„1670” to nowy polski serial od Netfliksa. Produkcja zabiera widza do sarmackiej I Rzeczpospolitej, ale szydzi raczej ze współczesności. Czy warto obejrzeć nowy serial? Sprawdzamy.
„1670” zabiera nas do wsi Adamczysze, zarządzanej przez Jana Pawła Adamczewskiego (Bartłomiej Topa), którego „największą życiową ambicją jest zostanie najsłynniejszym Janem Pawłem w historii Polski”. XVII wieczny sarmata mówi to wprost do kamery. I zanim zacznie oprowadzać po swoim dworku, wsi i zanim przedstawi członków swojej rodziny i swoich chłopów, jasne jest, że serial ma formułę mockumentu, a on jest kimś w rodzaju Michaela Scotta z „The Office”.
I tak to leci. Każdy odcinek opowiada jakąś małą historię z życia mieszkańców niewielkiej dziedziny Jana Pawła. Czasem wiążą się one ze sobą, niektóre wątki powoli się rozwijają, dojrzewają, ale produkcja jest raczej zlepkiem pojedynczych żartów, które układają się w małe historie. Widać w tym rękę ludzi z doświadczeniem komediowym, nic zresztą w tym dziwnego, bo jednym z reżyserów jest stand-uper Maciej Buchwald (cześć odcinków nakręcił też Kordian Kądziela), a scenariusz do wszystkich epizodów napisał Jakub Rużyłło ("The Office PL" ale też "SNL Polska").
1670, czyli to nie jest serial historyczny.
Produkcja Netfliksa wykorzystuje historyczny kostium do tego, aby komentować współczesność. Dlatego córka szlachcica (w tej roli Martyna Byczkowska, którą możecie znać z „Absolutnych debiutantów”) ostrzega, że za około 300 lat możemy mieć problem z ociepleniem klimatu, a jej ojciec zachwala teorię skapywania. Z kolei miejscowy ksiądz (fenomenalny Michał Sikorski) tłumaczy dlaczego wybrał perspektywiczną pracę dla międzynarodowej korporacji.
Sarmatyzm jako ideologia istotna dla kultury polskiej szlachty została potraktowana po macoszemu. Krytyka ówczesnej kultury politycznej sprowadza się raczej do komentowania wyświechtanych stereotypów, powtarzania półprawd z podręczników szkolnych. Jest to na tyle widoczne, że gdyby pozbyć się kilku drobnych smaczków w dialogach, to przesunięcie czasu akcji o kilkaset lat wstecz nie zmieniłoby wiele. I choć serial nie traktuje swojego kostiumu poważnie, to być może warto również zaznaczyć, że nie udało uniknąć się kilku drobnych i niezamierzonych błędów.
1670 daje radę.
Ten nawias, w jaki serial bierze historyczną akuratność, jest jednym z najważniejszych i ciągle powracających żartów. Choć większość z nich jest bardzo zabawna, to z czasem to powtarzające się ciągle napięcie między przeszłością i teraźniejszymi problemami zaczyna męczyć. Nieoczywiste i absurdalne żarty sypią się tu w każdej scenie. Wielka w tym zasługa świetnych, błyskotliwych dialogów. Musze powiedzieć, że dawno nie widziałem tak naturalnie brzmiącego języka w polskim serialu.
Wiarygodności produkcji dodaje również świetna obsada aktorska. Obok wspomnianych tu Topy, Byczkowskiej i Sikorskiego na wyróżnienie zasługuje Dobromir Dymecki, który wciela się w, jak się wydaje, byłego husarza, który brał udział w niezliczonych przegranych bitwach. Na szczególną uwagę zasługują również osoby odpowiedzialne za kostiumy i scenografię. Choć sam klimat dworku szlacheckiego bywa trochę przerysowany, to każdy kadr wygląda przekonująco, gdy trzeba ciasno, a gdy jest to niezbędne – bardzo nastrojowo. Bez dwóch zdań to jedna z najładniejszych produkcji historycznych ostatnich lat.
Z taką dbałością o szczegóły powinno robić się seriale!
Jestem prawie pewien, że „1670” będzie hitem. Jest niewymuszenie zabawny, szalony i niemal perfekcyjnie zagrany. Chciałbym jednak zobaczyć, jak rozwinie się opowiadana historia. Pod wieloma względami produkcja Netfliksa przypomina bowiem norweski serial „Norseman”, który w podobny sposób dowcipkuje na temat historii Wikingów. Co jednak ważne – obok przezabawnych gagów opowiada większą i całkiem interesującą historię. W „1670” trochę tego brakowało. Mam nadzieję, że w kolejnych sezonach (bo nie mam wątpliwości, że te zostaną zamówione) twórcy rozwiną skrzydła.