Teenagent urodził się w połowie lat 90. ubiegłego wieku. Dokładnie w tym samym roku, w którym wystartowała legendarna "Familiada" i nieco osamotniony "Jeden z dziesięciu". W tym czasie ster państwa dzierżył Prezydent Lech Wałęsa, na dużym ekranie wyświetlano „Listę Schindlera” a Zakłady Samochodów Dostawczych w Nysie zakończyły produkcję legendarnej „Nyski”, której niebieski wariant znali wszyscy obywatele. W 1994 roku deweloperzy wypuścili na świat doskonałego "System Shock" i "UFO: Enemy Unknown" natomiast skromnego "Teenagenta" poddano ostatnim szlifom w niewielkim studiu Metropolis, które założono zaledwie dwa lata wcześniej.
Naówczas na koncie Metropolis znajdowała się tylko jedna produkcja, przygodówka zatytułowa "Tajemnica Statuetki", która zajmowała dwie dyskietki 1,44 MB (3½ cala). To były ostatnie lata dominacji Amigi i czas, w którym napór pecetów rósł dosłownie z miesiąca na miesiąc. Osobiście miałem już w domu ultranowoczesnego PC 386 z dwoma megabajtami RAMu na pokładzie. Czułem się z tego powodu jak pan wszechświata i główny cybernetyk kraju.
Wspomniana "Tajemnica statuetki" została bardzo dobrze przyjęta przez graczy, ale nie tak doskonale jak Teenagent, którego w zaledwie tydzień zakupiło ponad tysiąc osób (w czasach, gdy oficjalna, całkowita sprzedaż gry w Polsce, w wysokości 5 tys. kopii była niebywałym osiągnięciem). Skąd tak fenomenalny wynik?
A było ich sześciu i pracowali
Metropolis, a właściwe głównie Adrian Chmielarz, który pracowicie programował "Teenagenta" w asemblerze, bardzo mocno skupił się na tym projekcie. Prace trwały prawie półtora roku, natomiast na budowie przygodówki stale pracowało sześć osób (momentami nawet kilkanaście). To był przyczynek do sukcesu projektu, ale przecież nie jego jedyny powód.
Nawet dzisiaj łatwo wskazać dlaczego ta gra była tak dobra. Po pierwsze dialogi - żywe, zabawne i jakoś takie swojskie. Grę lepili nasi krajanie, którzy wykorzystali okazję, aby przenieść do gry kawałek otaczającej ich, lokalnej, siermiężnej rzeczywistości, pośmiać się z siebie i nawiązać dialog z odbiorcami. „Miodzio”, „Się robi!” i inne zawołania głównego bohatera gry dawno już nie należą do slangu młodzieżowego tylko do tekstów starych pierników, ale to przecież jeszcze jeden punkt dla gry do uroku lub, jeśli wolicie, legendarnej „miodności”.
Najzabawniejsze były jednak rozmowy Hoppera z napotkanymi postaciami, np. dialog z pewnym strażnikiem: „Nie jestem żołnierzem, choć kiedy starałem się nim zostać. Nie zdałem testu na Intel… fizycznego. Kazali mi strzelić w rzuconą monetę podczas skoku z drzewa… na konia. Szkoda, że się nie udało. Ta… nie trafiłem konia.”
Podobnych perełek jest w grze bez liku a nie brakuje również niespodziewanych animacji i żartów rysunkowych. Grafika i animacja, która dziś może spowodować oczopląs i ostry atak pomroczności jasnej, wówczas prezentowała się bardzo solidnie.
Grafika powstawała ręcznie, potem była skanowana, natomiast animacje robiono metodą rotoscopingu, a więc najpierw filmowano żywe postacie a potem grafik przenosił postać na komputer piksel po pikselu - dzięki czemu uzyskano płynność i naturalność ruchu. Pięknie to wyglądało wtedy a i dziś wzrusza starsze roczniki graczy.
Hopper czy Gżegżółka?
Główny bohater, nastolatek, którego interesowały głównie dziewczęta musiał rozwikłać tajemnice znikającego z krajowych skarbców złota. Dlaczego właściwie nazywał się Mark Hopper a nie na przykład Grzegorz Gżegżółka? Adrian Chmielarz zdradził ten sekret w jednym z wywiadów. Jednym ze znaczeń słowa hopper jest osoba zbierająca chmiel zaś imię Mark a właściwie Marek nosi brat autora gry. Podobno "Teenagent" wciąż kryje niemało innych ciekawostek, nadal nieodkrytych.
To jest tak słabe, że aż pięknie. "Pikej Krul" powinien sięgnąć po te legendarne nagrania.
Warto jeszcze przypomnieć, że dokładnie rok po premierze "Teenagenta" pojawiała się wersja udźwiękowiona, w której udział wzięli dziennikarze Secret Service. W rolę Hoppera wcielił się sam imć Gulash, największy w tamtych latach fan bijatyk a do niedawna redaktor naczelny konsolowego Neo Plus. Trzeba powiedzieć wprost, że krzywe głosy chłopaków to była straszna amatorszczyzna.
19 lat temu nie było "Must Be the Music"
W życiu nie słyszałem bardziej drewnianych wokali, może poza swoim własnym, na drugi dzień po straszliwej walce z tonąca łódką Bols. Inna rzecz, że w tamtych latach chłopaki mieli status gwiazd i celebrytów, a gdy ktoś wymawiał znienacka ich pseudonimy, fani z miejsca wyciągali markery i nadstawiali czoła, żeby załapać się na autograf. To dzisiaj niepojęte, bo kto w ogóle zwraca uwagę na redaktorów piszących o grach?
Na pytanie o ważność "Teenagenta" w dorobku pomysłodawcy i autora, Adrian Chmielarz odpowiedział mi krótko: „Każdy projekt był ważny natomiast Teenagent pozwolił nam wyrwać się do Warszawy, przestać robić gry na kanapie w domu i otworzyć studio z prawdziwego zdarzenia, jakkolwiek małe by wówczas nie było."
To był sukces komercyjny a dziś, po latach, przygodówkę można oficjalnie pobrać i grać do woli zupełnie za darmo. Fajny gest ze strony twórców bo to wciąż niezła gra. Kto jeszcze nie miał okazji się przekonać, zapraszam na stronkę CDP.pl, skąd można zassać ten tytuł i zaznać legendy. To nie boli a może się okazać nawet przyjemne. Spróbujcie.