Gdy wybuchał pandemia koronawirusa, pojawiały się głosy, że to jeden z gwoździ do trumny kin - była to oczywiście bzdura. Nie zmienia to jednak faktu, że ostatnie lata kazały wielu studiom filmowym zastanowić się na tym, jak i kiedy ich filmy trafią do VOD. Dlatego tak dużym zainteresowaniem cieszy się "Batman" czy "Fantastyczne zwierzęta: Tajemnice Dumbledore'a", które do HBO Max trafiły zaledwie chwilę po kinowej premierze.
Pandemia koronawirusa nie okazała się początkiem końca kin, ale zmieniła całkiem sporo w branży. Niektórzy wciąż dziwią się, dlaczego wysokobudżetowe hity, jak choćby "Batman" czy "Fantastyczne zwierzęta: Tajemnice Dumbledore'a", już po 45 dniach od debiutu na dużych ekranach trafiają do streamingu. Sprawa jest jednak prosta: zmniejszenie tak zwanego okna kinowej dystrybucji to dla filmowych studiów najlepszy, w pełni optymalny model. Przekonały się o tym na własnej skórze.
Gwoli przypomnienia: dotychczasowy model dystrybucji dla takich wytwórni jak Disney zakładał, że ich filmy premierowo trafią do kin, a po około 70 dniach zadebiutują w ramach innych platform dystrybucji. Wśród kolejnych pośredników były m.in. rynek DVD i Blu-ray, telewizje kablowe, oraz VOD i streaming. Później branża filmowa przeszła szereg zmian wymuszonych (a może raczej: przyśpieszonych) pandemią. Wszyscy pamiętamy zamknięte kina, opóźnione premiery oraz przerwy w pracach na planie.
Studia zostały zmuszone do eksperymentów - nie wszystkie okazały się udane. Jednym z absolutnie nietrafionych pomysłów była hybrydowa premiera, równocześnie w kinach i w streamingu. Warner Bros. Discovery (wtedy jeszcze znane jako WarnerMedia) zakładało, że skoro wysokobudżetowy hit nie może zarobić na kinomanach (placówki kinowe na całym świecie były na zmianę otwierane i zamykane, a liczba miejsc na salach - ograniczona), to może chociaż przyciągnie masę nowych subskrybentów do serwisu. Jak niektórzy przewidywali (nieskromnie wskażę również na siebie), ożywiło to jedynie piratów i rozgrzało torrenty do czerwoności.
Streaming nie zagraża dystrybucji kinowej. HBO Max czy Netflix nie są dla kin bezpośrednim konkurentem.
Serwisy VOD wciąż pozostają doskonałym środowiskiem przede wszystkim dla filmów i seriali o ograniczonych budżetach i ze względu na równie ograniczoną możliwość zarobku nie zastąpią kin. Kinowe blockbustery są za to piracone na potęgę, gdy tylko trafiają do sieci w wysokiej jakości i można łatwo zgrać je z serwisu. Pamiętamy, co działo się w przypadku "The Suicide Squad" - filmu, który miał być kasowym hitem, a z perspektywy (nie)sprzedanych biletów okazał się rozczarowaniem. I to nie dlatego, że cała reszta zainteresowanych widzów wolała zapłacić za HBO Max i obejrzeć ten tytuł legalnie w domowym zaciszu.
Ktoś zakrzyknie: "Netfliksa też piracą, a jakoś sobie radzi". Jasne, ale to zupełnie inny model i zupełnie inne pieniądze. Po pierwsze: Netflix nie próbuje regularnie oferować subskrybentom filmów za 200-300 milionów dolarów. Naprawdę drogie filmy proponuje raz na jakiś czas, zarzucając przynętę na nową falę klientów. Po drugie: Netflix wciąż może pozwolić sobie na więcej, bo długo zarabiał na rekordowej liczbie swoich subskrybentów (dopiero ostatnio zaczął tracić). Blockbustery z dużych studiów finansowane są w taki sposób, że muszą co najmniej zwrócić się z kinowych biletów. Udostępnianie tego samego obrazu w streamingu równocześnie z kinami może mu obecnie jedynie zaszkodzić.
Disney najsprytniej rozgrywa podział między kinowymi hitami i mniejszymi tytułami na Disney+.
Wytwórnia, która zdecydowałoby się skupić na streamingu, kwotę 250 milionów dolarów powinna raczej przeznaczyć na kilka mniejszych obrazów, zamiast na jeden olbrzymi. W ten sposób uczyniła by z nich wizerunkową reklamę, przyciągając rozmachem i znanymi twarzami. Sprytnie rozgrywa to Disney: z jednej strony regularnie zachęca użytkowników nowymi, mniejszymi produkcjami Marvela czy "Star Wars", których nie zobaczymy nigdzie indziej. Prawdziwie wielkie hity filmowe wpuszcza zaś do kin. Na VOD pojawiają się one po upływie co najmniej półtora miesiąca.
Grupa osób zaciekawionych nową produkcją jest ogromna - dlatego też mkną do kina, nie mając możliwości zobaczyć produkcji w domu (legalnie czy też mniej legalnie). Okres tuż po otwarciu kin pokazał, że olbrzymia część widzów wciąż jeszcze woli zobaczyć daną produkcję wcześniej na dużym ekranie, płacąc jednorazowo za bilet. Jeżeli nie mają innego wyboru i muszą obejrzeć coś tylko w domu, tworzy się między nimi podział na tych, którzy (w lepszym przypadku) wykupią subskrypcję (często już jej później nie przedłużając) lub po prostu ściągną obraz z torrentów.
45-dniowy model dystrybucji przyjęty przez HBO Max wydaje się optymalny.
Na dziś dzień stanowi idealną symbiozę między kinem a streamingiem, co pokazują pokazują wyniki finansowe kolejnych tytułów Warnera. Pamiętajmy, że hollywoodzkie hity rzadko kiedy "żyją" w kinach dłużej niż trzy weekendy. W przeszłości tylko największe "hiciory" wyświetlano przez wspomniane półtora miesiąca. Teraz ci, którzy nie chcą czekać (a jest ich, jak widać, wciąż sporo), pognają do kin. Innych przyciągnie serwis VOD. Oczywiście, problem piractwa nie zniknie, najpewniej jednak znów zostanie zredukowany.
Jak widzimy choćby po wynikach filmu "The Batman", Warner Bros. Discovery ma z nim teraz dużo mniejszy problem, niż z filmami wypuszczanymi w okresie pandemii takimi jak: "Mortal Kombat" i"Wonder Woman 1984". Zresztą firma podobno mocno zastanawia się, czy nie wysłać do walki na dużych ekranach również "Batgirl", która pierwotnie miała być tytułem tylko dla HBO Max. Podobny pomysł nie brzmi wcale głupio.
Odstęp 45 dni jest na tyle duży, by wybrani kinomani zdążyli wybrać się do lokalnej placówki, a nawet pójść na wymarzony film więcej niż raz. Jednocześnie będąc na tyle małym, by zainteresowanie i hype wokół filmu nie zdążył całkiem wygasnąć. Wygląda na to, że obecnie naprawdę nie ma sensowniejszej alternatywy. Na razie cała kinowa otoczka i tak zwana kultura wyjścia wciąż odgrywają jeszcze olbrzymią rolę. Oby jak najdłużej.