REKLAMA

Joanna Kulig zachwyciła Cannes, grała dla Netfliksa, błyszczy w "Pajęczynie". Teraz opowiada nam o swojej karierze

Serial "Pajęczyna" szybko stał się jednym z największych hitów platformy Player w ostatnich latach. Jedną z głównych ról w produkcji łączącej w sobie rodzinny kryminał z thrillerem historycznym gra Joanna Kulig. Aktorka opowiedziała nam o swojej międzynarodowej karierze po sukcesie "Zimnej wojny".

pajęczyna serial joanna kulig wywiad
REKLAMA

"Pajęczyna" zadebiutowała na Player.pl w połowie października i dosyć szybko zdobyła pierwsze pozytywne recenzje. Pochwałom w prasie towarzyszyło zainteresowanie widzów, bo, jak przyznał szef platformy Maciej Gozdowski, otwarcie "Pajęczyny" było nawet lepsze niż hitowej "Skazanej". Duża w tym zasługa dwóch elementów: ciekawej fabuły mieszającej prawdziwe wydarzenia i postaci z historii z fikcją oraz mocnej obsady aktorskiej. Tej przewodzi zaś znana z takich hitów jak "Zimna wojna" czy "The Eddy" Joanna Kulig.

REKLAMA

Joanna Kulig o pracy dla Fukunagi, pająkach w "Pajęczynie" i karierze w Hollywood:

Czy czujesz, że każda nowa rola jest dla ciebie granicą, którą lubisz przekraczać?

Joanna Kulig: Nowa rola zawsze jest swego rodzaju przygodą. Czymś na wzór kolejnej misji kosmicznej pozwalającej na odkrywanie nowych światów. Jedyna różnica jest taka, że tutaj tę rzeczywistość trzeba od początku do końca zbudować. Trzeba się odnaleźć w nowych realiach, zawartych w scenariuszu. Na jego bazie trzeba potem ulepić swoją historię, by ucieleśnić myśli scenarzystów i wszczepić je w swój organizm. To jest oczywiście proces. Od dostania propozycji i przyjęcia roli, przez pierwsze czytanie skryptu, budowanie postaci, aż do uzupełnienia jej kostiumem i charakteryzacją Choć w „Pajęczynie” mój wątek rozgrywa się współcześnie, więc te dwa ostatnie elementy nie odbiegają daleko od tego, jaka jestem naturalnie.

Co specjalnego udało ci się w takim razie znaleźć w Korneli Titko?

Grałam wcześniej w serialach kryminalnych, ale zawsze policjantki. Tutaj sprawa wygląda inaczej, bo za rozwiązanie zagadki z przeszłości bierze się specjalizująca się w pająkach naukowiec. W Korneli urzekło mnie wiele rzeczy. Od jej jazdy na skuterze aż po introwertyczną naturę. Kontakt z pająkami jest dla niej łatwiejszy i przychodzi jej bardziej naturalnie niż rozmowy z innymi ludźmi. Widać wyraźnie, że Kornelia ma problem z okazywaniem emocji, w czym nie pomaga skomplikowana sytuacja rodzinna. Z synem łączą ją trudne relacje, z mężem się rozwiodła, jej matka zmarła na wylew, a siostra według oficjalnej wersji zginęła w wypadku samochodowym, co oczywiście okazuje się nieprawdą. Gdy Kornelia się o tym dowiaduje, przeżywa naprawdę mocny wstrząs. Dysponuje genialną pamięcią i zachowała wspomnienia od 2. roku życia, które teraz ożywają. Wychodzi na jaw, że jej przeszłość była inna, niż się wydawało. To naprawdę ciekawa postać naukowca-detektywa, której oczami widz śledzi całą intrygę kryminalną.

Jak blisko tworzenia Korneli byłaś? Brałaś udział w procesie kreatywnym czy po prostu bazowałaś na już gotowych ustaleniach?

Producent kreatywny i scenarzysta Wojtek Bockenheim włożył dużo energii i zaangażowania, żebym brała udział w tym procesie. Byłam na wielu próbach czytanych i od kwietnia przeprowadziliśmy mnóstwo dyskusji na temat Kornelii, a to w serialach naprawdę nie jest takie oczywiste. Rzadko ma się tyle czasu na przepracowanie roli, ale bardzo dobrze, że miałam ten proces przygotowawczy. Zdjęcia były bowiem bardzo intensywne i realizowane szybko. Najwięcej dni zdjęciowych przypadło mi na lipiec i okres największych upałów. Granie w takich temperaturach też nie jest łatwe.

Czy oprócz tych prób czytanych w jakiś specjalny sposób przygotowałaś się do roli Korneli?

Przygotowałam się do tego stopnia, że ze wszystkich siedmiu odcinków wyjęłam tylko postać Korneli i rozlepiłam sobie sceny z jej udziałem na dużych kartonach. Miałam też odznaczone momenty niektórych retrospekcji. Serial zaczyna się od ekspozycji epoki PRL-u i skupia się w pierwszych dwóch odcinkach głównie na czasie, kiedy Kornelia była dzieckiem. Tylko momentami przenosimy się do 2010 roku. Dopiero od trzeciego epizodu moja Kornelia mocniej się rozkręca i jest jej na ekranie coraz więcej. Natomiast trzeba wiedzieć, że kręciliśmy niechronologicznie i ja tych retrospekcji nie widziałam na własne oczy. Dlatego często po przyjściu na plan pytałam reżysera, jakie emocje pojawiały się w tych scenach, żebym mogła ich potem użyć w zachowaniu Korneli przypominającej sobie o tamtych wydarzeniach. To było aktorsko skomplikowane zadanie, ale miało na celu pomóc widzowi w zrozumieniu emocji bohaterki.

Chciałaś wiedzieć, kto zabił przed realizacją serialu?

Na początku był taki plan, żebym nie znała tożsamości mordercy. Potem okazało się jednak, że siódmy odcinek kręcimy wcześniej. Wojtek wtedy stwierdził: „Teraz już muszę ci powiedzieć”. Byłam trochę zaskoczona rozwiązaniem, więc ta wiedza zmieniła w pewien sposób moje podejście do dalszych scen, Ale w sumie cieszę się, że powiedziano mi, kto zabił.

W pierwszych odcinkach „Pajęczyny” w oczy rzucają się dwie rzeczy: opieka nad ptasznikami i twoja jazda na skuterze. Czy bałaś się tych pająków i musiałaś uczyć się prowadzenia skutera?

Nie czułam lęku przed pająkami. Natomiast nie robiłam wszystkiego w scenach z ich udziałem. Mieliśmy na planie specjalistę. Zapytałam go, czy kiedyś któryś go ugryzł, na co odpowiedział: „No nie, ale jest mała szansa, jeśli się zdenerwuje”. Dlatego najbardziej ryzykowne rzeczy zostawiłam jemu. Zwierzęta potrafią wyczuwać nawet drobny strach. Uznałam, że oszczędzę sobie jazdy na toksykologię i podawania antidotum (śmiech). Jeżeli zaś chodzi o skuter, to potrafię nim jeździć. Nie robię tego wspaniale, więc brałam udział w prostszych scenach, a dłuższe i bardziej skomplikowane rzeczy wykonywała moja kaskaderka. Wszystko to wzmocniło natomiast moją motywację, by zrobić prawo jazdy. Właśnie zaczynam kurs i to moje trzecie podejście. Głęboko wierzę, że tym razem się uda. Nawet chodzę na piesze wędrówki po mieście i zapoznaję się z ulicami (śmiech).

Twoja bohaterka odkrywa rodzinne tajemnice, sięgając głęboko w przeszłość. Czy ty też interesujesz się przeszłością swojej rodziny i próbowałaś więcej się o niej dowiedzieć?

Nie szukałam nigdy aż tak dokładnie informacji o swoich przodkach. Taka potrzeba rodzi się chyba, gdy jest wiele niewyjaśnionych zdarzeń z przeszłości. Zapalnikiem poszukiwań Korneli jest dziwny list, który dostaje od pewnego mężczyzny. Wcześniej funkcjonowała w miarę normalnie. Otrzymanie tak nagłej informacji, że siostra została zamordowana, wywołuje u niej niemały szok. Człowiek chce w takiej sytuacji poznać prawdę lub jak mówi Kornelia w 1. odcinku: „Chcę się dowiedzieć, kto mi spie*dolił życie”. Czytałam kiedyś o terapiach dzieci byłych UB-eków. Te osoby wracają do przeszłości rodziców, bo nie mogą pewnych rzeczy poskładać do kupy. Jeżeli w rodzinie jest jakaś trauma, jeżeli nie znamy o sobie całej prawdy, wtedy chcemy dowiedzieć się więcej. W Kornelii jest teraz olbrzymia motywacja, żeby poznać historię rodziny i tym samym lepiej zrozumieć siebie.

Inspirowałaś się czymś w szczególności podczas prac nad „Pajęczyną”?

W czasie przygotowań oglądałam „Mare z Easttown”. Nie wiem, czy nazwałabym to inspiracją, ale kilka rzeczy mi się tam spodobało. Takie przenikanie się światów zagadki kryminalnej i prywatnego życia bohaterki. U nas wygląda to nieco inaczej, nie jest to stricte ten sam typ serialu, ale ciekawie było oglądać grę Kate Winslet.

Jak wiadomo twój kalendarze jest mocno przepełniony. Player musiał wykonać dużo zabiegów logistycznych, żebyś mogła wystąpić w „Pajęczynie”?

Trzeba to było przede wszystkim skoordynować z gościnną rolą w „Masters of the Air” Cary'ego Fukunagi. Na szczęście tam nie było dużo dni zdjęciowych, ale za to wymagali bardzo elastycznej dostępności czasowej. Tamten plan przez COVID kilka razy się zatrzymywał, a pogodzenie grafików takiej liczby osób, to nie jest prosty logistycznie zabieg. Dlatego chcieli, żebym już w czerwcu się tam pojawiła, a przecież zdjęcia do „Pajęczyny” ruszyły w tym samym czasie i trwały przez cały lipiec. Wydawało się z początku, że tego po prostu nie da się pogodzić. Ale porozmawiałam z Wojtkiem o przesunięciu kilku dni zdjęciowych i ostatecznie udało się przełożyć wyjazd do Londynu na sierpień już po skończeniu „Pajęczyny” i złapaniu krótkiego oddechu. Tam spędziłam trzy tygodnie.

Rola w „Masters of the Air” wymagała pewnego wysiłku, bo rzecz toczy się w trakcie II wojny światowej, co oznacza kostiumy. Plus oczywiście doszło granie w obcym języku, więc też trzeba było trochę zawczasu z coachami popracować. Nie było łatwo pogodzić wszystkich tych sprzecznych interesów, bo przecież chodzi o dwie różne platformy VOD - Player i Apple TV. A w dobie COVID-u zawsze istnieje też zagrożenie zarażenia i kwarantanny.

Widzisz potencjał na 2. sezon „Pajęczyny”?

Oczywiście, ale tak naprawdę wszystko zależy od widzów.

Jakie to uczucie zagrać w kolejnej głośnej zagranicznej produkcji na przestrzeni ostatnich dwóch lat?

Kontakt z międzynarodową, dużą produkcją, to coś fantastycznego. Miałam okazję poznać Stevena Spielberga w trakcie kampanii oscarowej „Zimnej wojny”. Wtedy mnie zaprosił na spotkanie, ale nie mogłam mieć pewności, że to do czegokolwiek doprowadzi. Dlatego tak cieszę się, że przy okazji „Masters of the Air” odezwali się ludzie z jego Amblin Pictures.

Kogo dokładnie grasz w „Masters of the Air”? Twoja bohaterka pracuje w wojsku?

Nie, natomiast miała męża-pilota, który został zestrzelony. Już po tym w polskiej restauracji poznaje głównego bohatera granego przez Calluna Turnera. Zawiązuje się między nimi romans czy może bardziej przygoda. Paulina pracuje w ambasadzie Polski i przeżyła wielką traumę. Dlatego od tej pory żyje z dnia na dzień i jej los niejako przecina się na moment z losem majora Johna Egana. W „Masters of the Air” jest bardzo mało ról kobiecych. Ja gram główną drugoplanową w 4. odcinku, gdzie pojawia się tylko jedna ważna rola dla aktorki. Reszta serialu opiera się głównie na mężczyznach.

W tym roku zagrałaś w czterech różnych projektach. Czy to oznacza, że wróciłaś na pełne obroty w życiu zawodowym?

Nie myślę w ten sposób. Fajnie, że udało się po „The Eddy” trochę odpocząć, ale z drugiej strony w pandemii pojawił się w nas wszystkich duży strach przed brakiem pracy. Dużo produkcji wtedy stanęło. Dlatego rok temu bardzo cieszyłam się z powrotu na plan. Później wydawało się, iż jeden film nie dojdzie do skutku, ale ostatecznie udało się go skończyć. Inny film z kolei spadł. Potem pojawiła się „Pajęczyna”, a po niej kilka propozycji, z których musiałam niestety zrezygnować W tym zawodzie nie da się zrobić wszystkiego. Teraz na horyzoncie widnieje film „She Came to Me”, który chyba z trzy razy był przesuwany. Mam nadzieję, że na początku przyszłego roku w końcu dojdzie do realizacji. Natomiast staram się mówić raczej o rzeczach, które zrobiłam. Bo dopóki nie stanę na planie, to wolę nie zapeszać. Najgorzej chwalić się projektami, które potem nie dochodzą do skutku.

Jak wygląda sztab ludzi odpowiedzialnych za twoją międzynarodową karierę?

Mam trzech agentów: amerykańskiego, francuskiego i polskiego. Ten odpowiedzialny za rynek francuski pojawił się po „Sponsoringu”, bo wtedy zrobiłam dwa filmy w tamtym kraju. Z kolei po sukcesie „Zimnej wojny” w Cannes spotkała się ze mną Hylda Queally, agentka Penelope Cruz, Marion Cotillard i Cate Blanchett. Powiedziała, że chce ze mną pracować, co było wielkim wyróżnieniem. To jest tak naprawdę funkcjonowanie w trzech osobnych krajach, czego musiałam się nauczyć. Wiedza, jak to robić, nie przychodzi sama z siebie. Mnie tego nikt nie uczył, dlatego staram się wychodzić z założenia, że ciągle trzeba się dokształcać i nie ma nic złego w popełnianiu błędów. Niekiedy oczywiście dostaję fiksacji z powodu jakiejś pomyłki. Niepokój potrafi mnie złapać, gdy coś wydarza się inaczej, niż to sobie zaplanowałam, ale to mimo wszystko zawsze jest jakaś nauka. Czasem wychodzi lepiej, czasem gorzej, a czasem wręcz sobie popłaczę, jak tego wszystkiego jest już za dużo. Ogólnie jest to jednak coś rozwojowego i cieszę się z szans, które dała mi „Zimna wojna”.

W jakim stopniu masz teraz komfort wyboru ról?

Mam teraz już chyba trochę inne podejście. Przeszłam przez różne etapy kariery. Był pełen etap self-tape'ów w języku angielskim. Bardzo tego nie lubię. Jak mam się spotkać z jakimś fajnym reżyserem, to wtedy jest po prostu super. Rolę w „The Eddy” dostałam po rozmowie z Damienem Chazzellem. W „Masters of the Air” podobnie po rozmowie z Fukunagą. Nie mogę się doczekać spotkania z reżyserką „She Came to Me” Rebecką Miller, bo to córka „tego” Arthura Millera (śmiech), plus żona Daniela Day-Lewisa. No kocham po prostu! Takie spotkania nigdy by się w moim życiu nie wydarzyły, gdyby nie „Zimna wojna”. Dlatego na tym się raczej koncentruję, na możliwości spotykania się z takimi ludźmi. Gdybym zaczęła za bardzo się zastanawiać, co mogę, a czego nie mogę robić, to chyba bym się w tym pogubiła.

Skoordynowanie tego wszystkiego ze sobą i życiem osobistym rodzi problemy?

Czasem to jest bardzo trudne. Pogodzenie życia zawodowego, bycia mamą, sprawna komunikacja i koordynacja to skomplikowane zadanie. Zresztą jak cały nasz zawód, bo do tego dochodzi jeszcze przygotowanie roli, czytanie scenariuszy i emocjonalne budowanie postaci, co jest przecież najważniejsze. Dlatego tak dobrze jest mieć osoby, które zajmą się sprawami organizacyjnymi. Zrozumiałam to na planie „The Eddy”, który był długi i bardzo skomplikowany, a ja w tym samym czasie zostałam mamą. Od aktorów się teraz wymaga szybkiego reagowania, bo często decyzję o przyjęciu scenariusza trzeba podejmować w bardzo krótkim czasie. Dla mnie jest to nieprawdopodobne wyzwanie i często robię to po prostu "na czuja".

REKLAMA

A jak wygląda kwestia presji zewnętrznej? Nie oszukujmy się, po „Zimnej wojnie” oczekiwania wobec ciebie i grania na Zachodzie urosły do niewyobrażalnych rozmiarów.

Bardzo różnie. Przed „The Eddy” napięcie były naprawdę olbrzymie, a serial zebrał mieszane reakcje. Jednym bardzo się podobał, a innym bardzo nie podobał. Ludzie często mają skrajnie różne oczekiwania, ja staram się po prostu robić swoje. Najważniejsze jest dla mnie, żeby w każdym projekcie realizować się zawodowo i żeby to było dobre dla mojej rodziny. A co sobie ludzie wyobrażają? Jaka będzie potem krytyka po premierze? To wszystko nie ode mnie zależy. Zawód aktorki rządzi się swoimi prawami i bez sensu jest go uprawiać pod oczekiwania obcych osób.

Jakich ról w takim razie teraz szukasz dla siebie?

Chyba znowu marzy mi się musical. To pierwsza rzecz. Chętnie zagrałabym też w jakimś dużym kostiumowym filmie historycznym, A trzecia rzecz? Jakaś komedia. Lubię je, są lekkie, a czuje w sobie duży potencjał komediowy. Najważniejsze, żeby było różnorodnie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA