W końcu udało mi się ukończyć Bioshiock: Infinite. Dzięki chwilowemu braku zajęć mogłem poznać jedno z najlepszych zakończeń w historii gier komputerowych. Może najlepsze? W każdym razie, na moment przed napisami końcowymi byłem zniszczony, powalony na ziemię, ze szczęką gdzieś pod biurkiem. Geniusz, po prostu geniusz. Piękny, ale nie jedyny. Oto subiektywna lista zakończeń, które po prostu mają to coś. Tym razem bez kolejności losowej, ponieważ król może być tylko jeden.
UWAGA! Tekst to prawdziwe pole minowe spoilerów. Czytasz na własną odpowiedzialność!
5. LEFT 4 DEAD - DLC „THE SACRIFICE”
Nie chodzi ani o świetny scenariusz, ani o zaskakujące zakończenie, ale sytuację, w której Valve stawia fanów pod ścianą. Left 4 Dead opiera się na kooperacji między czterema graczami, którzy za cel mają przetrwanie apokalipsy zombie. Niestety, w The Sacrifice nie każda z postaci wytrzyma do szczęśliwych napisów końcowych. Tytułowa ofiara musi zostać złożona, na poczet pozostałej trójki graczy, aby ci mogli ukończyć kampanię.
Gracze w pocie czoła uruchamiają generatory, aby podnieść most zwodzony, gwarantujący bezpieczną ucieczkę przed żywymi trupami wszelkiej maści. Kiedy wszystko wydaje się być na swoim miejscu, a nasze postacie są już bezpieczne, pojawia się problem – pada jeden z generatorów i ktoś musi wrócić do miasteczka opanowanego przez rozkładających się przeciwników, marzących o posiłku z naszych wnętrzności. No właśnie, kto? Dlaczego jeden z graczy, którzy wspólnie pokonywali serię kolejnych misji, walcząc i pomagając sobie ramię w ramię, musi się teraz poświęcić, na korzyść reszty? Kto to musi być i dlaczego właśnie on? Ofiara musi zostać złożona, aby innym się udało. Dokonując tego typu zabiegu Valve wprowadziło do mechaniki coś nowego, prawdziwy powiew świeżości zaraz przed napisami końcowymi. Nie chodzi tutaj o świeżość w stylu „nowe lokacje, nowe bronie, nowi przeciwnicy”, lecz pogłębienie wymiaru kooperacji między graczami, które dzięki The Sacrifice jest jeszcze bardziej wyjątkowe. Dobry ruch, Valve.
4. SPEC OPS: THE LINE
Ta niedoceniana i zbyt słabo nagłośniona strzelanina z perspektywy trzeciej osoby posiada zakończenie, które wgniata w fotel. Ostatnie minuty gry przeszły moje najśmielsze oczekiwania, zaskakując i odwracając wszystko do góry nogami. Nic nie było takie, jakim się wydawało.
Problemy natury psychicznej głównego bohatera to żadna nowość. Różnej maści majaki pojawiały się produkcjach komputerowych od kiedy tylko sięgam pamięcią. Tak świetnie zamaskowana choroba psychiczna to już jednak przejaw czystego geniuszu. Sposób opowiadania historii, żywcem wycięty z „Czasu Apokalipsy” Coppoli, doprowadza nas do momentu, w którym okazuje się, że ścigamy ducha. Własne odbicie w lustrze byłoby jeszcze lepszym określeniem. Sprytnie przemyślania fabuła, posiadająca ręce i nogi, do samego końca nie daje nam możliwości wyczuć, jak zakończy się ta opowieść. Na dodatkowy plus zasługuje muzyka, stanowiąca doskonałe tło dla finiszu przygody oraz pięć różnych zakończeń, w zależności od tego, jak gracz zapatruje się na wydarzenia w zasypanym piaskiem Dubaju. Miodzio.
3. FINAL FANTASY VII: CRISIS CORE
W grze będącej preludium do świetnego, kultowego już Final Fantasy VII, od początku wiadomo było, co się święci. Gracze, którzy ograli FF VII na wszystkie możliwe sposoby, wiedzieli, że na żadne szczęśliwe zakończenie nie może być mowy. Zgodnie z fabułą główny bohater Crisis Core umiera, przekazując swoją spuściznę w ręcę blondwłosego gołowąsa, którego świat graczy zna od 1997 roku jako Clouda Strife.
Niestety, podczas grania w Crisis Core, które jest naprawdę świetne, przywiązujemy się do Zacka, „tego, który musi zginąć”. Im bliżej zakończenia, tym coraz silniej liczymy, że może jest jakiś sposób na wyjście z tarapatów, może twórcy wbrew logice będą dla protagonisty łaskawi. NIC Z TEGO. Zack umiera, tocząc heroiczną bitwę z nieskończoną ilością przeciwników. Niezależnie, jakby nie starał się gracz, ich zawsze jest więcej i więcej, aż dopadają opadniętego z sił herosa, robiąc z niego sito.
Moment ostatniego spotkania Clouda i Zacka, wyreżyserowany w pięknej animacji komputerowej, to wisienka na torcie fanów Final Fantasy. Śmierć zamienia się w ulgę i wybawienie, pałeczka zostaje przekazana dalej. Nie przeszkadza nawet japoński wokal, świetnie wpasowujący się w całość. Oglądając animację mamy wrażenie, że chociaż główny bohater odchodzi, otwiera się przed nami wspaniała historia, czego zwieńczeniem jest tekst na ekranie, wyświetlany po napisach końcowych – To be continued in… FINAL FANTASY VII. W gardle nagle zrobiło się dziwnie sucho.
2. BIOSHOCK: INFINITE
Jestem zniszczony, zmiażdżony i sponiewierany. Irrational Games wyszło poza schematy, dało kopa w tyłek wszystkim graczom i zmusiło ich do myślenia. Teoria równoległych wszechświatów? Zaawansowana fizyka? Ellizabeth to nasza córka? Comstock to my sami?! Zaraz po napisach końcowych miałem więcej pytań niż odpowiedzi, lecz po przespaniu się z finałem Infnite, wszystko zaczyna wskakiwać na swoje miejsce, dokładnie tak, jak zapowiedziała para genialnych fizyków występujących w grze.
Końcówka Bioshock Ifninite sponiewierała mnie w trzech momentach – po pierwsze, kiedy widzimy jak naszej córeczce portal ucina kawałek palca. Po drugie, kiedy okazuje się, że w jednej z alternatywnych rzeczywistości przyjmujemy chrzest pod Wounded Knee, rozpoczynając nowe, religijno-fanatyczne życie jako Zachary Comstock. Po trzecie – no proszę was, Rapture?! Irrational Games ostro dało do pieca, przenosząc gracza do podwodnego miasta z poprzednich części serii. No i Elizabeth, mówiąca, że chociaż zawsze jest inaczej, zawsze jest tak samo – miasto i mężczyzna. „Uniwersum” (brak mi lepszego określenia) Bioshocka spięte klamrą zaawansowanej fizyki? Na to wygląda.
Chociaż nigdy nie byłem miłośnikiem wyjaśniania zwrotów fabularnych za pomocą łatwych wymówek scenarzystów, takich jak dziury czasoprzestrzenne, równoległe wymiary, alternatywne rzeczywistości i różnej masy portale, Irrational Games stworzyło prawdziwe dzieło. Chylę czoła przed ponad półgodzinnym zakończeniem twórców, pełen uznania, podziwu i ogromnej satysfakcji, że mogłem przeżyć jedną z najlepszych przygód, jakie ma do zaoferowania rynek gier komputerowych.
1. PORTAL 2
Co tutaj dużo pisać - to po prostu trzeba obejrzeć. Geniusz Valve w najczystszej postaci. Scena z „wieżyczkami” bez dwóch zdań przeszła do historii gier komputerowych. Nie wiem, jak wam, ale mnie moment wystawienia się niczym tarcza do celów na ogień dziesiątek wrogich robotów przyprawił o lekki zawał. W jednym momencie wszystko stało się bardzo wyraźne, zwłaszcza „niech cię diabli, Valve!” w mojej głowie. No a zaraz potem… czysta magia.