A może jednak to był on? Na ten temat możemy jedynie spekulować. Autor powieści przedstawił się bowiem jako Jakub Jarno, tajemniczy debiutant, który stroni od wywiadów, a swoją tożsamość, przynajmniej po części, ukrywa przed czytelnikami. Sprawiło to, że "Światłoczułość" to w ostatnim czasie jedna z najgłośniejszych pozycji. Czy za rozgłosem idzie jakość?
OCENA
Beżowe tło, na którym znajdują się jedynie nadpalone z drugiej strony zapałki, w prawym dolnym rogu logo Wydawnictwa Literackiego, a na samej górze autor: Jakub Jarno i tytuł: "Światłoczułość". Minimalistyczna okładka paradoksalnie przyciąga wzrok, ale co ostatecznie zachęci do przeczytania? Fakt, że powieść została wydana nakładem Wydawnictwa Literackiego? A może chęć sprawdzenia, jak debiutant Jakub Jarno poradził sobie ze swoją pierwszą książką? Pewnym jest, że "Światłoczułość" to pozycja, o której sporo się teraz mówi, dlatego postanowiłam przekonać się, czy rzeczywiście warto jest ją przeczytać.
Światłoczułość: recenzja książki Jakuba Jarny
Narratorem "Światłoczułości" jest Witold Szczombrowski, który jako mały chłopiec stracił matkę, kiedy podczas II wojny światowej Niemcy napadli na jego wieś. Jakiś czas wcześniej na pasionce poznaje Żerkę, dziewczynkę o nieodgadnionej duszy, z którą postanawia uciec, by ratować życie. Po tułaczce i podążaniu drogą donikąd, Żerka nieoczekiwanie decyduje się opuścić Witka, a on sam zostaje przygarnięty przez Zofię i Feliksa Szczombrowskich, którzy traktują chłopca jak własnego syna.
Pewnego dnia Witek otrzymuje od Żerki list. Stęskniony za swoją bratnią duszą chłopiec koresponduje z nią do czasu, kiedy mieszkańcy dowiadują się, że we wsi mają pojawić się Niemcy. Pugilares, ryngraf z Matką Boską, trochę marek, Fingerabdruck i kubrak - to jedyne rzeczy, które Witek ma przy sobie, kiedy w domu Szczombrowskich zjawiają się żołnierze, puszczając z dymem dobytek Zofii i Feliksa. Od tej pory chłopiec jest zdany na siebie, a w wędrówce do lepszego świata towarzyszy mu myśl o Żerce, dziewczynie z pasionki, z którą ma nadzieję jeszcze kiedyś się spotkać.
Historia opowiedziana jest z kilku perspektyw i muszę przyznać, że to sprytne rozwiązanie bardzo mnie zaintrygowało. Głównym narratorem jest dorosły Witold Szczombrowski, który już po latach wspomina swoją trudną młodość. Bardziej szczegółowy jej zapis przedstawia natomiast dzieło autorstwa samego Szczombrowskiego - "Migotanie" - którego fragmenty również znajdują się powieści Jakuba Jarny. O odczuciach i historii Żerki dowiadujemy się natomiast z fragmentów jej listów, które wysyłała do Wiktora.
Forma ta była dość zaskakująca i przyznam, że bardzo mi się spodobała - dzięki tej imitacji wymiany listów fabuła była dynamiczna i powieść czytało się płynniej. Autor lawiruje między teraźniejszością bohatera, jego przeszłością zapisaną w książce oraz rzeczywistością Żerki z jej listów i to się wszystko bardzo logicznie spina. I chociaż zaczyna się karkołomnie, ostatecznie każdej kolejnej stronie towarzyszy przyjemność z czytania. W moim przypadku zaczęło się to niestety niedługo przed połową.
Początek był dla mnie trudny do przejścia, długo mieliłam inwersje, wymyślne słowa. W późniejszej części, chociaż bardziej urozmaiconej listami Żerki i rozdziałami "Migotania", nie mogłam się w pełni zanurzyć w tej historii, a to wszystko przez poczucie fałszu - wnioski dzieci były zbyt dorosłe, podobnie jak ich poczynania, przez co przejścia między wspomnieniami dorosłych i młodych bohaterów były niemal niezauważalne.
Kolejne etapy podróży obojga bohaterów same w sobie były bardzo ciekawe - Jarno konsekwentnie skupił się na opisywaniu życia Żerki w listach, z kolei Witek miał szansę opowiedzieć tę historię z perspektywy dorosłego i młodego bohatera swojej książki. Muszę przyznać, że tę drugą połowę czytało mi się już dużo lżej. Wciąż jednak miałam wrażenie, że autor gra na moich emocjach. Obraz wojny został przedstawiony bardzo stereotypowo, a jeden z elementów zakończenia opisał niemal jak w serialu sensacyjnym. Było to bez wątpienia wciągające, ale biorąc pod uwagę fabułę powieści, jawił się on jako tani chwyt.
Po skończeniu "Światłoczułości" jeszcze mocniej utwierdziłam się w przekonaniu, że powieści o wojnie czy literatura obozowa to nie jest moja bajka. Bardzo łatwo jest bowiem sprytnie przeciągnąć czytelnika na swoją stronę, zagrać mu na emocjach i sprawić, by dobrze ocenił konkretną pozycję. Bo co złego można powiedzieć o pięknej historii miłosnej dwójki dzieci, które rozdzieliła wojna? Doceniam kunszt Jakuba Jarny, i jeśli jest on rzeczywiście Remigiuszem Mrozem pod przykrywką, to cieszę się, że spróbował swoich sił w innym gatunku. "Światłoczułość" to nie jest zła książka - z recenzji czytelników wynika zresztą, że wielu osobom bardzo się spodobała - ale moim zdaniem porusza jedynie powierzchownie i na szybko, nie zostawiając po sobie ognia, który gaśnie tak szybko, jak ledwo tlące się zapałczany.
O książkach czytaj w Spider's Web:
- Nie macie pomysłu na prezent? Dobra książka rozwiąże ten problem - oto TOP nowości, które warto podarować
- Skąd wzięli się wiedźmini? Sapkowski w "Rozdrożu kruków" zadrwił sobie z Netfliksa
- Wiedźmin: "Rozdroże kruków": recenzja książki. Z takim Geraltem jeszcze nie mieliśmy do czynienia
- Nie tak wyobrażacie sobie alkoholików. "Polska na odwyku" mnie poruszyła
- Najstraszniejsze horrory, które mrożą krew w żyłach. Wybieramy TOP 10 książek na Halloween