„Ród smoka”: piękny 2. sezon i żenujący finał. 8 tygodni chwalenia i takie rozczarowanie
Do mety dobiegł właśnie 2. sezon „Rodu smoka”. Miał być to wielki finał, miało być podsumowanie, w końcu – miał być utrzymany styl serialu. Niestety niewiele z tych rzeczy prequel „Gry o tron” dowiózł.
8. odcinek „Rodu smoka” kusił czymś wielkim. W poprzednim epizodzie doszło przecież do gwałtownej zmiany układu sił. Zielonym zaczął sypać się grunt pod nogami, a Czarni zyskali aż 3 nowych smoczych jeźdźców. Można było więc założyć, że wreszcie zobaczymy ich w akcji. Ba, znając powieść Martina, niemal pewne było, że dojdzie przynajmniej do jednej z wielu bitew, które nieubłaganie się zbliżają. Tak się jednak nie stało.
Ród smoka sezon 2. – recenzja finałowego odcinka
Uwaga, tekst zawiera liczne spoilery.
Ostatni odcinek 2. sezonu „Rodu smoka” to epizod w stylu stouthparkowskiego żartu, że „pizza już jedzie”, co prawda jeszcze jej nie ma, wszyscy są cholernie głodni, ale naprawdę już jedzie, już zaraz będzie, kurier dzwonił, że jest w drodze. Trudno czynić twórcom zarzut, że zdecydowali się satysfakcjonujące bitwy wymienić na patetyczne przemowy i kilka dramatycznych spotkań, bo nie wiemy, jakie stacja miała budżetowe ograniczenia i jakie decyzje trzeba było podejmować w pokoju scenarzystów. Powinniśmy jednak winić ich za ciągłe podnoszenie stawki i wiszącą w powietrzu obietnicę, że spokojnie, zaraz się rozkręci. Zwłaszcza że finał nie doprowadził do żadnego mocnego lub przełomowego wydarzenia, a przypomina raczej zwiastun, zapowiedź kolejnego sezonu.
Takie poukładanie wydarzeń serialu, aby najważniejsze starcie i strata wspaniałej Rhaenys (Eve Best) rozegrały się w połowie sezonu, a ustawianie obu stron w blokach startowych na końcu sprawia wrażenie, jakby tej wielkiej wojny jeszcze nie było. A przecież właśnie kończymy 2. sezon i główny wątek przypomina przygody Daenerys na stepach, które – wiem to z własnego doświadczenia – przez 5 sezonów absolutnie do niczego nie prowadziły.
Ostatni odcinek pełen jest bardziej lub mniej udanych przerywników – niestety z przewagą tych drugich.
W nowym odcinku „Rodu smoka” widać zalążki akcji, dochodzi do kilka niezłych konfrontacji. Jest tu bardzo wiele scen z przygotowań do walk i są to sceny, które chcielibyśmy widzieć gdzieś w toku serialu, a nie w finale. Zdemaskowanie Cristona Cole’a jako kochanka Alicent przez jej brata doskonale to obrazuje. Właśnie ta scena w środku przygotowań do wojny (ale prawdziwego starcia, a nie podchodów, które widzieliśmy pół sezonu wcześniej) pełna napięcia, wzajemnych oskarżeń byłaby idealnym uzupełnieniem grozy wojny ze smokami. Serial nie dość, że przeniósł ją na sam koniec, kiedy oczekiwalibyśmy, że przemówią miecze, a nie usta, to w dodatku ubarwił ją jeszcze najgorsza patetyczną przemową w historii serialu, jeszcze podkręconą dość kwadratową grą Fabiena Frankela.
Brak mądrego zarządzania wątkami widać również w kuriozalnej scenie, gdy Tyland Lannister paktuje z (jak sądzę) Triarchią. Ta opowieść o walce w błocie i próbie zdobycia statków jest nie tylko niepotrzebna, ale też groteskowa. Po pierwsze nie skupia się na polityce, w której moglibyśmy zobaczyć zdolności negocjacyjne Lannistera, a na testowaniu jego osobistych granic. Co zabawne, jest on tak drugoplanową postacią, że jedyną pewną rzeczą, jaką możemy o nim powiedzieć, jest to, że ma brata bliźniaka. Wszystkie te jego przygody są więc pozbawione jakiegokolwiek bagażu emocji.
Może byłoby lepiej, gdyby odsłonięty nowy kawałek świata nie okazał się być tak stereotypowy, jakby pochodził z podręcznika „jak powielać klisze o Oriencie w filmach i serialach”.
Książki (George’a R.R. Martina) trzeba szanować.
Mimo kilku naprawdę słusznych zmian wobec książkowego oryginału, widać, że twórcy „Rodu smoka” nie widzą swojego serialu z zimnym, kronikarskim spojrzeniem narratora w „Ogniu i krwi”. Oni tych bohaterów kochają i rozumieją, że kluczem do zdobycia serca publiczności jest stworzenie uwielbianych i znienawidzonych postaci. Czasem udaje im się to robić subtelnie, a czasem robią z subtelnością kowala. Niestety w przypadku relacji Alicent i Rhaenyry mamy do czynienia z tym drugim podejściem. Scenarzyści tak bardzo nie potrafią się rozstać z tym, jak dobrze rozrysowali ich konflikt w pierwszym sezonie, że zmuszają je cały czas do spotkań, które łamią nie tylko piękno konfliktu rozchodzącego się jak kręgi na wodzie wprawione w ruch przez drobny kamień, ale również łamią elementarne zasady logiki.
Byłoby znacznie lepiej, gdyby te dwie kobiety komunikowały się, nie poddając w wątpliwość kompetencji żołnierzy pilnujących obu twierdz czy blokady morskiej Velaryonów. Choć nie będę ukrywał, że podoba mi się ten wątek wątpliwości, jakie przeżywa Alicent - grająca ją Olivia Cooke ma za sobą naprawdę genialny sezon.
„Ród smoka” i „Gra o tron” łączą się
Porozmawiajmy jeszcze przez chwilę o wątku Daemona. Wielkim błędem ze strony twórców jest bardzo zachowawcze pokazywanie ciemnych stron księcia. „Ród smoka” nie bardzo chciał powiedzieć wprost, że to, iż ktoś jest przystojny, dzielny i charyzmatyczny, nie oznacza, że nie może być potworem. Dlatego też nie dowiedzieliśmy się wprost, że to Daemon zlecił zabójstwo dziecka (to był przypadek!), dlatego też nie zobaczyliśmy wprost, że zlecił palenie świętych miejsc i mordowanie niewinnych (to inwencja twórcza jego ludzi). Trzeba było jednak pokazać zmianę, jaką przeszedł, aby swoją ambicję złożyć w hołdzie swojej żonie.
Ta potężna scena, gdy Rhaenyra widzi, że mąż będzie jej wierny, traci jednak, gdy uzmysłowimy sobie, że to nie do końca droga, jaką przeszedł, a paczka spoilerów z innego serialu. Zwłaszcza ze wizje księcia, jakich doświadczał w Harrenhal były tysiąckroć mocniejsze niż znane widzom „Gry o tron” obrazki. A przede wszystkim były one osobiste i zmuszały niepokornego księcia do skonfrontowania się z sobą samym, z własnymi pragnieniami i grzechami. Tu Helaena mówi mu w wizji wprost: znaj swoje miejsce.
Mam ciarki, gdy raz jeszcze oglądam, jak brat widzi króla Viserysa, który wytyka mu jego błędy. Mam też ciarki, gdy widzę nawiązania do „Gry o tron”, tylko inne.
Czytaj więcej o Rodzie smoka w Spider's Web:
- Alicent w jeziorze, czyli co oznacza ta scena? Szekspir w "Rodzie smoka"
- W „Rodzie smoka” chodzi o smoki. Nowy odcinek to radość w czystej postaci
- To najgorzej oceniany odcinek "Rodu smoka". Widzowie wkurzyli się na tę konkretną scenę
- Wszystkie smoki z „Rodu Smoka” - pełna lista potworów z Westeros i ich wielkość
- Daemon coraz bardziej odpływa. Kim jest kobieta z jego wizji?
Nie do końca jest dla mnie jasne, co zobaczył Daemon. Tak, to były sceny z poprzedniego serialu HBO i tak, mogły one pokazać księciu, że jego brat był nie tylko niezłym modelarzem, ale również całkiem sprawnym historykiem. Jednocześnie to połączenie z „Grą o tron” wydaje mi się zbyt łopatologiczne. Znacznie sprawniej wychodziło to w 1. sezonie, gdy wracały znane artefakty i snute mimochodem opowieści.
„Ród smoka” to nadal świetny serial.
I mojej opinii nie zmienią wpadki i spadki formy – o ile te będą rzeczywiście tymczasowe. Nie mam wątpliwości, że „Ród smoka” to serial bardzo dobry, ale też drogi i wymagający od scenarzystów utrzymania równowagi między wiernością z oryginałem a umiejętnym pokazywaniem wydarzeń na ekranie. Finał 2. sezonu to niestety zbiór bardzo nieudanych scen, leniwego scenopisarstwa i złych decyzji fabularnych. To o tyle bolesne, że na ich naprawienie trzeba będzie czekać przynajmniej rok.
"Ród smoka" obejrzycie w Max.