, które pozostały w grze najdłużej. Największa platforma streamingowa siłą rzeczy mogła wyłożyć na stół największą stawkę bez znacznych strat własnych. Oczywiście w oficjalnych komunikatach Benioff i Weiss nie szczędzili sobie wraz z Tedem Sarandosem komplementów. Obie strony zapewniały też opinię publiczną o podobnych gustach i artystycznej wizji na kolejne lata.

Warto jednak odłożyć na bok te PR-owe kawałki i na poważnie zastanowić się, co obecność Benioffa i Weissa może oznaczać dla przyszłości Netfliksa.

Przy wszystkich swoich wadach obaj twórcy udowodnili już, że dobrze czują się w dużych, epickich historiach z dużym budżetem. Zresztą właśnie dlatego to ten duet przygotuje co najmniej jeden nowy film „Gwiezdnych wojen”. Oczekiwania wobec ich nowego projektu będą ogromne. Część osób zapewne będzie go oglądać z nadzieją, że Benioffowi i Weissowi znowu powinie się noga, ale na pewno nie zabraknie też widzów po prostu zainteresowanych kolejnym serialem od showrunnerów najczęściej nagradzanej produkcji w historii.

Tylko, czy Netflix potrzebuje w swojej ofercie nowej „Gry o tron”? Można mieć poważne wątpliwości.

Warto na samym wstępie powiedzieć, że użyta w tym tekście trzykrotnie zbitka słów nie oznacza remake'u serialu HBO. D.B. Weiss i David Benioff mogli być showrunnerami „Gry o tron”, ale prawa do dzieł George'a R.R. Martina pozostały przy ich poprzednim pracodawcy. Mam tutaj raczej na myśli inną produkcję mającą jednak wiele cech wspólnych z opowieścią o Westeros. Chodzi m.in. o bogaty, rozbudowany świat, epicką historię, dużą obsadę, wysoki budżet i wykorzystanie efektów specjalnych.

Jeszcze w zeszłym roku część osób spekulowała, że takim dziełem na Netfliksie może być „Wiedźmin”.

Na podstawie dotychczas opublikowanych materiałów z produkcji można mieć jednak co do tego bardzo poważne wątpliwości. Obie historie mają co prawda w sobie elementy dark fantasy wzmocnionego przez realistyczny świat, ale skala opowiadanej historii jest mimo wszystko w „Wiedźminie” inna.

To dzieło skupione na trójce głównych bohaterów i łączących ich relacjach w odniesieniu do świata a nie na odwrót. Nawet Starkowie funkcjonowali w „Grze o tron” przede wszystkim jako elementy szerszej opowieści o władzy. A przecież również budżet i podstawowe założenia serialu Netfliksa wydają się nieporównywalnie skromniejsze niż te produkcji HBO. I nic w tym złego, po prostu nieszczególnie można te dwa dzieła ze sobą porównywać.

Znacznie bliższy „Grze o tron” wydaje się serial „Władca Pierścieni” od Amazona. Na temat serii wiemy jeszcze stosunkowo niewiele, ale wybór Drugiej Ery, olbrzymi budżet i imponująca liczba odcinków na sezon tworzą interesujący obraz. Pod wieloma względami ma to sens. Proza Martina jest znacznie bliższa twórczości J.R.R. Tolkiena niż dzieła Andrzeja Sapkowskiego. Również Amazon ma lepsze do Netfliksa powody, żeby ścigać się z HBO.

Wysokobudżetowy, wielosezonowy serial nijak nie pasuje do obecnej strategii platformy Netflix.

Od kilku lat serwis przede wszystkim na poszerzanie i różnicowanie swojej oferty. Byłoby pewną przesadą powiedzieć, że przedkłada zawsze ilość nad jakość, ale nadrzędnym celem jest zwiększanie liczby oryginalnych produkcji. Netflix dostrzega szklany sufit w Stanach Zjednoczonych oraz zbliżającą się wielkimi krokami konkurencję, dlatego planuje wykorzystać swoją przewagę na podbicie rynku azjatyckiego, europejskiego i południowoamerykańskiego. A żeby móc to osiągnąć potrzebuje nie tylko wielkich globalnych hitów postaci „Stranger Things” i „The Crown”, ale też produkcji bliskich kulturowo każdemu z tych rejonów.

Three Rings for the Elven-kings under the sky, pic.twitter.com/unJj1Bpde1

— The Lord of the Rings on Prime (@LOTRonPrime) February 15, 2019

Globalna strategia Netfliksa zakłada też, że każda produkcja bez względu na swoje powodzenie ma ograniczoną liczbę sezonów. Szefowie platformy bez skrupułów kasują ukochane przez widzów seriale. Z czasem koszty produkcji rosną, a oglądalność nie jest wcale lepsza od tego, co osiągnie dowolna z tańszych do zrobienia nowości. Uniknąć tego losu mogą tylko bardzo pojedyncze wyjątki, ale nie mają one wpływu na ogólne założenia. I też mogą liczyć co najwyższej na sześć-siedem sezonów.

REKLAMA

Amazonowi „Władca Pierścieni” jest potrzebny. Prime Video poza USA nadal jest mało popularnym serwisem bez jednoznacznego hitu na swoim koncie. Wyprodukował już niejeden dobry serial, ale żeby zawładnąć wyobraźnią widzów potrzebuje czegoś niezwykle mocnego. Netflix nie musi aż tak bardzo się starać. Co oczywiście nie znaczy, że firma nie powinna rozwijać swojej oferty. Robi to głównie za pomocą angażowania wybitnych twórców i aktorów.

Zatrudnienie na wyłączność Benioffa i Weissa nie wpisuje się w tę strategię, bo wszyscy wiemy, że nie stoją oni na poziomie porównywalnym z Alfonso Cuaronem czy Martinem Scorsese. To bardziej ruch PR-owy. Chęć pokazania wszystkim dookoła, że to wciąż Netflix tutaj rządzi. A Disney, Amazon i HBO mogą się co najwyżej zadowolić drugim miejscem. Dzięki współpracy z platformą duet reżysersko-scenariuszowy utrzyma się dłużej na powierzchni hollywoodzkiego blichtru. Wersja optymistyczna zakłada, że Benioff i Weiss udowodnią swoją produkcją „Star Wars” i serialem dla Netfliksa, że 8. sezon „Gry o tron” był wypadkiem przy pracy (choć fani swoje, a Emmy swoje). Podjęcie współpracy z duetem D&D to ruch kosztowny i w dużej mierze niepotrzebny, ale przecież nie od dzisiaj wiadomo, że polityka to bardziej gra pozorów niż logika.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA