REKLAMA

Gdyby nie oscarowy film braci Coen, o Cormacu McCarthym Polska by nie usłyszała. Mimo iż To nie jest kraj dla starych ludzi widnieje na półkach już od paru lat, to popyt na pisarza można zobaczyć dopiero teraz. Szkoda, że tak późno, gdyż autor jest szumnie nazywany przez krytykę następcą Williama Faulknera, a dodatkowo jest stawiany w jednym rzędzie z Philipem Rothem i Thomasem Pynchonem. W 2007 r. McCarthy zdobył nagrodę Pulitzera za Drogę, nazywaną jedną z najlepszych powieści XXI wieku. W czym tkwi jej fenomen?

11.03.2010
22:50
Rozrywka Blog
REKLAMA

Ameryka została zniszczona. Dookoła popiół miesza się z opustoszałymi budynkami oraz zalesiony terenami. Ludzie, jeśli przeżyli, to ukrywają się z dala od większych społeczności i żyją z dnia na dzień. W tym upadłym świecie obserwujemy ojca i syna, którzy chcą uciec przed srogą zimą na południe kontynentu. Są wychudzeni i chorowici, a ich zapasy żywności stopniowo się kończą. Mimo to, próbują dobrnąć do celu swojej podróży. Muszą jednak uważać na niebezpieczeństwa, które mogą czyhać na każdym rogu ich długiej i męczącej wędrówki.

REKLAMA

Powieść Cormaca McCarthiego przedstawia kolejną wizję post-apokaliptycznego świata. Zamiast jednak dosłowności przekazu, pisarz postanowił zaprezentować amerykańską tragedię w sposób bardzo oszczędny. Widać to już od pierwszych stron poprzez wyjątkowo nietypową narrację. Po pierwsze, wszystko jest ze sobą zlane. Nie ma zwyczajnego podziału na dialogi i opisy, co na początku może sprawiać trudność czytelnikom przyzwyczajonym do tej formy. Po drugie, narracja jest wyjątkowo oszczędna. McCarthy wykorzystuje tu elementy dziennikarskiego stylu Hemmingwaya. Nie ma tu miejsca na dodatkowe komentarze autora, a historia przedstawiona jest w sposób chłodny, skupiając się jedynie na faktach i tym, co aktualnie widzą główni bohaterowie. I po trzecie, styl pisarza jest przepełniony mnóstwem metafor i symboli. Książka podzielona jest na odrębne akapity aniżeli rozdziały, co na początku może się skojarzyć z telegraficzną narracją Rzeźni nr 5 Vonneguta. Natomiast te krótkie fragmenty mogą osobno służyć jako proza poetycka, w których każdy może być wyjęty z kontekstu i interpretowany bez znajomości fabuły oraz motywu książki.

W tej nietypowej stylistyce zaprezentowana jest prosta opowieść o podróży ojca i syna przez zniszczoną Amerykę. Relacje między nimi są dobre, aczkolwiek autor tak naprawdę nie ujawnia żadnych emocji. Jesteśmy świadkami prostych konwersacji, a sucha narracja dodaje temu efekt depresyjny. Sprawia, że tak samo jak świat został pozbawiony barw, to podobnie zwykła więź rodzicielska jest chłodna. Ale mimo wszystko jest prawdziwa. Zamiast komentarzy do wypowiadanych słów, możemy sami sobie wyobrazić tę miłość poprzez czyny, jakie sami nawzajem wykonują. Frywolna kąpiel w rzece, przyrządzanie posiłków czy ocieplanie się w trakcie zimowej nocy - te proste gesty, zachowania dzięki właśnie takiemu stylu narracyjnemu stają się niesamowicie wymowne. W końcu wygląda na to, że są jednymi z niewielu ludzi w Stanach Zjednoczonych i w przeciwieństwie do Jestem legendą, temat izolacji społecznej został tu zobrazowany w znacznie poważniejszy sposób.

Prostota formy tej powieści oddaje również niepokojący klimat świata przedstawionego. McCarthy nie nazywa rzeczy po imieniu. Wszyscy bohaterowie zostają do samego końca anonimowi, a nawet źródło kataklizmu nie jest do końca znane. Możemy spekulować, że była to wojna nuklearna, ale to słowo ani razu nie pada w książce. Zamiast tego, otrzymujemy wskazówki dotyczące życia głównych bohaterów, jak i aktualnej sytuacji w Ameryce - wszechobecny popiół, brak zwierząt w lasach, ryb w strumieniach. Dodatkowo zimowa sceneria i ogołocone drzewa piętnują depresyjną atmosferę historii. A mężczyzna z chłopcem? Dowiadujemy się, że chłopiec urodził się po katastrofie. Toteż ojciec i syn reprezentują dwa różne światowe pokolenia. Dzięki historiom sprzed tragedii, opowiadanych chłopakowi przez ojca, możemy dalej odkrywać, co się stało ze światem, choć ten widok staje się coraz bardziej mroczny i chłodny.

REKLAMA

Pisarz tym samym stawia poszczególne postaci w samym środku kataklizmu. Sprawdza jak ludzie poradzą sobie, gdy ziemia przestanie wydawać plony, sklepy zostaną splądrowane do ostatniej półki, a połowa społeczności zginie w wyniku skażenia bądź bliskiego spotkania z wybuchem. Wkracza tu popularny w naturalizmie darwinizm. Prawo dżungli - przetrwają jedynie najsilniejsze jednostki. I w tym wątku widać różnice pokoleniowe. Ojciec przepełniony determinacją do ochrony syna oraz świadomością, że cała rzesz ludzi, która przetrwała jest zła. Chłopiec natomiast szuka nadziei na poprawę świata oraz wierzy w ludzką dobroć. To post-apokaliptyczne marzenia, utopijna wizja idealnego życia znanego jedynie z opowieści ojca. Tym samym, oboje uczą się od siebie wartości nieznanych lub dawno zapomnianych.

Droga nie jest powieścią dla wszystkich. Nie ma tu szaleńczych pościgów, zwrotów akcji czy atakujących zombie. Tragiczna wizja przyszłości Cormaca McCarthiego nie skupia się ani na polityce wojny nuklearnej, ani na bezpośredniej walce z zagrożeniem. To obraz indywidualnych postaci próbujących przeżyć w rozpadającym się świecie. Autor przedstawia nam przejmującą wizję życia po "końcu świata" i pozostawia nam pole do analizy oferując mnóstwo ukrytych symboli. Także nawet zwykła puszka Coca-Coli może być nadzieją na lepsze jutro. Bo w końcu ten produkt konsumpcyjny, który dziś jest trwoniony przez społeczeństwo, za parę lat może stać się jedynym źródłem naturalnego szczęścia - fizycznego i duchowego.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA