REKLAMA

Ej, Netflix lepiej już zostaw to kino szpiegowskie. Widzieliśmy nowy film z Gal Gadot

"Misja Stone" ma wszelkie predyspozycje, aby stać się nowym hitem Netfliksa. Użytkowników platformy z pewnością przyciągnie blask gwiazdy Gal Gadot w głównej roli i obietnica spektakularnych scen akcji. Czy dostajemy jednak film dobry, albo chociaż przyzwoite widowisko?

misja stone netflix gal gadot
REKLAMA

No nie wychodzi Netfliksowi to kino szpiegowskie. W zeszłym roku platforma wtopiła 200 mln dolarów (oficjalnie najdroższy film w historii serwisu) w "Gray Mana", bo chociaż chwaliła się jego sukcesem i zapowiedziała całe uniwersum, jakość produkcji sygnowanej nazwiskiem braci Russo pozostawia wiele do życzenia. Co prawda "Misja Stone" kosztowała już o wiele mniej, przez co jej twórcy nie mogą na każdym kroku chwalić się wysokim budżetem, ale wciąż dobrze nie jest.

W samym swym założeniu "Misja Stone" to klasyczna szpiegowska opowieść w opakowaniu nowoczesnego blockbustera. Świadczy o tym już sam początek, w którym główna bohaterka skacze ze spadochronem ze skarpy, pędzi na złamanie karku na skuterze śnieżnym, aby w końcu wpaść na snajpera oraz samodzielnie rozprawić się ze sporą grupą przeciwników. Po tym napędzanym akcją prologu dostajemy natomiast czołówkę w stylu Jamesa Bonda i w miarę rozwoju fabuły grana przez Gal Gadot Rachel Stone okazuje się kimś na miarę Ethana Hunta z "Mission: Impossible".

Czytaj także:

REKLAMA

Misja Stone - recenzja nowego filmu Netfliksa z Gal Gadot

Stone poznajemy jako nieopierzoną agentkę MI6, ale szybko się okazuje, że ona tak naprawdę tylko infiltruje brytyjski wywiad, bo w rzeczywistości należy do Sojuszu. Międzynarodowa siatka szpiegowska złożona z samych asów posługuje się komputerem kwantowym zwanym Sercem, które potrafi zhakować każde podłączone do sieci urządzenie na Ziemi. Na tej podstawie oblicza powodzenie danych działań. Dający nieograniczone możliwości sprzęt pragnie przejąć tajemnicza Keya. Główna bohaterka musi ją powstrzymać.

Misja Stone - Netflix - Gal Gadot

Scenarzyści Greg Rucka i Allison Schroeder starają się tłumaczyć na współczesny język strachy, odbijające się w szpiegowskich thrillerach okresu Zimnej Wojny. Paranoiczny klimat pojawia się jednak w formie co najwyżej płodowej. Podobnie twórcy nie odnajdują się w nowoczesnych technologiach, bo w przeciwieństwie do "Mission: Impossible - Dead Reckoning - Part One", gdzie czuć zagrożenia związane z rozwojem sztucznej inteligencji, tutaj wszechmocny komputer kwantowy okazuje się wybrakowany - pozbawiony uczuć i wyobraźni. Jest narzędziem - niby niebezpiecznym, ale wykorzystywanym zupełnie bez polotu. Antagoniści nie chcą przejąć za jego sprawą kontroli nad światem, nie grożą odpaleniem bomb atomowych. Zamiast tego potrzebują go do prywatnej zemsty. Nikły ciężar fabularny po nas spływa i przedstawiane na ekranie wydarzenia zbywa się wzruszeniem ramion.

Twórcy próbują dostarczyć nam jakichś emocji, dlatego skupiają się na kolejnych zwrotach akcji. Z jednej strony na nich właśnie opiera się cały gatunek, ale z drugiej - Rucka i Schroeder wchodzą w zakręty na takim gazie, że w końcu tracą kontrolę nad fabułą i jesteśmy w stanie bez problemu przewidzieć, w którą stronę zmierzają. O ile początkowo potrafią jeszcze zaskoczyć, tak od połowy filmu widać zmęczenie materiału i nietrudno scenarzystom zarzucić nadmierne lenistwo. Te wszystkie klisze zaczynają wręcz świszczeć w uszach.

Wszystkie niedociągnięcia można by wybaczyć, gdyby chociaż sceny akcji wbijały widzów w fotel, kanapę, czy cokolwiek, na czym siedzicie podczas seansu. Są sprawnie zrobione, co do tego nie ma wątpliwości. Pościgi, strzelaniny, wybuchy - znajdziecie tu, co tylko chcecie. Ale stojący za kamerą Tom Harper ich nie dociska. Nawet pojedynek dwóch bohaterek w powietrzu wypada nijako. Brakuje realizacyjnego szaleństwa w stylu ostatniego "Johna Wicka 4" lub chociażby "Tylera Rake'a 2", gdzie niemal 20-minutowa udająca jedno ujęcie sekwencja, ciągnęła naszą uwagę przez resztę filmu. "Misja Stone" została niestety zrobiona bez polotu i bez przekonania.

Misja Stone - jak wypada Gal Gadot?

Nawet Gal Gadot nie potrafi tu porwać widzów, chociaż przecież biega niczym Tom Cruise i w scenach walk wykorzystuje doświadczenie zdobyte na planach filmu DC. Stone jest jednak postacią antypatyczną, która częstuje nas skwaszoną miną, albo ironicznym uśmieszkiem. Chce się przyklasnąć jej kolegom, gdy mówią do niej: "ej Rachel, weź się rozerwij". "Tak, weźże wreszcie coś zrób, żebyśmy cię polubili" - możemy krzyczeć do ekranu, ile tylko chcemy, bo ona i tak nam odpowie co najwyżej znudzonym spojrzeniem.

REKLAMA

Aż żal czasami patrzeć, jak "Misja Stone" próbuje być konkurencją dla "Mission: Impossible" odkąd stery serii przejął Christopher McQuarrie, regularnie dostarczając nam perfekcyjnej mieszanki nostalgii za klasycznymi thrillerami szpiegowskimi i nowoczesnej przesady kina akcji. Filmowi bliżej do "Cytadeli", gdzie twórcy stawiają głównie na eksces. Brakuje tu tylko tej samej radości z b-klasowej zabawy gatunkiem. Jakby wydane na produkcję miliony dolarów nie pozwoliły twórcom w pełni rozwinąć skrzydeł. Tytuł miał robić za wysokubdżetowy blockbuster, a wyszła rozrywka raczej średnia.

"Misja Stone" już na platformie Netflix.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA