Eurowizja 2025 była dla mnie najsmutniejszym doświadczeniem od mojego ostatniego urlopu
Eurowizja 2025 pełna była zwrotów akcji, kontrowersji, ale tu, w Polsce, tegoroczna edycja stała się również źródłem nadziei. Skończyło się jednak jak zwykle.

Eurowizja jest jak każdy widzi. Każdego roku widzowie włączają telewizory i aplikację, aby uczestniczyć w wydarzeniu, które powinno być świętem muzycznej różnorodności. Przez niemal 70 lat swojej historii europejski konkurs rozrósł się i aż trudno uwierzyć, że w połowie lat 50. był przede wszystkim testem możliwości technicznych ówczesnych nadawców.
Przez te dekady Eurowizja rosła w siłę. Niestety wraz z nowymi uczestnikami z różnych stron świata, konkurs nie stał się bardziej różnorodny. Będąc potężnym siłą wielkich europejskich rynków, konkurs sprowadził większość artystów do bezpiecznego, popowego poziomu, na którym jest może sprzedaż i popularność, ale poza tym nie ma wiele więcej.
Eurowizja 2025: dołująca opinia
Uderzyło mnie to w czasie występu Parga. Na wideo, które poprzedzało występ armeńskiego wykonawcy, pokazano jego rodzinne strony, czyli malowniczo położoną wioseczkę Hayravank. Ekran telewizora aż wybrzuszał się od „lokalności” – piękne widoki, chatki, obora i świadomość, że w pobliżu, na skalistym cyplu nad jeziorem, stoi zupełnie wyjątkowy średniowieczny ormiański klasztor. Wyjątkowy nastrój szybko jednak prysł, gdy na scenę wszedł Parg i wykonał numer, który tak bardzo nie miał nic wspólnego z armeńską wsią, że wyglądało to wręcz obscenicznie.
Że te wideo-wstępy są kwiatkami do kożucha jest jasne od dawna. A jednak wydaje się, że właśnie w ten sposób Eurowizja się odkrywa, pokazuje, iż choć osiąga finansowe i zasięgowe sukcesy, to w gruncie rzeczy poniosła porażkę. Kolejne kraje dołączające do eurowizyjnej rodziny w mniejszym lub większym stopniu powinny wnosić do konkursu coś swojego, jakiś smak, kolor, zapach. A tymczasem nie wnoszą. Kolorowe ptaki to raczej wyjątki, zwykle uczestnicy operują na stereotypach o sobie samych, na puszczeniu oczka, że jak Hiszpania, to architektura i ruiny, a jak Włochy to „Dawid”, co najwyżej Fontanna di Trevi.
Eurowizja wytworzyła bowiem własny gatunek muzyczny. „Piosenka na Eurowizję” to efekt dziesiątek lat analiz i poszukiwań idealnego przepisu na przebój muzyczny, który dzięki niezwykłej popularności konkursu może zostać międzynarodowym hitem. Uczestnicy grają w tę grę. Tworzą utwory, które będą obłupane z tego, co unikalne, swojskie i lokalne. Rezygnują w gruncie rzeczy ze swojej tożsamości, aby stworzyć produkt skrojony pod jak największą liczbę odbiorców, a na końcowym etapie podkręcić go jeszcze odrobiną kiczu.
Gdzie jest różnorodność?
Mechanizmy rynkowe rządzące Eurowizją sprawiają, że muzyka, która tam powstaje, pozbawiona jest charakteru. To trochę jak polityk, który tak często zmienia opinie, że zatraca swój kształt, trochę jak zupa, do której ciągle dolewa się wody, aby dla wszystkich wystarczyło.
Najbardziej jednak Eurowizja przypomina wakacje w jednym z dużych miast Europy Zachodniej. Może to być Rzym, Warszawa, Drezno – wszędzie jest podobnie. Zabytkowe ulice wypełniają szyldy odzieżowych sieciówek, na rogach uwijają się zmęczeni pracownicy tych samych restauracji. Turyści pędzą między butikami w Florencji, aby kupić dokładnie te same perfumy amerykańskiej gwiazdy, który mogą dostać w każdym innym mieście. I to pewnie trochę taniej.
Chciałbym, aby ten tekst był strefą wolną od banałów o globalizacji, bo nie chodzi o sam proces zwężania świata, a raczej o to kapitalizm w swojej ekspansywności upodabnia do siebie miejsca, kulturę a nawet ludzi. Tak sformatowany świat zaczyna być po prostu przewidywalny i powtarzalny, a przez to nudny. Coraz więcej trudu wymaga od słuchacza, czytelnika czy nawet turysty znalezienie oryginalnego, świeżego doświadczenia.
Podobnie jak w przypadku turystki, odmienne doświadczenie skupia się głównie w lokalnej kuchni i historii, tak w przypadku muzyki odmienności nie należy szukać na głównych traktach popularnych stacji radiowych. Szkoda tylko, że Eurowizja, która ma wszystkie narzędzia, aby tę muzykę trochę urozmaicić, wybiera właśnie taką drogę.
Zdjęcie główne: Sarah Louise Bennett / EBU