„Thronebreakera”, czyli grę „Wojna krwi: Wiedźmińskie opowieści”, można już pobrać na iPhone’y i iPady. Sprawdzamy, jak wypada port gry CD Projekt RED na smartfony i tablety Apple’a i czy warto go kupić.
OCENA
„Wiedźmin 3: Dziki Gon” nie był końcem przygody polskich programistów ze światem wykreowanym przez Andrzeja Sapkowskiego. CD Projekt RED po premierze swojego hitu poszedł za ciosem i przygotował karciankę „Gwint”. Od samego początku była zaś mowa, że oprócz modułu wieloosobowego, pojawi się kampania fabularna.
Ten pomysł z biegiem czasu ewoluował na tyle, że powstała samodzielna gra o tytule „Thronebreaker: The Witcher Tales”.
Produkcja trafiła na pecety już w październiku 2018 r. W następnej kolejności programiści zajęli się portem na konsole stacjonarne, a gra po wersji na PlayStation 4 i Xboksa One doczekała się też edycji na platformę Nintendo Switch. Teraz rozpoczyna swoje czwarte życie — na urządzeniach mobilnych.
„Wojna krwi: Wiedźmińskie opowieści”, bo tak CD Projekt RED zatytułował swoją grę w Polsce, nie jest jeszcze dostępna na urządzeniach z Androidem, ale trafiła już na iPhone’y i iPady. W wersji na smartfony i tablety Apple’a zajmuje 4,3 GB przestrzeni dyskowej. Postanowiłem sprawdzić, czy warto ją kupić.
Co trzeba wiedzieć o grze „Wojna krwi: Wiedźmińskie opowieści”?
Ten tytuł opisywałem na łamach Spider’s Web już półtora roku temu, a jeśli nie mieliście jeszcze z nim styczności, zapraszam do lektury mojej recenzji „Thronebreakera”. Wyjaśniam w niej podstawy mechaniki rozgrywki oraz opisuję tło fabularne w pierwszej i jak na razie jedynej odsłonie cyklu, „The Witcher Tales”.
Dla porządku przypomnę tylko, że „Wojna krwi: Wiedźmińskie opowieści” jest opowieścią osadzoną fabularnie w uniwersum „Wiedźmina”, w której gracz wciela się w dzielną przywódczynię jednego z Królestw Północy. Meve, bo takie imię nosi kobieta, zbiera armię, by walczyć ze złowrogim Nilfgaardem.
Wojsko królowej Lyrii i Rivii w „Thronebreakerze” symbolizują z kolei karty rodem z „Gwinta”.
Na szczęście gra to nie jest tylko seria karcianych pojedynków z botami połączona cutscenkami. Z początku co prawda nic na to nie wskazuje, ale CD Projekt RED przygotował rasowego cRPG-a, w którym podejmujemy niejednoznaczne wybory moralne, a nasze akcje mają swoje konsekwencje na późniejszych etapach.
Pojedynki w kampanii są niezwykle zróżnicowane, a gra dodaje mnóstwo modyfikatorów oraz celów do zrealizowania. Pojawia się też wiele kart, których w klasycznym „Gwincie” nie znajdziemy. Z ich pomocą rozgrywane są zagadki logiczne, w tym np. walki z potworami, gdzie ogon potrafi być jedną kartą, pysk kolejną itp.
Sama fabuła „Wojnie krwi” jest jednak dość liniowa.
Gra polega przede wszystkim na przemieszczaniu się z jednego krańca lokacji na drugi. Mapy to takie rozwidlone korytarze, a w ich odnogach można znaleźć surowce oraz zadania poboczne. Świat gry jest przy tym przedstawiony w bardzo umowny sposób. Postać gracza symbolizuje wszystkich podkomendnych głównej bohaterki.
Ta umowność rozciąga się na wszystkie aspekty gry, a więc nie tylko na walkę — scenki przerywnikowe i rozmowy to plansze z wizerunkami NPC-ów, na które naniesiono napisy i pod które podłożono głos. Dialogi zagrane są świetnie, a fabuła obfituje w zwroty akcji i zgrabnie poszerza uniwersum.
Na gracza czekają niespodzianki, które rozbudowują tzw. lore „Wiedźmina”.
Na mapie oprócz złota, drewna i rekrutów można natknąć się na takie prawdziwe skarby. Czasem będzie to wygrzebany z kufra list od wrogiego komendanta, który wyjaśnia, dlaczego okoliczny las został wykarczowany, a innym razem trafi się kopalnia pełna skarbów. Raz wparowałem nawet na czele mej armii na wiejskie wesele.
Cieszy też, że pojedynki są różnorodne — w zasadzie to każdy przebiega inaczej. Do tego dochodzi pewien element losowości i z tego powodu nie da się stworzyć talii raz a dobrze, tylko trzeba stale modyfikować taktykę. Do tego zdobywanie (oraz tracenie!) kart, w tym z silnymi bohaterami, jest umotywowane fabularnie.
„Thronebreaker” wydaje się przy tym grą wręcz skrojoną na urządzenia mobilne.
Przy edycji na komputery spędziłem co prawda 20 godzin i bawiłem się świetnie, ale miałem wrażenie, że nieco… marnuję czas. Brało się ono z tego, że jak już znajduję czas i siadam przy monitorze lub telewizorze, to wolę uruchamiać tytuły z kategorii AAA. Produkcje, którym bliżej do indyków, wolę ogrywać w podróży.
Od samego początku wydawało mi się też, że sterowanie dotykowe byłoby wygodniejsze — zarówno w pokazanym w rzucie izometrycznym świecie gry, jak i podczas pojedynków karcianych. Interakcje za pomocą kursora albo analogów na pecetach i konsolach stawiały niepotrzebnie barierę, której nie pozbył się nawet Switch.
Dopiero edycja na tablety pozwoliła mi sprawdzić, czy faktycznie sterowanie palcem pasuje do „Wojny krwi”.
Z radością muszę przy tym stwierdzić, że tak faktycznie jest — możliwość poruszania kartami poprzez przesunięcie ich po ekranie sprawia, że dużo łatwiej jest się zżyć z symbolicznym bohaterami i wczuć w opowiadaną historię. Można odnieść wrażenie, że naprawdę zagrywamy prawdziwe kartoniki na karczemnym stole.
Muszę tutaj jednak zaznaczyć, że moja pozytywna opinia dotyczy wersji na iPada, a mobilnym „Thronebreakerem” w pierwszej kolejności powinni zainteresować się ci gracze, którzy mają… tablety Apple’a. 5,7-calowy ekran w iPhonie 11 Pro był jak na mój gust ciut za mały, by wygodnie kontrolować interfejs.
Można jednak grać na wielu różnych urządzeniach na zmianę, gdyż gra synchronizuje stany zapisu z chmurą GOG-a lub Steama.
Na smartfonie wygodnie zarządza się obozem, który przypomina fortece z serii „Heroes of Might and Magic”. Mały ekran wystarcza, by tworzyć talie, poruszać się po mapie, zbierać surowce itp. Pojedynki można prowadzić zaś na tablecie lub komputerze, co pozwoli w pełni docenić kunszt artystów z CD Projekt RED.
O to, by podziwiać grę na nieco większym ekranie, aż się zresztą prosi, bo „Wojna krwi” jest niezwykle atrakcyjna audiowizualnie. Mapa przypominająca olejny naprawdę obraz cieszy oko, a pięknie animacje kart — zarówno podobizn postaci na kartonikach, jak i generowanych przez nie efektów — to małe dzieła sztuki.
Pozostaje więc pytanie: czy warto kupić grę „Wojna krwi: Wiedźmińskie opowieści” w wersji na systemy iOS i iPadOS?
Po spędzeniu z grą weekendu jestem przekonany, że tak, warto — ale pod pewnymi warunkami. Zacznijmy od tego, że jeśli unikaliście jak ognia pojedynków w karty w grze „Wiedźmin 3: Dziki Gon” i „Gwinta” nie pokochaliście, to „Thronebreakera” również powinniście omijać szerokim łukiem.
Jeśli jednak macie dostęp do iPada i świat wykreowany przez Andrzeja Sapkowskiego lubicie, to nie powinniście się zbyt długo zastanawiać. CD Projekt RED wycenił w końcu swoją produkcję w wersji mobilnej na niecałe 50 zł, a taka cena za grę „Wojna krwi: Wiedźmińskie opowieści” jest naprawdę bardzo atrakcyjna.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.