REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Dzieje się

Jej prac boją się politycy. Marta Frej opowiada nam, jak zarabia na memach

Jej zaangażowane społecznie memy, są lustrem, w którym wszyscy możemy się przejrzeć. Pewnie dlatego są tak bardzo lubiane przez ludzi. Za to politycy robią na ich widok kwaśną minę. Marta Frej, bo o niej mowa to rysowniczka, która z ogromną wnikliwością i wrażliwością przygląda się polskiemu społeczeństwu. W rozmowie opowiedziała o tym, jak m.in. zarabia się na memach, w jaki sposób postrzega feminizm oraz co zmieniły Strajki kobiet w Polsce.

27.01.2023
8:45
Marta Frej
REKLAMA

Wchodząc do jej gdyńskiego sklepu, pierwsze to, co przykuwa wzrok to pastelowe kolory. Wśród różu i błękitu można dostrzec mnóstwo jej prac: plakatów, kubków czy t-shirtów ze społecznie zaangażowanymi hasłami. Bije z nich ogromna siła, ale też wrażliwość. Marta Frej od lat portretuje polskie społeczeństwo, nasze lęki, problemy i nadzieje na memach. Każdy jej rysunek jest szeroko komentowany przez ludzi w mediach społecznościowych, wywołując zażartą dyskusję.

REKLAMA

Memy Marty Frej - wywiad

Sylwia Wamej: Tworzysz zaangażowane społecznie memy już od wielu lat. Pamiętasz ten moment, w którym zaczęłaś zarabiać na rysowaniu?

Marta Frej: Memy zaczęłam rysować jakieś dziesięć lat temu i na początku, gdy to robiłam, miałam bardzo dużo próśb o rysunki dla różnych organizacji pomocowych. Traktowałam je nie tylko jako wyraz swoich poglądów i wsparcie danej sprawy, ale też jako ćwiczenie oraz pokazanie się i dotarcie do nowych odbiorców. Z czasem, już dokładnie nie pamiętam kiedy, zaczęły pojawiać się zamówienia na plakaty, a później różne instytucje, które mnie zapraszały na wystawy, wracały do mnie z komercyjnymi propozycjami. W tym sensie, że były to cały czas ideowo bliskie mi rzeczy, za które dostawałam pieniądze. Później moje koleżanki z Częstochowy, w której mieszkałam, mówiły mi, że moje rysunki byłyby świetne jako prezenty, np. na kubkach, koszulkach czy plakatach. Tym bardziej, że jak same podkreślały, mają zawsze problem, co dać innym w prezencie.

Najpierw założyłaś sklep internetowy, w którym można nabyć m.in. plakaty, kubki czy odzież, a później sklep stacjonarny w Gdyni.

Tak, cztery lata temu odeszłam z pracy, w której byłam na pół etatu i założyłam firmę, sklep internetowy. Tomek - mój partner, pomagał mi od strony logistycznej, zajmował się m.in. wysyłką rzeczy. W rozkręceniu internetowego sklepu bardzo „pomogła” nam pandemia. To był czas, kiedy handel przeniósł się do sieci. Gdy przeprowadziliśmy się do Gdyni, szukaliśmy miejsca na moją pracownię. Otworzyliśmy ją w centrum miasta, na ulicy Świętojańskiej. Bez przerwy ktoś wchodził do tej pracowni, ludzie chcieli kupować moje prace. Uznaliśmy, że może należy wykorzystać ten sygnał i spróbować ze sklepem stacjonarnym. Rok po przeprowadzce otworzyliśmy go. Dwoma sklepami zajmuje się głównie Tomek. Ja zajmuję się projektowaniem produktów i robieniem rysunków. Cały czas mam też swoje zlecenia.

Twoje prace, nie tylko memy, ale też gadżety, są utrzymane są w feministycznym duchu. Widać w nich ukłon w stronę różnorodności. Jak ty postrzegasz feminizm?

Postrzegam feminizm jako taki prąd, światopogląd, który skupiony jest na próbie tworzenia równych szans, z naciskiem na grupy narażone na wykluczenie. Ludzie mają łatwość przyznawania racji silniejszej stronie, ja wierzę, że feminizm ma za zadanie stworzyć lepszą wersję świata, w której siła nie jest równoznaczna z władzą, a różnorodność jest uznana za wielką wartość .

W Polsce wciąż jest jeszcze problem z tym, co inne i różnorodne. Jak myślisz, dlaczego?

Chociażby dlatego, że wciąż jesteśmy etnicznie takim monolitem. Co prawda mieszkańcy i mieszkanki Ukrainy trochę trochę to zmienili, jednak to dalej niewielki procent populacji. My nie przerobiliśmy lekcji współżycia z innym, poznawania inności i szacunku dla nich. Nie przeszliśmy dyskusji, dyskursu z innością.

Ty oswajasz tę inność, m.in. w swoich memach.

Tak, bardzo bym chciała, bo jestem przekonana, że my wszyscy i wszystkie mamy więcej wspólnego, niż różnego. Inność bywa niestety wykorzystywana przez polityków i polityczki jako straszak, bo jak wiadomo, najbardziej boimy się tego czego nie znamy. Łatwo takim irracjonalnym strachem manipulować.

Skąd u Ciebie zainteresowanie feminizmem? Zawsze byłaś zaangażowana w kobiecą tematykę?

Zdecydowanie nie. Ja przez wiele lat mocno obracałam się w męskim gronie, miałam wielu kolegów, pracowałam też w męskim towarzystwie i długo nie odczuwałam przynależności do wspólnoty kobiecej, nie wiedziałam, co to jest krąg kobiet i jaką moc może dawać. W pewnym momencie życia poczułam , że odniosłam porażkę w wielu aspektach. Gdy zaczęłam zastanawiać się nad tym, dlaczego tak się stało, zrozumiałam, że to nie jest tylko i wyłącznie moja wina, a może to w ogóle nie jest moja wina. Zrozumiałam, że nie chcąc grać w grę według ustalonych reguł, jestem skazana na porażkę, a że dotyczy to nie tylko mnie, ale wszystkich kobiet, mam ogromną armię sojuszniczek. Te tragedie, smutki, te trudy, bóle są wspólne. Jest to pewien powtarzający się wzór: lęki, opresja, podejście do siebie, swojego ciała pracy, dziecka.

Jakiś czas temu bardzo dużo pokazywałaś siebie w swoich pracach. Czy była to dla Ciebie autoterapia?

Tak, przez kilka lat to rzeczywiście była forma terapii, na którą wtedy jeszcze nie chodziłam. Próbowałam sobie robić sama tę terapię, tak trochę na oślep, po omacku. I też w taki sposób komunikowałam nie tylko światu, ale też swojemu najbliższemu otoczeniu, z czym sobie nie radzę, co mnie uwiera, przeszkadza. Wydawało mi się to prostsze. I okazało się, że to działa na ludzi. Jeżeli mówiłam o jakimś problemie, który sama przeżyłam i który mi doskwierał, potem okazywało się, że ta moja rzeczywistość jest rzeczywistością setek tysięcy kobiet, które może są inne niż ja, lecz często wpadają w te same sidła i pułapki.

Dużo kobiet identyfikuje się z tobą i twoimi historiami. A czy zdarza się też, że potrafią ci wbić bolesną szpilę?

Jasne, setki razy kobiety wbiły i wbijają mi szpile. Zauważyłam, że o wiele bardziej bolą mnie te szpile od kobiet, niż od mężczyzn. Do męskiej krytyki, czy nawet hejtu, w jakiś sposób przywykłam i już się na niego uodporniłam. A kobiety są w stanie mi naprawdę boleśnie wbić szpilę. Czytając na temat patriarchatu, na temat tych mechanizmów, które od setek lat tresują kobiety, nie traktuję tych zranień jako w pełni świadome, celowe. To co nas uwiera, boli wywołuje w nas agresję, którą rozładowujemy często dość przypadkowo, np. na osobie, która temat wywołała.

Może też nie potrafią o nich rozmawiać.
Tak, może nie umieją rozmawiać, lub też myślą, że to nic nie da. Wiele kobiet jest w sytuacji, którą uważa wręcz nie do zmiany. Na przykład kobiety uzależnione finansowo od swoich prześladowców, oprawców. Bywają też uzależnione mentalnie, emocjonalnie od ludzi, którzy je ranią. Ja za każdym razem, kiedy czuję taką szpilę, to sobie mówię, że to może być taka kobieta, która po prostu potrzebuje pomocy. Łatwo ją ocenić, trudniej pomóc.

Do tworzenia memów z pewnością inspirują cię historie innych kobiet. A czy śledzisz na bieżąco wydarzenia polityczne?

Tak było kiedyś, gdy rzeczywiście śledziłam życie polityczne i robiłam memy na bieżąco, ponieważ miałam wrażenie, że jeszcze mogę coś zmienić, że w jakiś sposób mogę dotrzeć do ludzi, do których kieruję te rysunki. Teraz już nie mam takiego poczucia. W tej chwili bardziej skupiam się na konkretnych projektach, nazwałabym je edukacyjnymi. Jestem w trudnym momencie życia, chcę dawać ludziom coś więcej niż ironię i sarkazm.

Były też takie sytuacje, gdzie twoje memy były bojkotowane przez polityków.

Tak, zdarzało się to wielokrotnie. Kiedy na przykład moje memy pojawiały się na wystawach w różnych mniejszych miastach, to radni prawicowi próbowali je cenzurować, blokować, zanim je obejrzeli. Zdarzały się również groźby. Młodzież Wszechpolska groziła, że zniszczy galerię i wystawę, jeżeli dojdzie do wernisażu. To się nigdy nie stało, więc te groźby polityków nie przyniosły żadnych rezultatów. Czasem jednak bywało tak, że na skutek próśb konkretnych osób, które mnie zaprosiły do swoich miejscowości na wystawę, z czegoś rezygnowałam, ponieważ te osoby mówiły, że mogą stracić pracę. Była też taka sytuacja, gdy organizacja Ordo Iuris zgłosiła do prokuratury obrazę uczuć religijnych. Z kolei europoseł Dominik Tarczyński zawiadomił prokuraturę, kiedy zrobiłam ilustrację do "Wysokich Obcasów" z życzeniami noworocznymi, na których była Matka Boska z maseczką z błyskawicą i czarną parasolką. Ta grafika była uznana za obrazę uczuć religijnych. Natomiast nigdy, żadna prywatna osoba nie zgłosiła, ani do prokuratury, ani do mnie zarzutu, że jej uczucia religijne cierpią.

Mnóstwo twoich prac pojawiło się na Strajkach kobiet, które miały miejsce dwa lata temu. Co wtedy czułaś?

Sama strajkowałam tam, gdzie mogłam i gdzie byłam. To było wspaniałe uczucie widzieć, że to, co robię, przydaje się potem na ulicy, czy to w formie baneru czy plakatu. W ogóle ten okres strajków był bardzo mocnym przeżyciem. Czułam wtedy ogromną solidarność z kobietami oraz protestującymi osobami. Naprawdę było super jeszcze oglądać swoje prace. Natomiast gdyby mnie ktoś zapytał, czy w imię nieprzeżywania tej radości wolałabym dostęp do aborcji, to wybrałabym prawa reprodukcyjne.

Czy te Strajki Kobiet twoim zdaniem coś zmieniły, dały?

Myślę, że bardzo dużo dały. Ja zresztą pamiętam, jakie było oburzenie, kiedy pojawiło się na okładce "Wysokich obcasów" hasło - "Aborcja jest OK”. Pamiętam, ile osób z mojej bańki uważało, że te słowa są niedopuszczalne, że są przekroczeniem i przegięciem. Nie było przecież to tak dawno temu. A teraz, kiedy są protesty w obronie Justyny Wydrzyńskiej (była oskarżona o pomoc w aborcji - przyp. redakcji), kiedy cały czas Aborcyjny Dream Team i Aborcja bezGranic robią taką dobrą robotę, też taką informacyjno PR-ową, mam wrażenie, że zmieniło się podejście do mówienia o aborcji. Nie twierdzę, że to jest już temat, o którym powszechnie rozmawiamy, ale na pewno rozmawiamy o aborcji dużo więcej, niż przed protestami. Zmieniła się też narracja, coraz więcej osób ogarnęło, że po aborcji kobieta nie musi być smutna. Pamiętajmy, że bardzo dużo kobiet odczuwa wielką ulgę, euforię, radość, i to jest normalne. Aborcja towarzyszy nam od zamierzchłych czasów. Aborcja była, jest i będzie.

Skoro mówimy o kobietach i ich decyzjach, nie mogę nie wspomnieć o twoim projekcie "Jestem silna, bo...". W memach poruszałaś wiele trudnych historii kobiet, które w dalszym ciągu ci je przesyłają.

Tak. Cały czas dostaję jeszcze maile, w krótkim czasie dostałam ich aż dwa tysiące. Nie spodziewałam się takiego zainteresowania. Dużo kobiet ma naprawdę trudne życie, natomiast przerażająca była skala przemocy domowej, fizycznej, psychicznej. Oczywiście to historie kobiet, które już gdzieś tam sobie poradziły, bo one mówią: "jestem silna, bo…", czyli już są w stanie zacząć to zdanie. Natomiast rzeczywiście wyłonił się z tych opowieści bardzo smutny obraz: dużo przemocy, dużo samotności, również wśród bardzo młodych osób. Jest taka jedna historia, która bardzo potem do mnie dotarła. To zdanie: "Jestem silna, bo ukochałam słabość". Można się zastanowić, co to znaczy „silny człowiek”. Kiedyś warsztatach robiłam takie ćwiczenie: prosiłam ludzi żeby zamknęli oczy i żeby opisali silnego człowieka. Opisywali dojrzałego mężczyznę. I miałam wrażenie, że jest to stereotypizowanie, że ta siła jest związana z płcią, z pewną siłą fizyczną, z jakąś taką odpornością na emocje. A dzięki temu projektowi dowiedziałam się, że siła jest pojęciem bardzo względnym, same i sami możemy świadomie czerpać siłę z przeróżnych rzeczy. Tylko my możemy tę siłę rozpoznać, nikt jej nam nie może wmówić, jeżeli jej nie poczujemy. Ona nie jest też funkcją stałą. Bywamy silni, bywamy silne, bywamy słabi, bywamy słabe. Czasem siłą człowieka jest przyznanie się do słabości.

Wciąż tworzysz kolejne projekty. Najnowszy, "Tabubabki" dotyczy seksu. Zdradzisz coś więcej?

Tak, robię go razem z Anią Pamułą, dziennikarką i pisarką, która mieszka na stałe we Francji. Ja robiłam ilustracje do jej artykułu na temat książki rysowniczki June Pla, która na Instagramie zdobyła jakąś szaloną liczbę obserwujących. Zaczęła rysować i opisywać drogę do przyjemności dla kobiet i dla mężczyzn. Ania przeprowadziła wywiad z June Pla i w ten sposób się poznałyśmy. Zarówno we Francji, jak i w Polsce seks jest postrzegany przez kulturę i pokazywany jako penetracja. A dla bardzo wielu osób penetracją nie jest. Po tym miłym wstępie Ania zaproponowała wspólny projekt i powołałyśmy Tabubabki. To nasze awatary, super bohaterki, które chcą się rozprawiać z polskim tabu. Ania, która mieszka we Francji, ma trochę inną perspektywę, w związku z tym też fajnie można wyłapać różnice i kontekst kulturowy. Zaczynamy od seksu, ponieważ według badań przeprowadzonych kilka lat temu w Polsce, to właśnie to najbardziej stabuizowany temat w Polsce. Nie chcemy ograniczać się tylko do niego, zamierzamy rozbrajać tabu wszędzie, gdzie na nie trafimy. Mamy co robić...

Twoja twórczość dotycząca min. kobiet i feminizmu na przestrzeni lat jest bardzo widoczna i dużo się o niej mówi. A jak na nią reagują twoi najbliżsi, syn i partner?

Partner bardzo mnie wspiera, zawsze to robił. Niestrudzenie pompuje we mnie wiarę w sens mojej pracy i docenia nakażdym kroku. Syn też mnie bardzo mocno wspiera. Teraz jest studentem Polsko-Japońskiej Szkoły Technik Komputerowych. Studiuje projektowanie graficzne i zaczynamy wspólnie pracować. Zrealizowaliśmy razem kilka projektów, jesteśmy teraz w trakcie realizacji następnych. Są to różne rzeczy: od murali po okładki książek. Uzupełniamy się wspaniale, Maciek jest spokojny, dokładny, metodyczny, wyważony-moje przeciwieństwo. To dla mnie wielka radość móc z nim pracować.

Czy współczesne pokolenie dwudziestolatków inaczej podchodzi do feminizmu czy tematyki seksu, niż ty i twoi rówieśnicy, gdy byliście w ich wieku?

Zupełnie inaczej. Ja się często uczę od Maćka. Mój syn jest dla mnie przewodnikiem w świecie ludzi młodych, bo ja często mogę przegapiać pewne rzeczy, a on mi po prostu cierpliwie je tłumaczy. Jest zadziwiająco świadomy i bardzo feministyczny. To jest niezwykłe, bo ja w jego wieku nie miałam pojęcia o feminizmie, ale też nie znałam żadnych feministek, a tym bardziej feministów. Jestem zachwycona tym młodym pokoleniem, ich uważnością, ale też granicami, które szanują u innych osób. Oczywiście pewnie to też jest kwestia środowiska, ale zarówno mój syn, jak i córka mojego partnera, Kasia, są niebywale delikatni i tacy właśnie szanujący inność, z bardzo dużym szacunkiem do niej podchodzący. I to jest wspaniałe.

Gdybyś się nie zajmowała memami, to co byś teraz robiła?

Ja w tej chwili jestem bardzo zainteresowana psychologią. Chodzimy z Tomkiem na terapię. Jesteśmy zachwyceni, jak to działa na nas i jakie to jest niesamowite. Nie sądzę, żebym teraz poszła na studia, ale na pewno ta tematyka mnie bardzo inspiruje. Również odkryłam jakiś czas temu wielką namiętność do ceramiki i to jest coś, co na pewno będę dalej robić.Uwielbiam też podróżować i zwiedzać. Mogłabym cały czas być w podroży. Teraz oczywiście trochę mniej, bo jednak mamy sklep, w którym trzeba być. Poza tym mieszkamy w Gdyni od niedawna, i tak namsię tu podoba, że jeszcze na razie nie mamy takiej dużej potrzeby, żeby stąd wyjeżdżać gdziekolwiek.

REKLAMA

Na przestrzeni lat twoja kariera bardzo mocno rozwinęła się. Stworzyłaś mnóstwo ciekawych memów. W mediach społecznościowych fani pod niemal z każdym z nich zawzięcie dyskutują. Jak ty podchodzisz do swojej popularności?

Staram się jej nie zauważać. Jeśli ktoś mnie rozpoznaje, to traktuję to tak, jakbym spotykała znajomych na ulicy, tak jakbym żyła w niewielkim mieście, w którym wszyscy się znają, więc z każdym mówię sobie „dzień dobry". Kiedy zaczęłam nagle być rozpoznawana, zaczęły pojawiać się sytuacje, że na przykład na lotnisku ktoś mnie rozpoznaje, w knajpie czy u lekarza. To z jednej strony mega przyjemne, z drugiej strony trochę obciążające. Staram się jednak nie myśleć o popularności, zachowywać się w miarę przyzwoicie, ale jednocześnie być sobą.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA