„Fear the Walking Dead” wykonuje odważny krok do przodu. Oby tylko nie w stronę przepaści
„Fear the Walking Dead” wróciło z drugą częścią 6. sezonu i nie bierze jeńców. Pierwsza dwa nowe odcinki wyglądają niczym epizody finałowe, które robią podwaliny pod nowe status quo.
OCENA
Miałem już okazję obejrzeć dwa nowe odcinki „Fear the Walking Dead”, które składają się na otwarcie drugiej części 6. serii: ósmy zatytułowany „The Door”, który wyemitowano wczoraj, a także dziewiąty, „Things Left to Do”, który premierę będzie miał na stacji AMC w następny poniedziałek. Oba w zgrabny sposób zamykają dotychczasowe wątki i otwierają twórcom furtkę do kolejnego odświeżenia formuły.
Co istotne, „Fear the Walking Dead” znowu budzi emocje, gdyż scenarzyści przypomnieli sobie, jak to jest… ubrudzić sobie ręce. Nie zdradzę oczywiście, kto ledwie minął się z kostuchą, a kto się z nią bliżej zaprzyjaźnił, ale cieszy, że w mojej głowie znów zagościła niepewność. Bohaterowie stracili, przynajmniej na chwilę, tzw. plot armor i na tym etapie można znowu spodziewać się uśmiercenia w zasadzie każdej postaci.
Uświadomiłem sobie przy tym, że z członkami obsady, którzy zastąpili nam rodzinę Alicji, spędziliśmy już więcej czasu niż z rodzicami i bratem dziewczyny.
„Fear the Walking Dead” startowało jako spin-off „The Walking Dead” pokazujący samą apokalipsę, a w jego epicentrum stanęła rodzina Clarków. Serial bardzo szybko dogonił jednak swojego starszego brata i często przetrzebiał obsadę (nierzadko w budzący kontrowersje sposób). Nadal są z nami Alicja, Victor, Lucjana i Daniel Salazar, ale i tak pojawiła się ogromna wyrwa, którą trzeba było jakoś wypełnić.
Okazuje się w dodatku, że Madison i Nick, czyli dwójka bohaterów uznawanych swego czasu za tych głównych, zagrała w mniejszej liczbie odcinków (45 i 44) niż dokooptowani dopiero w 4. sezonie (!) rewolwerowiec John Dorie (47), jego żona June (47), kronikarka Althea (48) i przybyły z „The Walking Dead” poprzez crossover Morgan Jones (48). Alicja, Victor, Lucjana i Daniel w zasadzie zeszli już na drugi plan…
I to właśnie w tym momencie, gdy zaszła ta symboliczna zmiana w układzie sił, seria „The Walking Dead” przypomniała nam o kruchości ludzkiego życia.
Oczywiście uśmiercenie jednej z ważniejszych postaci w serialu o apokalipsie zombie zawsze działa orzeźwiająco, ale pamiętajmy, że jedynie na krótką metę. „Fear the Walking Dead” musi pilnie znaleźć źródło emocji gdzieś indziej, bo inaczej ten krótki zryw skończy się i śmierć mówiłem, że nie zdradzę, kogo! pójdzie na marne. Niestety jak na razie nie widać na horyzoncie niczego, co mogłoby stać się nowym motywem przewodnim.
Mam też wrażenie, że kręcimy się w miejscu, a ten cały wątek sporu pomiędzy podwładnymi Giny i naszymi dotychczasowymi protagonistami i ich nowymi sojusznikami już się wyczerpał i nic z niego dalej nie wyciśniemy. Nie jestem też przekonany, czy powtórka z historii, czyli założenie kolejnej osady, zapełnionej ludźmi chowającymi wobec siebie dawne urazy, to dobry przepis na sukces, czy też na katastrofę.
Przekonamy się o tym na szczęście już niedługo, gdyż kolejne odcinki „Fear the Walking Dead” emitowane są raz w tygodniu.
Twórcy w dodatku najwyraźniej są pewni, że mają jeszcze coś ciekawego do powiedzenia na temat Alicji i spółki, a kolejne odcinki „Fear the Walking Dead” udostępniane będą na antenie AMC Polska co tydzień o 3:00, czyli równo z premierą w Stanach Zjednoczonych, aż do 14 czerwca, ale z wyłączeniem 31 maja ze względu na amerykańskie święto. Oznacza to, że przed nami jeszcze osiem epizodów, a do tego zapowiedziano kolejny, siódmy już sezon serialu.
Nie powiem jednak, by mnie to cieszyło, bo wolałbym, aby stacja AMC przestała rozmieniać się na drobne, zakończyła seriale obecne od lat w emisji i dała nam to, na czym naprawdę nam zależy: powrót do akcji Ricka z Michonne oraz… spin-off poświęcony Neganowi. Ostatni odcinek trzeciej połowy 10. sezonu „The Walking Dead”, który był mu poświęcony, upewnił mnie w przekonaniu, że to właśnie tego nam trzeba…