Tom Hanks wie, jak bardzo na przestrzeni ostatnich dekad zmieniło się kino. Zdaje sobie sprawę, że dzisiaj nie mógłby zagrać geja w "Filadelfii". Według niego publiczność jest już inna i nie zaakceptowałaby fałszu pod postacią heteroseksualnego mężczyzny grającego homoseksualistę. "To nie jest przestępstwo, to nie powód do płaczu" - mówi.
Tom Hanks jak tylko może stroi od skandali. Unika kontrowersji, przez co stał się takim dobrym wujkiem z Hollywood. Nie chciałby nikogo urazić, dlatego trudno spotkać osobę, która by go nie lubiła. Nie dość, że ma nienadszarpniętą reputację, to jeszcze jest świetnym aktorem. Na dowód tego, posiada na swoim koncie dwa Oscary. Gdyby jednak był trochę młodszy, jednego z nich by dzisiaj nie otrzymał.
Czasy się zmieniły, kino wygląda dziś inaczej niż kilka dekad temu. Aktualnie Hollywood próbuje być inkluzywne, a ludzie krzyczą o niesprawiedliwości, kiedy tylko zachodzi podejrzenie, że fabryka snów zdyskryminowała jakąś mniejszość społeczną. Dlatego, gdyby "Filadelfia" miała powstać współcześnie, wyglądałaby zupełnie inaczej. I nie zobaczylibyśmy w niej Toma Hanksa w roli homoseksualisty.
Tom Hanks nie mógłby dzisiaj zagrać geja w Filadelfii
Swojego pierwszego Oscara Tom Hanks zdobył za rolę chorego na AIDS geja, który został zwolniony z pracy. Bohater postanawia więc podać firmę do sądu i walczyć o sprawiedliwość. "Filadelfia" na stałe zapisała się na kartach historii kina, ale dzisiaj wyglądałaby zupełnie inaczej. I wcielający w Andrew Becketta aktor doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
W niedawnym wywiadzie dla The New York Times Tom Hanks stwierdził, że dzisiaj nie mógłby zagrać geja. Opowiedział dlaczego:
Tom Hanks nie widzi nic złego w tym, że nie mógłby dzisiaj zagrać geja. Dla niego to normalna kolej rzeczy. Widzowie są aktualnie wyczuleni na, jak to aktor nazywa, fałsz. Gdy heteroseksualny biały mężczyzna gra przedstawiciela mniejszości społecznej, zaraz rusza machina cancel culture. Lepiej więc się tego wystrzegać.