"Arcane" wraca z 2. sezonem. Netflix chytrze udostępnił tylko 3 odcinki nowej odsłony. Widzieliśmy już je i wiemy, jak udał się ten powrót.
OCENA
Źle się dzieje w Piltover. Finał premierowego sezonu nie zostawił po sobie wiele pytań, które oczekiwałyby odpowiedzi. W gruncie rzeczy najważniejszy wątek, czyli relacja Vi i Jinx nie potrzebują uzupełnienia, bo terrorystyczny akt, jakiego dokonała pogubiona dziewczyna pokazał, że przemiana już się dokonała i po tym niesfornym dziecku, które wpędziło rodzinę w kłopoty, nie został nawet ślad.
Nowy sezon „Arcane” ma z tym pewien kłopot, bo nadzieja na odzyskanie siostry była emocją, która napędzała cały serial. Ani historia Jace’a i Viktora, ani wątek Caitlyn nie miały w sobie tak potężnej magii. A jeśli „Arcane” może nas czegoś nauczyć, to tego właśnie, że z magią nie ma żartów.
2. sezon Arcane – recenzja
Zaczyna się od obrazu katastrofy, bo atak Jinx wymierzony w najważniejszych mieszkańców „górnego miasta” trafił w środek tarczy. Z budynków zostały gruzy, zginęli ważni przedstawiciele rady, ale największą ofiarą tych wydarzeń okazuje się wątły pokój między „górą” a „dołem”, między Piltover i Zaun. „Arcane” było fabularnie rozłożyste, pokazując politykę i tarcia między frakcjami.
W 2. sezonie to one wychodzą na pierwszy plan i to one są motorem napędowym fabuły. Do „Arcane” polityka jednak pasuje umiarkowanie, bo to produkcja, która powinna przede wszystkim ogniskować się w pobliżu herosów, którzy nadają bieg wydarzeniom. W nowym sezonie pałacowe gry i frakcyjne przeciąganie liny jest jednak niezbędne, bo pomaga podbić stawkę, która zrobiła się piekielnie wysoka.
Klasowe napięcie między radą słonecznego miasta i jednoczącymi się gangsterami żyjącymi pod ziemią jeszcze zaognia ten polityczny konflikt. Można czasem odnieść wrażenie, że twórców trochę bardziej zajmuje przygotowanie się do wielkiej wojny, niż same postacie. Zwłaszcza że pierwsze 3 epizody relacje Caitlyn i Vi, a także Victora i Jayce’a utrzymują w zawieszeniu.
Rewolucyjna jest osobista przemiana Caitlyn, która staje się nie tylko pełnoprawną bohaterką serialu, ale wreszcie, tak jak reszta herosów, ma w sobie pęknięcie, które nadaje jej charakteru. Jej droga nie jest może tak spektakularna i oryginalna, jak jej niedoszłej dziewczyny czy dwóch naukowców, ale to właśnie ona w tym sezonie błyszczy najjaśniej.
League of Legends bez graczy jest wspaniałe
„Arcane” zaadaptowało część lore „League of Legends” i wprawiło je w ruch. Sieciowa gra ukrywa bowiem swoją fabułę w opisach postaci, encyklopediach i na stronach internetowych, bo nie ma ona żadnego przełożenia na rozgrywkę. Jednak ludzie ze studia Riot zapowiedzieli już, że będą dokonywali zmian, które ujednolicą grę z serialem i sprawią, że nieścisłości między jednym medium i drugim zostaną wyprostowane.
Grę z serialem łączy w gruncie rzeczy bardzo niewiele elementów. Obok bohaterów, czy w ogóle świata, najbliższe materiałowi źródłowemu jest bardzo szybkie tempo. Zarówno rozgrywka, jak i fabuła serialu pędzą na złamanie karku – i w jednym, i w drugim można się zagapić i albo zginąć, albo stracić wątek. Nowy sezon tempo jeszcze podkręca. Szybkie, teledyskowe sceny to nie nowość, ale 2. sezon „Arcane” korzysta z nich znacznie chętniej. Wygląda to trochę tak, jakby te kilkuminutowe, świetnie zrealizowane animacje w przyszłości miały posłużyć jako materiały reklamowe.
„Arcane” w 2. sezonie to w gruncie rzeczy domknięcie historii konfliktu między górnym i dolnym miastem. To także uzupełnienie wątków postaci (choć na razie nie wszystkich), które poznaliśmy w premierowej serii. 3 pierwsze odcinki są więcej niż obiecujące fabularnie i ciągle zjawiskowe formalnie. To animacja najwyższej próby, która – o ile dowiezie wysoki poziom do końca – ma szansę stać się wielkim początkiem dla żyjącego poza grami świata „League of Legends”.