Nie oszukujmy się, apokalipsa zombie to aktualnie temat tak przebrzmiały i przerobiony na tyle różnych sposób, że może wywołać co najwyżej ziewnięcie, aniżeli ekscytację.
Tak przynajmniej jest w przypadku filmów i gier, natomiast jeśli macie ochotę na dawkę świeżości w tym nadgniłym temacie, musicie udać się do księgarni (wirtualnej lub tradycyjnej) - tam już czeka dziełko Maksa Brooksa (syna “tego” Brooksa), chyba ostatniego człowieka, jaki się już ostał, który potrafi podejść do tematu zombie tak, by nie eksploatować tylko i wyłącznie utartych schematów, a przy tym zwyczajnie nie nudzić.
Wydana w 2006 roku World War Z. An Oral History of the Zombie War, mająca premierę w Polsce 2 lata później jako Wojna Zombie (a ostatnio przemianowana w ostatnim wydaniu na World War Z. Światowa wojna zombie w relacjach uczestników w związku z premierą filmu na jej podstawie) to prawdziwa perełka gatunku, godna polecenia wszystkim fanom zombie oraz oryginalnej literatury horrorowej w ogóle.
Z pozoru cała historia jest całkiem sztampowa - ot, armia powolnych, głupich, kierowanych tylko i wyłącznie głodem zombie opanowuje niemal całą Ziemię, a garstka ludzkości broni się przed inwazją, powoli odpierając przeważające siły zarażonych wirusem truposzy. Cała biologia zombiaków, jaką kreśli Brooks, jest zresztą tak klasyczna, jak to tylko możliwe - umarlaki powłóczą nogami, nie bardzo radzą sobie ze schodami, nie przejmują utratą kończyn, a ubić na amen można je tylko za pomocą dekapitacji bądź uszkodzenia mózgu. Poczciwy George Romero się kłania.
Oryginalność i cały urok Wojny Zombie (pozwólcie, że będę używał tego tytułu) zawiera się jednak w jej formie, która to ma ogromny wpływ na treść. Mianowicie, sytuacja jest o tyle nietypowa, że tutaj cały przebieg apokalipsy poznajemy z perspektywy ocalałych, powoli odbudowujących zrujnowane miasta i dochodzących do siebie po tym całym koszmarze. Pozostający w cieniu narrator przeprowadza długie rozmowy ze świadkami rozmaitych wydarzeń dziejących się przed, w trakcie i zaraz po wybuchu apokalipsy, dając im szerokie pole do kreślenia niesamowicie wiarygodnych i emocjonujących historii. Przeskakujemy tym samym po niemal całym globie, poznając relacje ludzi różnorodnych narodowości, z rozmaitych grup społecznych i natykających się na problem z żywymi trupami z bardzo różnych perspektyw. Mój ulubiony fragment to relacja typowego komputerowego nerda, który przesiedział cały wybuch apokalipsy przed monitorem i zorientował się, że coś jest nie tak w ostatniej chwili, kiedy truposze już dobijali mu się do drzwi, a z okolicy poznikały wszystkie sieci wi-fi.
Oczywiście w związku z tym, że całość przypomina raczej zbiór krótkich opowiadań aniżeli spójną opowieść, podczas czytania trudno się do jakiejkolwiek z postaci przywiązać, a zanim zdążymy się przyzwyczaić do realiów życia w danym miejscu na świecie, książka rzuca nas już gdzie indziej. Tym niemniej zaufajcie mi, wcale to nie przeszkadza. Nie tylko udaje się Brooksowi z tego szeregu bardzo różnorodnych relacji stworzyć spójny i wiarygodny zapis rozwoju całej apokalipsy (i jej upadku), ale i oddać wiele jego aspektów, od skrajnej ignorancji rządów czy mediów, po brutalna naturę człowieka w sytuacji zagrożenia. Ponadto, autor bardzo stara się ukazać wydarzenia w realistyczny sposób, dbając o najmniejsze szczegóły (mamy logicznie wytłumaczoną fizjologię zombiaków, sposoby ich eliminacji, itd. - swego rodzaju spuściznę po Zombie Survivalu), dzięki czemu cały obraz wydarzeń opisywanych w Wojnie Zombie wypada przerażająco wręcz wiarygodnie i całkiem realnie.
Wojna Zombie to naprawdę wyjątkowa książka, której trochę uwagi należy się choćby ze względu na nietuzinkowe podejście do tematu. A przy tym, to naprawdę świetnie napisana i przemyślana pozycja, która powinna znaleźć się w posiadaniu każdego, choćby niedzielnego fana gier i filmów o zombie... choć, nie tylko, bo Brooks ma na tyle lekkie pióro i ciekawe pomysły, że Wojna Zombie spodoba się w zasadzie dowolnemu miłośnikowi literatury popularnej.