„The Office Australia” wylądowało właśnie na Prime Video. To jeden z tych seriali, które zostały ocenione i opisane na długo przed premierą – oczywiście z powodów politycznych. Bóle dolnych partii ciała okazały się przedwczesne, bo serial mocny jest tam, gdzie wprowadza rewolucyjne zmiany, a słaby – gdy tylko powtarza sprawdzone motywy.
OCENA
O tym, czy dana marka jest kultowa, czy nie w jakimś stopniu muszą świadczyć głosy sprzeciwu, gdy ktokolwiek próbuje choćby odrobinę przesunąć jakiś rozpoznawalny element. Przerabiamy to w zasadzie za każdym razem, gdy wraca lub jest ekranizowana jakaś większa marka i oczywiście internet dzieli się na 3. obozy: ostrych krytyków, nieśmiałych obrońców i tych, którym wszystko jedno, bo wychodzą z założenia, że jak coś im się nie będzie podobało, to najwyżej obejrzą/zagrają/przeczytają coś innego.
The Office Australia - recenzja
W przypadku „The Office Australia” było podobnie. Kolejna odsłona kultowego dzieła Ricky'ego Gervaisa od samego początku wzbudzała emocje, bowiem w przeciwieństwie do innych wersji tego serialu, zdecydowała się zamienić płeć kilku głównych postaci, w tym samego szefa. Teraz, gdy serial już wyszedł (a ja miałem okazję obejrzeć przedpremierowo 8 odcinków), mogę jasno powiedzieć: to była najlepsza decyzja, jaką w nim podjęto.
Wracamy do starego, dobrego biura. Tym razem jest to firma pakująca Flinley Craddick mieszcząca się nie w małym miasteczku, a w Syndey. I dostajemy mniej więcej to, co poprzednio, czyli perypetie biura pełnego indywiduów, zarządzanego przez narcystyczną, ale jednocześnie bardzo pogubioną szefową. W australijskiej wersji jest jeszcze jedna poważna zmiana względem brytyjskiej i amerykańskiej wersji Gareth/Dwight również został delikatnie zmieniony, wciela się w niego kobieta (Edith Poor) i tym razem jest kimś w rodzaju office menagera.
Rzeczywiście pozmieniano część bohaterów, przerobiono ich motywacje i dopasowana do postaci bliższych australijskiemu odbiorcy. Pozostawiono jednak najważniejsze napięcia postaciami na przykład Greta i Nick (odpowiednio Shari Sebbens i Steen Raskopoulos) to Pam i Jim, którzy dopiero muszą odkryć, że ich uczucie ma sens.
Wszystko to już było.
Poza naprawdę drobnym odświeżeniem warstwy fabularnej i przeniesieniem serialu do współczesnej, postpandemicznej rzeczywistości to dalej to samo „The Office” – zabawne, niezręczne, czasem niepoprawne politycznie, czasem mądre. Ale to jeszcze raz ta sama historia, te same wątki i ten sam nastrój. Zasadniczych różnic między anglojęzycznymi wersjami tego samego serialu są nieliczne i trudno mi wskazać nawet, które wątki i żarty zostały uwspółcześnione, które przepisane, a które wymyślone wprost na potrzeby serialu, bo równie dobrze mogłyby pojawić się w amerykańskiej czy (choć rzadziej) brytyjskiej odsłonie.
Ta powtarzalność i opowiadanie w kółko tej samej historii, trochę tylko inaczej zlokalizowanej jest nie tylko mało odkrywcze, ale po prostu nudne. Powtarzalność motywów, wątków i „niepoprawnych politycznie żartów” (co w wywiadach podkreślali twórcy) było zabawne pierwsze dwa razy.
Nie oznacza to jednak, że australijskie „The Office” jest złe. Jest kilka punktów świecących wyjątkowo jasno. Najbardziej świetlistym jest Felicity Ward w roli Hannah Howard, czyli szefowej. Ward nie tylko potrafi oddać niezręczność i ofensywność Micheala czy Davida, ale również dorzuca od siebie odrobinę dość odpychających dziwactw i wspaniale żenującą mimikę. Komiczka i aktorka świetnie żongluje środkami wyrazu i jej występ jest równie aktorsko udany, co ten Steve’a Carella.
Ponadto sam humor, choć wedle sprawdzonego wzoru, jest nieźle napisany i przyzwoicie nakręcony. Gdyby nie fakt, że widziałem to już 2 razy, to pewnie bawiłbym się przyzwoicie. A tak, pozostaje mi czekać na nowy, 4. już chyba najlepszej wersji (zaraz po amerykańskiej), czyli tej polskiej.
Więcej o nowościach Prime Video poczytasz na Spider's Web:
- Prime Video: co obejrzeć w weekend? TOP 5 nowości. Każda z nich to seans obowiązkowy
- Najlepsze filmy Amazon Prime Video w 2024. TOP 15 - ranking
- Amazon coraz więcej kręci z Polakami. Właśnie zapowiedział pierwszy serial oryginalny Prime Video
- Najlepszy serial superbohaterski wróci znacznie wcześniej, niż można się było spodziewać
- "Citadel: Diana": spin-off 2. najdroższego serialu wszech czasów jest lepszy od oryginału, ale sprawia mniej frajdy
- Przerażająca opowieść o zagładzie wreszcie w Prime Video. Wybitny film z tego roku