REKLAMA

Chciałabym napisać, jak zły jest hit Netfliksa, ale szef zabronił mi przeklinać. To mnie pokonało

Stało się. Po raz kolejny postanowiłam zajrzeć do rankingu najchętniej oglądanych w naszym kraju produkcji na platformie Netflix. Jak zawsze liczyłam na to, że znajdę tam jakąkolwiek propozycję wartą uwagi. Ostatecznie wybór padł na film „Rzeźbiarz łez”. Po jego seansie jestem już przekonana, że chciałabym mieć umiejętność cofania czasu.

Recenzja filmu Rzeźbiarz łez, Netflix, hit
REKLAMA

„Rzeźbiarz łez to” to ekranizacja bestsellerowej włoskiej powieści o tym samym tytule, której autorką jest Erin Doom. Niepodważalny wydawniczy sukces wersji literackiej sprawił, że historię przeniesiono na ekrany. Nie wiem, kto podjął taką decyzję, ale pod żadnym względem nie była ona odpowiednia. To filmowe doświadczenie jest naprawdę wyjątkowo bolesne. Nie zgadza się tutaj wszystko, co tylko mogło. Nawet poruszana tematyka jest, mówiąc delikatnie, kontrowersyjna i niesmaczna. Osobiście czułam się podczas seansu tak, jakbym oglądała jakiś odcinek specjalny paradokumentu „Ukryta prawda” czy „Trudne sprawy”. Prywatnie nigdy nie chciałabym wracać myślami do tego tytułu, jednak muszę to zrobić z przyczyn zawodowych. Tak czy inaczej do końca zapierałam się rękami i nogami. Skoro już tu wszyscy jesteśmy, pocierpmy chociaż wspólnie. Razem raźniej.

REKLAMA

Rzeźbiarz łez faktycznie doprowadza do płaczu

Film „Rzeźbiarz łez” opowiada dość tragiczną historię dziewczynki imieniem Nica (Caterina Ferioli). W bardzo młodym wieku straciła oboje rodziców. Tylko ona przeżyła wypadek samochodowy. Została na świecie całkowicie sama. Trafia do sierocińca, a jej pierwsze chwile w tym miejscu nie należą do najprzyjemniejszych. Już od pierwszych kilku minut wie, że czeka ją tam istne piekło. Jej wychowawczyni na start odbiera wszystko, co dla niej cenne. Nie obchodzi ją kompletnie, że dziecko może mieć jakikolwiek nostalgiczny lub sentymentalny stosunek do przedmiotów. Nica znajduje swoje jedyne oparcie w nowopoznanej przyjaciółce. Dziewczyny szybko zżywają się ze sobą i pomagają sobie nawzajem na każdym kroku. Sam sierociniec jest miejscem raczej przerażającym. W jego murach krąży legenda o tajemniczym rzemieślniku tworzącym łzy. Według opowieści to właśnie on jest winien temu, że ludzkie serca są przepełnione strachem oraz obawami. Jest to oczywiście tytułowy Rzeźbiarz łez.

Nica przebywa w sierocińcu bardzo długo. Na przestrzeni tych ciężkich lat nikt nigdy nie chciał jej adoptować. Zagubiona dziewczyna powoli zaczyna już tracić nadzieję na lepszą przyszłość. Dorasta, a to jeszcze bardziej zmniejsza jej szanse na znalezienie nowej rodziny. Na szczęście w wieku nastoletnim pewne małżeństwo decyduje się na to, aby ją zaadoptować. Nica jest zachwycona i chce zrobić wszystko, żeby para nigdy nie zmieniła zdania. Milliganowie przyjeżdżają do sierocińca, żeby odebrać dziewczynę, ale ostatecznie opuszczają budek nie z jednym, a z dwójką dzieci. Nowi rodzice zafascynowali się chłopakiem imieniem Rigel (Simone Baldasseroni). Przyciągnął ich do siebie swoją subtelną grą na pianinie oraz tajemniczym spojrzeniem. Wracają zatem do domu we czwórkę. Nica od samego początku wie, że nie będzie tak łatwo, jak sobie wyobrażała. Z chłopakiem łączy ją coś więcej, niż jedynie wspólna tragiczna przeszłość.

Niepotrzebna teatralność

Po powyższym opisie większość z was pewnie wie, z czym mamy tutaj do czynienia. Zakazana miłość i to taka z gatunku skrajnie niepoprawnych. Co ciekawe, początek filmu wcale nie zapowiadał tej dziwnej telenoweli. Pierwsze sceny mocno sugerują, że będzie to tytuł ciężki, opowiadający o trudnym życiu małych dzieci w sierocińcu, gdzie wychowawczyni rządzi niesamowicie twardą rękę. Nie dajcie się jednak zmylić. Ten watek później okaże się kompletnie nieistotny dla fabuły. Znalazł się w niej chyba tylko po to, żeby podbić czymś dramat. Jest do bólu przerysowany, uderza w najprostsze emocje. Odnoszę też nieodparte wrażenie, że twórcy (albo autorka literackiego oryginału, albo wszyscy) chcieli bardzo na siłę spoetyzować treść. Sama wyimaginowana postać Rzeźbiarza łez jest mocno teatralna. Stosowana jest jako metafora praktycznie przez cały film. Bardzo szybko staje się to wręcz absurdalne. Bohaterowie tłumaczą tą legendą dosłownie każde zachowanie lub jakąkolwiek myśl. Ciężko uwierzyć, że mają w głowie cokolwiek poza tym.

Nie chcę oczywiście zabrzmieć w tym miejscu tak, jakbym naśmiewała się z traum. Absolutnie nie. To zrozumiałe, że Nica i Rigel zachowują się raczej nietypowo. Przeżyli wiele złego w bardzo młodym wieku. Zapewne chcieli jakoś uciec od przytłaczjącej rzeczywistości i zwyczajnie kogokolwiek obwinić za swój los. Tak jest zawsze łatwiej. Jednak tym motywem nie można tłumaczyć wszystkich filmowych nieścisłości czy absurdów. Nagle okazałoby się pewnie, że „Rzeźbiarz łez” to produkcja wyjątkowa i wielowymiarowa, a tak nie jest. Te poetyckie zagrania to jedynie fasada. W środku wszystko jest zgniłe i śmierdzi na kilometr. W pewnym momencie nie da się tego brać kompletnie na poważnie. Całość jest skonstruowana wręcz topornie. Sam wszechobecny mrok jest tak kuriozalny, że przypomina pierwsze filmowe odsłony „Zmierzchu”. Z tą różnicą, że ze „Zmierzchu” po latach się śmiejemy, gdyż ten tytuł był na swój sposób przyjemnie tragiczny. „Rzeźbiarzowi łez” nie wróżę podobnej przyszłości, ponieważ poruszany w nim wątek zakazanej miłości nie jest… zwyczajny. Dotyczy przecież adopcyjnego rodzeństwa, co jest nie tyle kontrowersyjne, co po prostu niesmaczne.

Oficjalny zwiastun filmu Rzeźbiarz łez, dostępnego na platformie Netflix

Film Rzeźbiarz łez to pretekst do stworzenia marnego erotyka

REKLAMA

Tak, wiem, różne rzeczy się w życiu dzieją. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, w jakim kierunku poprowadzi nas głos serca. Ale mamy w tym wszystkim własny rozum oraz prawo głosu. Nica doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co czuje do Rigela. Udawała, że go nienawidzi tylko po to, aby ukryć prawdę. Mówi to zresztą w pewnym momencie wprost. Dlaczego więc nie odezwała się ani słowem, gdy jej nowi rodzice postanowili wziąć chłopaka do domu? Zrobiła to dla życiowej fabuły? Można się jedynie domyślać, ale pewne jest tylko jedno – było to skrajnie nierozsądne. W ogóle sam proces adopcyjny jest bardzo dziwny. Zazwyczaj to niezwykle skomplikowana i czasochłonna procedura. W tym filmie nie jest. O dziewczynę trzeba było się starać, o chłopaka już nie. Wygląda to dosłownie tak, jakby rodzina skorzystała z jakiejś chorej promocji – dwa w cenie jednego. Przepraszam z góry za to porównanie, ale to zwyczajnie nie ma żadnego sensu. Poza tym produkcję „Rzeźbiarz łez” trzeba odbierać w sposób humorystyczny, jeżeli chcemy oszczędzić swoją psychikę.

Wspólnie dochodzimy więc do momentu, w którym „Zmierzch” łączy się z „After”. Przecież w tej opowieści skierowanej do młodzieży (tak, to pada w opisie książki) musi wystąpić erotyzm. Nica i Rigel długo nie wytrzymują z dala od siebie. Nawet jak rozmawiają o pogodzie, ich ciała znajdują się w odległości kilkunastu centymetrów. Pewnie ktoś mógłby stwierdzić, że jest to pewien rodzaj sensualności. Jest, ale ogląda się go wyjątkowo nieprzyjemnie. Każdy dotyk sprawia wrażenie niezwykle krępującego. Jakby para nie darzyła się wzajemnie żadnym głębszym uczuciem. Na ekranie obserwujemy zamiast tego monotonne naruszanie przestrzeni osobistej. Wszystko jest tutaj wymuszone – miłość, tragizm, mrok, emocjonalność. Naprawdę ciężko przez to przebrnąć. W szczególności biorąc pod uwagę fakt, że postacie są napisane najprawdopodobniej na kolanie, w czasie przerwy na kawę. Każdy ma dosłownie jedną cechę charakteru, wypowiada się okropnie nieskładnie i zachowuje się tak, jakby konsekwencje nie istniały. W pewnym momencie naszym oczom ukazuje się scena, gdy jedna w uczennic szkoły, do której uczęszcza Nica, pochyla się nad śpiącą w jej łóżku koleżanką i całuje ją w usta. Nigdy nie odważyła się powiedzieć jej, co naprawdę czuje, więc zamiast tego w obrzydliwy sposób narusza jej nietykalność cielesną. Oczywiście cały wątek jest skonstruowany tak, aby sprawiał wrażenie romantycznego, jednak nie dajcie się zwieść. Aż ciężko wraca mi się do tego myślami.

Osobiście było mi niedobrze podczas oglądania filmu „Rzeźbiarz łez”. Do tej pory skręca mnie za każdym razem, gdy przypomnę sobie o tym przekleństwie. Ten tytuł nie tylko mnie do siebie zniechęcił, ale też niesamowicie zirytował. Bardzo denerwuje mnie to, jak produkcje ukrywają swoje prawdziwe ja pod teatralną maską. Robią z tragedii pretekst do banalnej i kontrowersyjnej historyjki miłosnej. Na to powinien być chyba jakiś paragraf lub chociaż plansza ostrzegająca widzów. Tutaj nie udało się dosłownie nic. Opowieść sama w sobie jest skrajnie przewidywalna i na siłę spoetyzowana. Nie oglądajcie tego, dla własnego dobra. Był to najgorszy odcinek „Ukrytej prawdy”, jaki widziałam w życiu.

Film „Rzeźbiarz łez” można obejrzeć (na własną odpowiedzialność) na platformie Netflix.

Więcej o dramatach czytaj na platformie Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA