REKLAMA

Halo, Netflix? Tu lata 80., chcemy cię pochwalić za wskrzeszenie kultowej serii

"Gliniarz z Beverly Hills" powraca, aby po 30 latach przerwy siać chaos na ulicach tytułowego miasta i rozruszać sztywniaków. Pyskaty jak zawsze i wściekły jak nigdy melduje się na służbie na Netfliksie. Pytanie tylko, jak ze swoim wyszczekaniem i zamiłowaniem do rozpierduchy odnajduje się we współczesnym świecie?

gliniarz z beverly hills 4 netflix recenzja co obejrzeć
REKLAMA

Całkiem dobrze. Szczerze mówiąc, lepiej niż można było się spodziewać. Ale przecież producentem filmu jest Jerry Bruckheimer, jeden z ojców sukcesu "Top Guna: Mavericka". On wie, jak odgrzewać stare kotlety, żebyśmy nie połamali sobie na nich zębów. Potrafi odnaleźć odpowiednie proporcje nostalgii i współczesnej wrażliwości. Nie tak dawno skutecznie udało mu się dzięki temu reanimować też "Bad Boysów", którym zdecydowanie bliżej do "Gliniarza z Beverly Hills". Obie serie to buddy cop movies. W "Axelu F" obowiązują więc te same zasady. Świat poszedł naprzód, bohaterowie się postarzeli, ale ich nowe problemy wymagają oldschoolowej brawury. Trochę tylko podrasowanej.

Pomimo upływu lat Axel wciąż jest w świetnej formie i pluje na wszelkie paragrafy. Cel uświęca środki, więc kiedy trzeba, główny bohater rekwiruje, a raczej kradnie pług śnieżny i goniąc przestępców ulicami Detroit, niszczy samochody, radiowozy i wszystko, co znajduje się na jego drodze. Już ten prolog, pokazuje, że 150 mln dolarów budżetu nie poszło na marne. Zaczynamy z grubej rury, bo Netflix zadbał, żeby było widać, że to jeden z jego najdroższych filmów. Od samego początku atakuje nas kolejnymi scenami akcji, serwując nam mieszankę akcji i humoru. Może nie wybuchową, ale na pewno solidną.

REKLAMA

Gliniarz z Beverly Hills: Axel F - recenzja filmu Netfliksa

Sceny akcji, jak to na Netfliksie, nie mogą konkurować z ekscesami hollywoodzkich blockbusterów. To wciąż kaliber streamingowy, nie kinowy. Ekranowa rozwałka nie jest jednak tak płaska jak w "Gray Manie" czy "Misji Stone". Nie mamy do czynienia z pustym szpanem wysokim budżetem, od którego szczęka na podłogę może opaść co najwyżej z ziewania. Tu się dzieje, to się ogląda. Stojący za kamerą Mark Malloy wyciska nawet z tego jakieś emocje. Wzorem formuły "Bad Boys for Life" główny bohater jeszcze bowiem nie wydoroślał, ale musi dorosnąć. Dawny znajomy Billy Rosewood informuje go, że jego ponad 30-letnia córka znalazła się w niebezpieczeństwie. Jako prawniczka podjęła się obrony mężczyzny oskarżonego o morderstwo policjanta i ktoś bardzo chce, aby sprawę porzuciła. Uzbrojony w charyzmatyczny uśmiech Foley rusza więc do Beverly Hills, aby ją ratować. Tym samym sensacyjne atrakcje działają w służbie przepracowywania relacji Axela z Jane. Melodramatyzm nie przeszkadza, bo reżyser zawsze dba, aby łamać go pościgami, strzelaninami, wybuchami, albo chociaż suchymi żartami.

Gliniarz z Beverly Hills: Axel F - Netflix - recenzja - co obejrzeć?

Co z tego, że intryga kryminalna jest cienka jak kartoteka niemowlaka i łatwo można przewidzieć, w którą stronę zmierza akcja. Ze swoim zwiewnym charakterem nowy "Gliniarz z Beverly Hills" nie przejmuje się takimi błahostkami i pędzi na złamanie karku, aby sprawić nam jak największą frajdę. Przypomina w ten sposób, za co pokochaliśmy pierwsze części serii, dostosowując ją do nowych czasów. Główna idea filmu opiera się więc na zderzeniu starego z nowym. Wyszczekanie Axela nie zawsze się już sprawdza. Kiedy próbuje dostać się do ekskluzywnego klubu, córka musi ratować go przed totalną kompromitacją. Nie sprawdza się też podważanie męskości młodego detektywa Abbota, który jest nieczuły na zarzuty o zniewieściałość. Zresztą jak na słabego pilota śmigłowca i tak okazuje się całkiem porywczym i twardym policjantem.

"Gliniarz z Beverly Hills: Axel F" nie neguje swojego rodowodu, nie zaprzecza, że wywodzi się z zupełnie innej epoki. Nie uderza jednak w sentymentalne tony, w stylu "kiedyś to były czasy, teraz nie ma czasów". Woli uciekać w geriartyczne żarty, bo przecież John Taggart pojawia się, głównie po to, aby ponarzekać na życie małżeńskie i opowiedzieć o przeroście prostaty. Dzięki temu film wykazuje się młodzieńczą werwą i zadziornością. Taką też energię wprowadza do produkcji Eddie Murphy. To aż zadziwiające, z jaką naturalnością przyszło ponowne wcielenie się w głównego bohatera. Wypada znacznie lepiej niż w "Księciu w Nowym Jorku 2". Mimo to najbardziej błyszczy tu debiutujący w serii Kevin Bacon. Z dystansem wciela się w kapitana Granta, bawiąc się swoją rolą. Przerysowany w swej powadze i pewnością siebie podporządkowuje sobie ekranową przestrzeń, kradnąc całe show.

Więcej o nowościach Netfliksa poczytasz na Spider's Web:

REKLAMA

Nowy "Gliniarz z Beverly Hills" z B-klasowym zacięciem rozkochuje się w gatunkowych kliszach, ale tę powtarzalność potrafi wykorzystać na swoją korzyść. Napawa skostniałe motywy nową energią. Dlatego hitowy motyw przewodni Axel F, zmodyfikowany nieco przez Lorne'a Balfe'a, rozbrzmiewa tu ze swoją pełną mocą. Poderwie was do tańca, jak niegdyś remiks od Crazy Froga.

"Gliniarza z Beverly Hills: Axela F" obejrzycie na Netfliksie.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA