REKLAMA

Książki na halloween - poleca redakcja sPlay

Bu! Wraz z coca-colą i plagą "selfies" w sieciach społecznościowych, halloween na dobre zainstalowało się w naszym kraju - co roku w ogródkach i oknach widać coraz więcej dyniowych lampionów. Oczywiście nie obyło się bez iście słowiańskich modyfikacji: dzieci nie zbierają cukierków - zamiast nich dorośli uskuteczniają zabawę w kamikaze (przy odpowiedniej muzie), która kończy się zazwyczaj śmiercią na drugi dzień. Przerażające. Dobra książka gwarantuje nie mniejsze emocje, a jej jedynym efektem ubocznym jest co najwyżej konieczność posiadania gumowego prześcieradła. Żadnej wody z ogórków. Oto redakcyjne typy - idealne książki na halloween.

Książki na halloween – poleca redakcja sPlay
REKLAMA

Nie przeczytałam w swoim życiu wiele horrorów, a właściwie mogę powiedzieć, że nie czytuję ich wcale. Thrillery, kryminały to już co innego – zdecydowanie bardziej moja bajka. Po tę książkę sięgnęłam jednak zachęcona pozytywnymi opiniami. Być może trafiła w mój gust dlatego, że jej autor realizuje się także w moich ulubionych gatunkach (genialny cykl o Teodorze Szackim i ostatnia książka „Bezcenny”). „Domofon” Zygmunta Miłoszewskiego to świetna, niepokojąca lektura, która jest nieobliczalna i potrafi zaskoczyć. Autor genialnie łączy wydarzenia czasu teraźniejszego z tajemnicą z przeszłości. Jego bohaterowie to prawdziwi ludzie z krwi i kości, nawet jeśli przyszło pożegnać im się z tym światem. Zdecydowanie polecam! E-booka możesz kupić tutaj, a obszerniejszą recenzję przeczytasz tu.

Idealna lektura na halloweenowy wieczór to "Wirus" Chucka Hogana i Guillermo del Toro. Są dwa powody, dla których chcę polecić tę książkę. Pierwszy z nich to del Toro, meksykański reżyser, który m.in. Labiryntem Fauna i Sierocińcem udowodnił, że język horroru czuje jak mało kto. Oznacza to, że warto choćby sprawdzić jak odnalazł się w świecie literatury. Po drugie - jest całkiem udaną próbą przywrócenia wampirom ich dawnego majestatu i klimatu, utraconego na rzecz wizerunku rozlazłych, ciepłych klusek rodem z telenoweli brazylijskich. Poza tym to naprawdę dobrze napisana, trzymająca w napięciu lektura.

Nie jestem fanem książkowego horroru, zdecydowanie preferuję film, stąd moje doświadczenie w tym temacie jest niewielkie. Tym bardziej, że jedyne mniej lub bardziej straszne opowieści, jakie zdarzyło mi się czytać, wyszły spod ręki Stephena Kinga. Wśród tytułów znanego „mistrza horroru” jest tak naprawdę wiele pozycji, które mógłbym polecić, daruję zatem sobie te najbardziej znane jak "Lśnienie", "Dzieci Kukurydzy", "Carrie" albo "Misery" i przejdę do tych mniej (a przynajmniej tak mi się wydaje) mainstreamowych.

A tutaj wybór dla mnie jest oczywisty – "Christine". Opowieść o tym jak to kobieta bywa zawistna i oferując coś w zamian żąda spłaty długu, co może objawiać się chorobliwą zazdrością i chęcią posiadania swojego partnera na wyłączność. W zasadzie historia jakich wiele, gdyby nie jeden mały szczegół… Christine jest samochodem, a dokładnie to Plymouth Fury, rocznik 58’. Piękne (i początkowo zaniedbane) auto, którego poprzedni właściciel zmarł w tajemniczych okolicznościach, zostaje odkupione za małe pieniądze przez zakompleksionego młodzieńca Arnolda, którego pasją staje się pielęgnowanie swojego nabytku na czterech kółkach. Jak u Kinga bywa, łatwo przewidzieć, że coś tu nie jest nie tak. Arnold staje się z dnia na dzień staje się coraz bardziej pewny siebie a jego miłość do Christine robi się coraz bardziej demoniczna.

"Christine" mimo, że nie należy do najmakabryczniejszych horrorów (co jest dla mnie plusem), to czyta się wyśmienicie z jednego prostego powodu – (męska) miłość do samochodów jest bezwarunkowa, piękna a jak dokłada się do niej wątek mrocznej duszy auta, to aż chce się rzec „much better love story than Twilight”. Christine nie wybacza, nie idzie na kompromisy, daje z siebie wszystko i tego wymaga od… partnera. Ukochany samochód, który nie wybacza? Brrr...! Straszniejszej rzeczy nie ma. Jeżeli książka od Kinga, to dla was zbyt dużo do zniesienia, to obejrzyjcie chociaż filmową adaptację tego dzieła – jedene z nielicznych wyjątków, gdzie film na podstawie książki Kinga jest tak dobry jak oryginalne dzieło.

Nie będzie większym zdziwieniem, jeśli polecę twórczość Maksa Brooksa. Książki tego człowieka, to jest "World War Z" oraz "Zombie Survival", są obowiązkowymi dziełami dla każdego miłośnika survival-horroru oraz żywych trupów. Jeśli oglądaliście w te wakacje kinowe World War Z, musicie wiedzieć, że książka jest jeszcze lepsza. Po stokroć lepsza.

Na mojej prywatnej liście, wyjątkowe miejsce ma również "Carrie" Stephana Kinga. Pamiętam, w jakich okolicznościach przyszło mi wertować karty znanego na całym świecie pisarza – była mroźna zima, ja natomiast leżałem w łóżku, trawiony silną gorączką. Możecie się domyśleć, że w głównym bohaterem połączyła mnie wyjątkowa więź. Do tytułu wróciłem po wielu latach i muszę przyznać, że ma dla mnie naprawdę wyjątkową wartość.

REKLAMA

Ja pojadę w bardziej antyczne klimaty i polecę legendę gatunku, "benchmark" literatury grozy i Dostojewskiego horroru - H.P. Lovecrafta. Geniusz z Providence napisał dziesiątki opowiadań z postaciami ze stworzonej przez siebie mitologii. Przedwieczni - mityczne, uśpione monstra gotowe zniszczyć świat - są zazwyczaj tłem dla przedstawionych wydarzeń, a to naturalnie generuje setki pytań o ich miejsce we wszechświecie i ich ewentualną rolę w makabrycznych aktach mających miejsce w Arkham i okolicach. Niesamowity, trochę niedzisiejszy styl wprowadza niesamowity klimat przerażającej, nierozwiązywalnej tajemnicy, od której zależy życie bohatera. Ubolewam tylko nad brakiem cyfrowych wersji polskich tłumaczeń (choć w druku dostępne są kolejne wznowienia antologii opowiadań). W każdym razie na początek polecam "Zgrozę w Dunwich" - moim zdaniem najlepsza, najpełniejsza kolekcja historii z przeklętego Massachusetts.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA